poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 52


*Ludmiła*

Ahh… Federico jest taki cudny – rozmyślałam nad przystojnym Włochem idąc przez korytarz. Nagle jak na zawołanie zauważyłam go idącego po drugiej stronie holu. Te jego wielkie, niebieskie oczy aż przyćmiły mi wszystko co do okoła. Można było w nich dosłownie utonąć. Szedł w moim kierunku delikatnym, aczkolwiek męskim krokiem. Było coraz bliżej aż w końcu… zakręcił. Zmienił kierunek prosto do Violetty. To chyba jakiś żart.
Podszedł od tyłu i wystraszył ją wbijając jej w plecy swoje wskazujące palce. Ona się gwałtownie odwróciła w jego kierunku. Najpierw wydawała mi się zła na niego ale kilka sekund później już się śmiała i… przytuliła go. Aż mi się coś przewróciło w środku. Następnie odeszli pod ramię w stronę wyjścia lecz w ostatnim momencie zatrzymali się, Federico coś jej powiedział i odszedł do głównej Sali. Niestety była zbyt daleko by usłyszeć ich rozmowę lecz już wszystko była dla mnie jasne. Czerwona ze złości pobiegłam na Violetta. Zastałam ją na zewnątrz jak gadała z jakąś nic nie znaczącą dziewczyną. Za każdą sekundą moje nerwy pięły się ku górze.
-Nie ja się na to nie zgadzam! – wykrzyczałam dając upust emocjom. Ona jak i jej rozmówczyni spojrzały na mnie ze spokojem.
-Co się stało? – zapytała Violetta nadal spokojnie.
-I ty się pytasz co? Powinnaś wiedzieć! Nie zgadzam się! Nie! Za nic w świecie!
-Ale na co się nie zgadzasz? Błagam, mów konkretniej. – tym razem delikatnie uniosła głos.
-Wiesz ty co? Jesteś niemożliwa! Jesteś po prostu suką!
-Ogarnij się ok?! – wrzasnęła. – Przychodzisz tutaj i wyzywasz mnie mimo, że nic nie zrobiłam. Ciągle masz ze mną jakiś problem. Wróć. Ten problem jednak masz ze sobą. Daj mi lepiej spokój! – odwróciła się i chciała odejść lecz ja nie dałam za wygraną. Wokół nas zebrało się już sporo gapiów lecz nie zwracałam na nich uwagi.
-Nie dam ci spokoju! Nigdy nie dam ci spokoju za to co zrobiłaś, rozumiesz?! – na policzku poczułam spływającą łzę. Nie chciałam ukazywać swojej słabości lecz to nade mną górowało.
-Co ja ci niby zrobiłam?! – rywalka ponownie się do mnie odwróciła.
-Świetne pytanie. Najpierw Leon! Kochałam go a ty mi go bezwstydnie odebrałaś!
-Ale to…
-Cicho! Później Tomas. Ta sama sytuacja. Chciałam sobie jakoś ułożyć życie po stracie Leona ale nie, oczywiście cudowna Violusia musiała mieć to czego chce! Ah no tak. I Federico. Ty naprawdę nie możesz odpuścić? Potem się jeszcze dziwisz dlaczego cię nie uwielbiam i nie padam na kolana na twój widok? Wiesz co? To nawet trochę śmieszne. Wszyscy uważają, że to ja jestem wszystkiemu winna. Oczywiście. Ta zła Ludmiła znowu dogryza Violetce. No tak. W końcu ty zawsze jesteś święta.
-Wcale nie jestem święta! A między mną a Federico nic nie ma!
-Jasne… - pociągnęłam nosem po czym zdałam sobie sprawę z tego, że moja twarz ocieka łzami. Nie mogłam już dłużej tak stać. Pobiegłam powrotem do Studia pozostawiając w osłupieniu Violettę i grupę obserwujących nas dotychczas ludzi. Nawet nie przejmowałam się tym, że widzieli mnie płaczącą. Nie obchodziło mnie już nic.
Wpadłam do klasy śpiewu, którędy dostałam się za kulisy sceny. Kucnęłam tam w prawie całkowitych ciemnościach i zaczęłam szlochać. Zawsze gdy miałam chwile słabości udawałam się właśnie tam lecz nigdy sytuacja nie była dość poważna by wywołać u mnie łzy. Nagle usłyszałam piękną melodię która niemal natychmiastowo zwróciło moją uwagę bo już po dwóch nutach moja głowa wręcz podskoczyła. Z początku myślałam, że ze mną dzieją się jakieś dziwne rzeczy i słyszę to w mojej głowie lecz szybko zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę ktoś gra na fortepianie w Sali ze sceną. Wysiąkałam nos przetarłam delikatnie oczy. Na szczęście potrafiłam w szybkim tempie doprowadzić się do porządku. Zarzuciłam włosy do tyłu i wyjrzałam by zobaczyć autora melodii. To był on. Siedział przy instrumencie, uśmiechnięty i zamyślony. Ciekawe o czym lub o kim myślał. Pewnie o Violetcie. Mimo wszystko nadal tam stałam i słuchałam patrząc się w jego skupione, aczkolwiek wciąż piękne, duże oczy. Wszystko byłoby niewinne i dyskretne gdyby nie to, że z nieuwagi straciłam równowagę i przewróciłam się na sam środek sceny. Muzyka gwałtownie się skończyła strasznym fałszem.
-Ludmiła! – krzyknął Federico i rzucił się na pomoc. Wystarczyło kilka susów i już był obok. Podał mi dłoń a ja skorzystałam z pomocy. Co za czort, że zawsze gdy jesteśmy w swoim towarzystwie zawsze ktoś się musi wywrócić? – Nic ci nie jest?
-Nie, wszystko w jak najlepszym porządku. – odpowiedziałam bez przekonania próbując uwolnić się od jego uścisku. Było to niezwykle trudne przy gęstej woni jego niesamowitych perfum. Co więcej, on wcale nie miał zamiaru puścić.
-Na pewno? Bo wcale na to nie wygląda. Płakałaś?
Jak?! Jak on się zorientował?! Przecież to niemożliwe!
-Nie! Skąd ten pomysł? – nagle fakty do mnie dotarły. Mój makijaż w połowie już nie był makijażem tylko ciemną macią pod moimi oczami. – O Boże! – szybko przysłoniłam twarz dłońmi.
-Nie, nie zasłaniaj się. – delikatnie odsunął moje ręce z powrotem, na swoje miejsce po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę higieniczną i wytarł moje oczy. Podejrzewałam, że tylko rozmazał to wszystko ale nic nie mówiłam tylko stałam zesztywniała. Kiedy zakończył swoją czynność schował chusteczkę powrotem do spodni i objął dłońmi moją twarz. – Nie potrzebne ci to. Jesteś piękna nie ważne czy z makijażem czy bez. – uśmiechnął się szarmancko.
-Naprawdę tak myślisz? – spytałam ściszonym głosem.
-Definitywnie. – westchnął i zbliżył swoją twarz do mojej. Czułam już na swoich ustach jego oddech kiedy uświadomiłam sobie coś się właściwie dzieje. Szybko go odepchnęłam i wybiegłam ze Studia. Kiedy na zewnątrz się odwróciłam z ulgą uznałam, że za mną nie biegnie. W związku z tym zwolniłam tępo do szybkiego marszu. Doszłam tak na drugi koniec parku leżącego obok Studia. Była tam ławka z widokiem na ulicę. Patrzenie na jadące samochody zawsze mnie uspokajało.
Nie uciekłam od Federico ze względu na wcześniejszą sytuację z Violettą. No dobrze. Może i to też miało jakiś swój odczyn ale główny powód to z pewnością nie był. Obiecałam sobie coś kiedyś i nie byłabym w stanie tego złamać. Dobrze wiem, że poskutkowałoby to ponownym cierpieniem.

Kilka lat temu, jeszcze zanim zaczęłam chodzić do Studia wybrałam się na jednodniowe warsztaty wokalne. Wprawdzie nie poszłam tam z własnej woli bo przecież mi nie trzeba żadnych dodatkowych lekcji lecz moja mama nalegała. Nigdy mnie nie doceniała. Czasami miałam wrażenie, że w jej oczach zawsze jestem najgorsza. Ale to było jej zdanie, nie moje. Tak czy inaczej byłam zmuszona iść na warsztaty. Już na początku nie zapowiadały się zbyt ciekawie. Odbywało się to wszystko w sporej Sali. Na podwyższeniu stał nasz nauczyciel a wszyscy uczestnicy mieli usiąść na niewiarygodnie niewygodnych krzesłach. Z irytacji tylko westchnęłam lecz zastosowałam się. W snu umie nie było najgorzej do momentu aż warsztaty zaczęły się słowami: „Proszę wyłączyć telefony komórkowe oraz powstrzymać się od spożywania jedzenia oraz napojów. Pierwsza przerwa będzie miała miejsce za trzy godziny”. Pomyślałam wręcz, że to jakiś żart lecz wszyscy wokoło byli poważni. Trzy godziny? Do przerwy? To było jakieś chore. Warsztaty trwały w nieskończoność. Z początku wyczekiwałam przerwy lecz po tym czasie byłam już tak wyczerpana, że najchętniej ulotniłabym się stamtąd szybciej niż światło. Wszyscy wokoło siedzieli z jakimiś notatnikami lub dyktafonami i zapisywali wszystko. Instruktor ględził coś o technice śpiewu lecz szybko straciłam zainteresowanie. Przecież ja to wszystko wiedziałam. Ukradkiem wyciągnęłam z torebki telefon by sprawdzić godzinę. Ku mojej uldze zegarek wskazywał 15:26. Jeszcze cztery minuty – powtarzałam sobie. Jak na złość ciągnęły mi się tak jakby to było pół godziny. Kiedy instruktor wreszcie ogłosił przerwę odetchnęłam z ulgą. Większość ludzi wyszło na korytarz lub do ubikacji. Ja natomiast pozostałam na swoim miejscu. Nie musiałam wyjść za potrzebą ani nie miałam z kim porozmawiać a powietrze i tak tu wpłynęło gdy ludzi ubyło. Moje powieki zaczęły opadać i prawię zasnęłam gdy ktoś hałaśliwie usiadł obok mnie. Podskoczyłam jak porażona. Był to chłopak który siedział obok mnie od samego początku. Nawet nie wiem jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Miał jakieś 1,90m wzrostu!
-Mógłbyś ciszej? Niektórzy tutaj próbują spać. – warknęłam przez zęby. On jednak zbył to chichotem.
-Nie chcę nic mówić, ale…
-Ale co? Te warsztaty są do nauki nie do spania? Daruj sobie koleś, nie mam zamiaru dłużej tak siedzieć przez kolejne trzy godziny!
-Chciałem powiedzieć, że te krzesła są zbyt niewygodne do snu i będzie cię boleć kręgosłup. Jeśli chodzi o te zajęcia to szkoda gadać.
-Wow! Prawie krzyknęłam z wrażenia. – Nareszcie ktoś kto mnie rozumie! Przybiłabym ci piątkę gdyby nie to, że ścierpła mi ręka. – ponownie się zaśmiał. W sumie jego śmiech nie był taki irytujący jak wydawało mi się za pierwszym razem. Chłopak miał naprawdę miły głos. Ponownie nie mogłam zrozumieć siebie jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Nie dość, że ten wzrost to był on niezwykle przystojny. Miał szare, nikłe oczy oraz ciemnobrązowe włosy lekko unoszące się nad gładkim czołem. Przez obcisły t-shirt widać było zarysy rozbudowanej klatki piersiowej. Innymi słowy – wyglądał jak Bóg w ludzkiej postaci. Nasz rozmowa szybko się rozwinęła. Do końca przerwy non stop rozmawialiśmy, a po zakończeniu przerwy… nadal rozmawialiśmy. Zbyt przyjemnie się to ciągnęło, a ten beznadziejny wykład nie interesował ani mnie ani Matthew, bo tak miał na imię. W końcu instruktor wyprosił nas z Sali co było niczym zbawienie. W związku z tym, że mama zabiłaby mnie gdyby się o tym dowiedziała, Matt zaprosił mnie na pizzę. W ciągu kilku godzin dosyć dobrze się poznaliśmy. Opowiedział mi o tym, że jest z Kanady i jak tam jest. Do Argentyny przeprowadził się ze względu na ojca, ponieważ dostał tu pracę. Mieszkają tu już od pół roku w piątkę. On, jego rodzice, młodsza siostra Nelly oraz babcia. Taka jak ja śpiewa i gra na instrumentach ale wyznał, że najbardziej na świecie kocha taniec. Nawet obiecał mi, że kiedyś razem poćwiczymy. Niestety trzy godziny bardzo szybko minęły i musiałam wrócić do domu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy na następny dzień. Zaczęłam czuć, że ta znajomość może się przyjemnie rozwinąć. Przez następny tydzień  codziennie się spotykaliśmy. Godziny spędzane razem kompletnie nie były odczuwalne. Kiedy tylko się rozstawaliśmy od razu rozpoczynały się rozmowy poprzez sms’y. Zakochałam się. Szybciej niż przypuszczałam, że to się może stać. Pewnego dnia zaprosiłam go do mnie. Było to równoznaczne z przedstawieniem go mojej mamie. Gdy to się już stało, mama chciała wiedzieć jak się poznaliśmy. I tutaj mój entuzjazm dramatycznie opadł. Byłam zmuszona opowiedzieć jej jak to wyszliśmy z warsztatów. Jak można było się spodziewać, wybuchła awantura. Wypominała mi, że nic nie osiągnę jeśli nie wezmę lekcji na poważnie i przez mnie jej pieniądze poszły na marne. Znowu nawrzucała mi jak okropna jestem. Najgorsza. Ale tym razem było inaczej. Matt był przy mnie i stanął po mojej stronie.
-Nie może się pani tak do niej odnosić! – krzyknął mimo iż widziałam, że próbuje zachować spokój.
-Nie wtrącaj się chłopcze! Jakbyś nie zauważył to, to wszystko stało się przez ciebie. Zostaw moją córkę w spokoju i idź stąd bo zawiadomię policję.
-Nie możesz! – stanęłam między nimi.
-Spokojnie. Twoja mama ma rację. To przeze mnie. Proszę bardzo. Pójdę sobie – tym razem zaszczycił spojrzeniem mamę – ale pani zostawi w spokoju Ludmiłę. – odrzekł i nie czekając na odpowiedź wyszedł. Ja również nie miałam na co czekać więc pobiegłam do swojego pokoju na piętrze. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i wpadłam na łóżko zatapiając twarz w krainie puchu z mojej poduszki. Nagle usłyszałam pukanie w szybę przez co momentalnie włosy stanęły mi dęba. To Matt. Ponownie mnie przestraszył. Otworzyłam drzwi na balkon gdzie stał.
-Jak ty tu wszedłeś?
-Po drzewie. – wskazał na sporą wierzbę obok mojego domu. – Nie mogłem zostawić cię tak po prostu, to nie w moim stylu.
-Nie chcę żeby tak było. Ona jest nieobliczalna. Od  teraz będziemy musieli zawsze się ukrywać!
-Też tego nie chcę i tego nie będzie. Obiecuję. Nikt, nawet twoja mama nie zabroni nam się spotykać.
-Kocham cię. – palnęłam. Byłam kompletnie pewna swoich uczuć wobec niego i miałam wrażenie, że z jego strony jest tak samo.
-Wiem to. – uśmiechną się i delikatnie ułożył palce na mojej szyi, jedynie kciukami podniósł mój podbródek i złączył nasze usta. Powoli muskał moje usta. Nigdy nie myślałam, że zwykły dotyk może być równocześnie tak niezwykły. Kiedy skończył, mrugnął do mnie i skoczył z balkonu na drzewo, po czym znowu stał na ziemi. I tyle go widziałam. Następnego dnia kiedy niezwykle szczęśliwa pisałam do niego sms’a na dzień dobry już nie odpisał. Z niepokoju zadzwoniłam ale dostałam informację, że dany numer już nie istnieje. Przez kolejne dni szukałam go na wszystkie możliwe sposoby. Odwiedziłam wszystkie miejsca które odwiedziliśmy razem i nie było go. W mieszkaniu w którym rzekomo mieszkał dowiedziałam się, że nikt o takim nazwisku nigdy tam nie mieszkał. Zastałam tam tylko starszą panią która i tak niezbyt dobrze kontaktowała i jej opiekunkę, kobietę w średnim wieku. Została tylko jedna opcja. Oszukał mnie. Podle rozkochał w sobie i cały czas celowo okłamywał. Zmienił numer bym go już nigdy nie znalazła. Zrobił ze mnie laleczkę w jakiejś durnej grze. Gdyby tego było mało to jeszcze dostały mi się kazania od mamy, że jak zawsze miała rację. Cóż, wtedy już nie mogłam zaprzeczyć. „I widzisz kochanie? Zawsze trzeba słuchać matki. Chłopcy są podli. Miłość? To tylko iluzja. Trzymaj się mnie a nie zginiesz. Jeszcze będziesz na szczycie”. Momentalnie przypominam sobie moment w którym wyznałam mu miłość a on to tylko potwierdził. Nie powiedział, że też mnie kocha. Mogłam się domyśli ale  byłam zbyt zaślepiona. Od tego czasu przestałam ufać płci przeciwnej. Unikałam ich. Stwierdziłam, że są tylko przeszkodami które trzeba przeskoczyć. Zmieniło się to trochę kiedy poznałam Leona ale nasza znajomość i tak bardzo długo się rozwijała przed tym jak zaczęliśmy razem chodzić.
Teraz znowu miało się to stać. Znowu prawie dałam się pocałować praktycznie obcemu chłopakowi. Przecież dopiero co poznałam jego imię.
-Miłość? To tylko iluzja. – zacytowałam na głos słowa mamy.
-Ja tak nie sądzę. – usłyszałam za sobą Federico. Odwróciłam się i posłałam mu błagalne spojrzenie. Jednak za mną szedł.

*Federico*

Stałem za Ludmiłą i wpatrywałem się w jej smutne oczy. Kompletnie nie zrozumiałem sytuacji w Studiu więc poszedłem za nią.
-Nie rozumiesz… - odwróciła głowę z powrotem w stronę ulicy.
-No właśnie. Nie rozumiem. Dlaczego uciekłaś? I jeszcze teraz mówisz, że miłość nie istnieje. Czy chodzi o to, że… że nic do mnie nie czujesz? – ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Ludmiła bardzo mi się podobała i chciałem z nią być. Myślałem, że jesteśmy takiego samego zdania a tu proszę.
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak. O to chodzi. Nic do ciebie nie czuję. – powiedziała chłodno nadal wpatrując się w horyzont. Westchnąłem i usiadłem obok.
-Nic?
-Nic.
-Ludmiła, spójrz na mnie! Nie wiem o co chodzi ale nie potrafię ci uwierzyć.
-Fajnie wiedzieć, że mi nie ufasz! – zdenerwowała się ale finalnie w końcu odwróciła się w moim kierunku. – Daj mi spokój, ok?
-Kto śmie zakłócać spokój takiej pięknej pani? – nasze wzroki powędrowały do źródła tego zdania. Był to ciężki, niski głos. Na pewno nie pochodził z kraju w którym urzęduje hiszpański. Wręcz przeciwnie. Sam mam podobny akcent. Był z Włoch. To tylko upewniło mnie w podejrzeniach. Przed nami stanął Luigi.
-Cosa stai facendo qui?! (Co ty tu robisz?) – z nerwów aż wstałem.
-Łał, oszczędź mnie oprawco! – udał przerażonego obojętnym tonem jak to miał w naturze. – Czyżbyś przeszkadzał tej pani? Czy może się przesłyszałem? Hm? – zaczyna się. Udaje twardziela przed Ludmiłą. Nawet idiota znający Luigi szybko domyśliłby się o co chodzi.
-Nic się nie dzieje. – odpowiedziała mu Ludmi.
-Ależ nie musisz mnie kłamać. Słyszałem, że ewidentnie Federico ci przeszkadza. – Uchwycił mnie za marynarkę i pchnął do tyłu. Stanowczo prosił się o powtórkę z siłowni. Na moją złość tylko się roześmiał. – Jak na moje oko on jest nieobliczalny. Może odprowadzę się dla bezpieczeństwa? Ochronię przez takimi jak… on. – kiwnął głową w moją stronę.
-Nie! – krzyknąłem. – Ona nie potrzebuje od ciebie ochrony, przede mną czym bardziej. Ludmi nie ufaj mu! – mimo moich krzyków miałem wrażenie, że oni wcale mnie nie słuchają. Jakby mnie tu nie było.
-Jasne, dzięki. – uśmiechnęła się do Luigi’ego i odeszli trzymając się pod rękę. To jakiś żart? Ukryta kamera? Przesz zaledwie pięć minut nasunęły mi się miliony pytań. Co Luigi tu robi? Skąd zna hiszpański? Czego chce ode mnie? Czego chce od Ludmiły? Co mam tera zrobić?
Byłem pewien tylko jednego. Ludmiła od dziś nie jest bezpieczna.
___________________________________________________
A oto i caaaały rozdziałek o Fedemiłci (pomijają wspomnienia Ludmi). Tak, w tym rozdziale dowiadujemy się dlaczego stała się jaka się stała i poznajemy jej drastyczne wspomnienia pierwszej miłości. Przyznam - strasznie się przyłożyłam do tego rozdziału i bardzo zależy mi na komentarzach więc nie żałujcie żadnej opini (jak ktoś nie ma konta na bloggerze może napisać do mnie na tt @PaulinaCzekaj_ ).
A no i właśnie - LUIGI WRÓCIIIIŁ <3 Kocham go normalnie hahahah :D
Nie mam dziś jakiś szczególnych ogłoszeń więc zostawię już tą notkę w spokoju. Peace! 
/Pala

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 51


*Jackie*

Następnego ranka obudziło mnie słońce wpadające do pokoju przez okno. Lekko uchyliłam oczy. Byłam wyjątkowo wyspana i wypoczęta. Dawno tego nie było.
-Wstawaj Żaklin. Spóźnisz się do Studia. – Za namową głosu spojrzałam na zegarek który wskazywał… Jedenastą! Wyskoczyłam z łóżka jak strzała i wygrzebałam z szafy pierwsze lepsze ubranie kiedy zorientowałam się, że przecież jestem sama w mieszkaniu a głos który słyszałam to… Gregorio. I nagle dotarło do mnie dlaczego dzisiaj nie obudził mnie budzik. Przecież mam urlop. A może urlop zdrowotny bo te ciągłe halucynacje są chore. Zrezygnowana oklapłam na łóżko i pozostawiając strój wyjęty z szafy ubrałam na siebie zwykłe, szare dresy i białą bokserkę. Włosy zamiast spinać w nierozłącznego koka pozostawiłam rozpuszczone i zresztą poszarpane po śnie. Więc tak to jest być bezrobotnym. Ale co tam. Odpocznę sobie od ciągłego gwaru na korytarzach, nie będę musiała po raz kolejny tłumaczyć komuś choreografii od początku bo zapomniał albo nie było go w szkole i jeszcze kilka razy się wyśpię. Czyż to nie piękne?
W tym momencie jednak cisza była moim wrogiem. Jedyny dźwięk jaki doszedł do moich uszu to hałas wywołany wsypywanymi płatkami do miski. Nidy nie myślałam, że zatęsknię za gwarek nastolatków.
A może powinnam iść do Studia? – Myślałam przełykając mleko ze zbożowymi płatkami. W tym momencie zadzwonił dzwonek co było dziwne bo nie spodziewałam się nikogo i to w dodatkowo o tej porze. Wszyscy moim znajomi myślą, że jestem w pracy bo jakby nie patrzeć nikomu nie powiedziałam o urlopie. Podeszłam do drzwi i gdy już miałam je otwierać pomyślałam, że to może być kolejna moja halucynacja. Prawdopodobnie za drzwiami stał wyimaginowany Gregorio. W końcu mogłam się spodziewać wszystkiego po tym co było ostatnio. Ostatecznie odwróciłam się i i gdy dochodziłam z powrotem do stołu kuchennego dzwonek ponownie zadzwonił. Zignorowałam to lecz zadzwonił kolejny raz. Zirytowana jednak postanowiłam otworzyć. Pewnie będzie jak zawsze. Zobaczę Gregorio, a potem on zniknie i wszystko będzie ok. Ostrożnie otworzyłam drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nie zastałam tam Gregorio, a Pablo opartego o ścianę.
-Pablo to ty. – ucieszyłam się i przytuliłam chłopaka.
-Tak to ja. Spodziewałaś się kogoś innego? – spojrzał podejrzliwie.
-Nie no skąd. Po prostu… dobra nieważne.
-Na pewno?
-Tak jasne. Co by się miało dziać? Ze mną wszystko dobrze. – uśmiechnęłam się by nadać mojej wypowiedzi wiarygodności.
-To dobrze. Martwiłem się. W dodatku tak długo nie otwierałaś, że naprawdę zacząłem się bać.
-Aaa… bo ja… byłam w łazience. No i nie mogłam szybciej wyjść. – odpowiadałam chaotycznie ciągle mijając się z prawdą.
-Spokojnie, rozumiem. A mogę wejść?
-Co za pytanie. Wchodź. – ponownie się uśmiechnęłam i odsunęłam na bok by Pablo mógł przejść po czym zamknęłam za nim drzwi. Udaliśmy się do kuchni gdzie usiedliśmy przy stole. – Napijesz się kawy? Herbaty? – spytałam.
-Nie, dzięki. Wpadłem tylko na chwilę.
-A co cię właściwie sprowadza? Czuję małe spięcie. To mnie niepokoi…
-Przyszedłem sprawdzić co u ciebie. Miałem przyjść wcześniej ale stwierdziłem, że jeszcze śpisz i nie chciałem cię budzić. Wczoraj byłaś jakaś zmęczona więc wolałem, żebyś się wyspała i chyba miałem rację bo od razu jesteś bardziej rozpromieniona. – uśmiechnął się ciepło co sprawiło, że na moich policzkach wręcz natychmiastowo pojawiły się rumieńce.
-A ty przypadkiem nie masz teraz zajęć? Czyżby buntowniczy Pablo znowu zrywał się z lekcji? – zażartowałam przez co on zaśmiał się.
-Bardzo śmieszne. Po prostu mam okienko i postanowiłem zajrzeć. Buntowniczy Pablo? Serio? – ponownie parsknął śmiechem.
-Czyżbyś nie pamiętał jak w gimnazjum uciekliśmy z lekcji żeby spędzać ze sobą więcej czasu? Nigdy tego nie zapomnę. Najlepsze czasy w moim życiu.
-Tak, pamiętam. Ale niestety było minęło. Po jakimś czasie trzeba dorosnąć i zamienić się w tych co karają za ucieczki z lekcji.
-Mów co chcesz, dla mnie i tak zawsze będziesz tym samym, zwariowanym Pablito. – po tych słowach bez namysłu go przytuliłam. Nie kochałam go tylko jako partnera ale również jako przyjaciela. Kiedy już się odkleiliśmy powiedziałam:
-Pamiętasz jak podczas jednej z takich ucieczek dałeś mi płytę Beatlesów? Od tego dnia dzięki tobie ich polubiłam. – oparłam głowę na jego ramieniu.
-Polubiłaś? Dostałaś świra na ich punkcie!
-Może trochę. Ale to bez znaczenia. – mówiłam przez śmiech. – A wiesz, że nadal mam tą płytę?
-Naprawdę? – skinęłam. – A może posłuchamy? – zaproponował.
-Z ust mi to wyjąłeś. – skradł mi całusa po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Z podekscytowania na słuchanie z Pablo płyty którą ostatnio słuchaliśmy wspólnie ponad piętnaście lat temu. Piosenki płynęły z adaptera jedna po drugiej łagodząc moje zmysły. W końcu zaczęłam się moja ulubiona. „All you need is love” <klik, do klimatu>. Już przy pierwszych słowach piosenki Pablo zaczął sobie nucić a ja nie zwlekając dołączyłam do niego. Siedzieliśmy wtuleni. Nagle on przekręcił głowę w moją stronę przypatrując się uważnie. Zaczął przybliżać swoją twarz do mojej aż w końcu nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Nie jednym zwykłym całusie. Może wcześniej miało się to tak skończyć ale ani nasze ciała ani zmysły nie chciały tego przestrzegać. Pocałunki stawały się coraz namiętniejsze. Za każdym muśnięciem moje pożądanie wzrastało. Pragnęłam go całego. Już prawie nieświadomie zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli. Na chwilę przerwałam by zaczerpnąć oddechu i zrzucić z siebie bokserkę po czym wróciłam do ściągania odzieży z Pablo. On natomiast wsunął ręce za moje plecy by odpiąć mój biustonosz. Chwilę później byliśmy już całkiem nadzy. Okrywała nas tylko kołdra. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. To właśnie podczas wagarów kiedy Pablo dal mi płytę The Beatles, kiedy jej słuchaliśmy, przeżyliśmy nasz pierwszy raz. Po tym zdarzeniu sprawy się różnie potoczyły i nie byliśmy razem ale teraz wiedziałam, że liczymy się tylko my i nikt inny. Nikt ni mógł nam przeszkodzić. Byliśmy jednością. A muzyka wciąż grała…

*Federico*

Dziś miałem mieć próbę z… Ludmiłą jak mniemam. Dziwne, że mimo tego, że widzieliśmy się już kilka razy to nigdy się sobie nie przedstawiliśmy. Ciekawe czy ona wie jak ja mam na imię. – Zaśmiałem się sam do siebie.
Przebrany już w strój do tańca czekałem w klasie. Miała być tutaj już dziesięć minut temu. Najwyraźniej mnie wystawiła. No trudno. Zebrałem swoje rzeczy i kiedy już miałem przejść przez próg drzwi, zrobiła wejście smoka wpadając na mnie jak strzała. Tak jak ostatnio – wylądowaliśmy obydwoje na podłodze.
-O mój Boże! – krzyknęła. – Przepraszam! Jeju... wybacz mi. Tak mi przykro…
-Spokojnie. Nic się nie stało. – odpowiedziałem a moje kąciki ust zachwiały się bo już nie wiedziałem czy śmiać się z tej sytuacji czy zostawić ją i sobie iść obrażony bo mnie wystawiła. Ale w sumie… przecież tutaj jest!
-Bardzo cię przepraszam, że się spóźniłam. Kompletnie zapomniałam o tej… próbie… karze… nie wiem w sumie jak to nazwać.
Ah, więc zapomniała.
-Nic się nie stało. To jak Ludmiła? Próbujemy czy odkładamy to na Kidy indziej? – tym razem już szczerze się uśmiechnąłem.
-Próbujemy …yy … no….
-Federico. – dokończyłem za nią.
-Ale ładnie! – podekscytowana spojrzała mi w oczy. – A ja… - zaczęła teraz już niepewnie.
-Ludmiła. – ponownie dokończyłem za nią.
-Ale zaraz, zaraz. Skąd wiesz jak mam na imię? – jej oczy jakby nagle się powiększyły ze zdziwienia.
-Gregorio mówił do ciebie na zajęciach po imieniu. Domyśliłem się, że raczej nie mówił tak  do ciebie bo ma tak na imię …nie nie wiem… twoja mam, siostra czy ktoś. 
-A no tak. Ale jak chcesz to możesz nawet mówić na mnie supernowa! – parsknąłem śmiechem.
-Dobrze, a więc supernowo, może zaczniemy ćwiczyć bo jak wpadnie tu Gregorio to na gadaniu i kolejnej karze się nie skończy. – śmiałem się dalej i pociągnąłem Ludmiłę na środek Sali.
Ludmiła. Jak tak teraz o tym myślę to skądś znam to imię.

Przez najbliższą godzinę ćwiczyliśmy choreografię Gregorio. Raz szło nieźle a następnym razem obydwoje lądowaliśmy na posadzce nie mogąc powstrzymać śmiechu. Finalnie było dużo lepiej niż na początku ale tą próbę która prawdę mówiąc miała być nauką, bardziej będę wspominać jako dobrą zabawę i mile spędzony czas z Ludmi. Jest niesamowicie miła. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy nie miałem pojęcia, że kiedyś się poznamy a co więcej polubimy. Bo ona chyba też mnie lubi… tak sądzę. Kiedy razem tańczymy, śmiejemy się, rozmawiamy czy chodźmy patrzymy na siebie czuję jakby czegoś mi dotychczas brakowało i nagle się pojawiło. Ot tak. Chciałbym częściej się z nią widywać. Szkoda, że razem mamy tylko zajęcia z tańca. Choć i to jest dobre bo gdyby nie zmiana podziału godzin, możliwe, że teraz nadal bylibyśmy platonicznymi uczniami szkoły muzycznej. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będę coś zawdzięczał Gregoriowi? Nauczycielowi który mnie wręcz niecierpki. Świat lubi zaskakiwać.
-To jak? Ostatni raz próbujemy i kończymy? – zapytała blond włosa gdy odkładała na parapet butelkę wody mineralnej, niegazowanej i oczywiście chłodnej. Już zdążyła mi opowiedzieć jaką wodę pije. Strasznie dużo mówi ale nie przeszkadza mi to. Jej głos jakoś kojąco na mnie działa.
-A co? Już chcesz się mnie pozbyć? – spytałem żartobliwie opierając się ręką o ścianę obok niej.
-N nie. Skąd? Po prostu jestem trochę zmęczona. – odpowiedziałam zawstydzona wpatrując się w podłogę. Uśmiechnąłem się i dłonią uniosłem jej podbródek ku górze by zajrzeć w jej oczy. Było one soczyście brązowe. Szybko zatraciłem się w jej spojrzeniu. Z transu wyrwał mnie dopiero jej głos. – To jak? Tańczymy?
-Jasne. – odpowiedziałem i pociągnąłem i za rękę przed lustra. Pilotem włączyłem muzykę. Z głośników zaczęły wylewać się dźwięki piosenki „Algo suena en mi”. – Trzy, dwa, jestem i… - odliczyłem i zaczęliśmy tańczyć. Na początku szło znakomicie. Jej ruchy były takie perfekcyjne.
W końcu przestałem zwracać uwagę na to co robię i mój wzrok skupił się jedynie na Ludmile. Przez nieuwagę w pewnym momencie poplątały mi się nogi i upadłem… prosto na swoją partnerkę.
-Ałć! – krzyknęła.
-Przepraszam cię. Tak bardzo nie chciałem. – gwałtownie wstałem i pomogłem jej wstać.
-Nic się nie stało, tylko… au… boli mnie trochę kostka. – po tych słowach prawię się przewróciła lecz w ostatnim momencie przytrzymałem ją tak, że staliśmy twarzą w twarz, bardzo, ale to bardzo blisko siebie. Los jednak chyba stwierdził, …że to za dużo jak na jeden dzień i zesłał do Sali Gregorio.
-A co tu się wyprawia?! – krzyknął oburzony. – Kazałem wam ćwiczyć a nie migdalić się! Bieżcie swoje rzeczy i wynocha stąd. – wskazał na drzwi po czym skrzyżował ręce czekając aż się ulotnimy. Zdumieni wzięliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy, a raczej ja wyszedłem a Ludmiła wykuśtykała opierając się o moje ramię. Kiedy byliśmy już na korytarzy spytałem:
-Na pewno dasz radę sama dojść do domu?
-Tak, tak sądzę. – puściła mnie i nie zdążyła nawet postawił pierwszego kroku kiedy znowu prawie upadła. Na szczęście zdążyła ponownie się mnie przytrzymać.
-Coś mi się nie wydaje. – bez namysłu wziąłem ją na ręce i podążyłem w stronę drzwi wyjściowych ze szkoły.
-Ymm.. Federico? Co ty robisz? – zapytała.
-Jak to co? Niosę cię do domu. Nie pozwolę, żebyś w takim stanie musiała sama się mordować.
-Ale…
-Żadnego ale. Nie chcę słuchać wymówek. Jedyne co teraz mi powiesz, to to gdzie mieszkasz bo niestety nie mam gps’a. – zaśmiała się.
Po dokładnej instrukcji jak dojść do jej domu zaniosłem ją. Co chwile pytała czy nie jest mi ciężko ale ja zaprzeczałem zgodnie z prawdą. Ta siłownia na serio wiele daje. PO około piętnastu minutach byliśmy już w jej domu. Zostawiłem ją przed drzwiami, po czym pożegnałem ją całusem w policzek i odszedłem.

*Gregorio*

Te dzieciaki są niewychowane. Nawet po Ludmile nie spodziewałem się takich rzeczy. Mieli ćwiczyć a jedyne co robili to romansowali. Co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą? W takie sprawy powinien już ingerować dyrektor którego oczywiście gdzieś wcięło. Nie ma to jak powierzyć szkołę nieodpowiedzialnego Pablito. Trzeba nie mieć głowy na karku!
Wtedy „wyszedł wilk z lasu” prosto do mojej klasy. I chyba naprawdę był w lesie. Włosy miał w nieładzie, guzik przy koszuli niedopięty i czuć od niego było jakąś dziwną woń.
-Gregorio, gdzie jest dziennik drugiej grupy z twoich zajęć? Nigdzie nie mogę go znaleźć.
-A może najpierw ty mi powiedz gdzie ty się podziałeś? Przypominam ci, że miałeś dziś prowadzić lekcję. Pobudka! – wrzasnąłem.
-Możesz dać sobie spokój? Coś mi wypadło. To masz ten dziennik?
-Co ci wypadło? Wizyta u psychiatry? Chyba byłeś już zapisać się do wariatkowa? Po tym jak wyglądasz, wnioskuję, że jednak to drugie.
-Nie? – poprawił koszulę i dopiął guzik. – Byłem u Jackie.
No tak.
-Ah u Żaklin, powiadasz. Po co? W godzinach pracy?
-Gregorio co ci odbiło. To ja jestem twoim szefem, nie odwrotnie.
-To ja jestem twoim szefem, nie odwrotnie. – przedrzeźniłem go. – To tylko dlatego, żę Antonio nie widzi pewnych rzeczy. Ale nie bój się. Coś czuję, że niedługo przejrzy na oczy i zobaczy jak nieodpowiedzialny jesteś.
-O czym ty w ogóle do mnie mówisz? Wiesz co? Sam znajdę ten dziennik bo ty chyba nie jesteś zbyt skory do rozmowy. A co do Jackie to już nie twoja sprawa, jasne?
-Oczywiście. – wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nagle przeszła mnie pewna dziwna myśl. Powiedział, e nie moja sprawa. On jej coś zrobił? Brzmiał dosyć niepewnie. Może powinienem iść zobaczyć co się stało…
Stop! Gregorio! O czym ty myślisz?! Co cię obchodzi w ogóle jakaś podrzędna nauczyciele czka tańca?!
Sfrustrowany poszedłem do pokoju nauczycielskiego, wziąłem swoje rzeczy do torby i wyszedłem. Kiedy byłem już na zewnątrz, przystanąłem po czym zamiast iść do siebie wybrałem całkowicie inną drogę – do domu Jackie. Ciekawość zwyciężyła bo inaczej tego uczucia nazwać nie mogłem.
Mieszkała ona dosyć blisko Studia więc doszedłem tam po niespełna pięciu minutach. Stanąłem przed drzwiami odczekując kilka sekund zadzwoniłem dzwonkiem. NI minęła nawet minuta a drzwi otworzyły się a przede mną stała Jackie.
-Czego zapomniałeś? – spytała po czym spojrzała na mnie i stanęła w bezruchu. – No nie. Znowu to samo. – dramatycznie walnęła głową o framugę drzwi. To chyba jednak ona potrzebowała psychiatry.
-Jak to samo? Nie przypominam sobie żebym już kiedyś tu był. Raczej nie miałem powodów. – rozejrzałem się wokoło z lekko skwaszoną miną.
-Daruj sobie i rozpłyń się w powietrzu tak jak zawsze. Ok? Nie nękaj mnie już! – prawie wrzasnęła.
-Ty się dobrze czujesz? – a może Pablo ją czymś naćpał? – Jak już mówiłem, nie byłem tu nigdy więc nie wiem skąd pomysł z nachodzeniem! Przyszedłem tylko sprawdzić czy wszystko gra. I tyle. – znowu nastała chwila ciszy. Przyglądała mi się ze zdziwieniem.
-Gregorio?
-Co? Nadal coś niejasne? – moje nerwy z sekundy na sekundę były coraz wyższe.
-O matko! Gregorio to naprawdę ty? – wytrzeszczyła oczy.
-A kto inny? Wyglądam jak Leonardo Di Caprio? A może Ricky Martin?
-N nie. Przepraszam. To… długa historia. Ale zaraz, zaraz. Po co tu przyszedłeś? Mam urlop. Odpoczywam.
-Yh, już mówiłem naście razy, że przyszedłem sprawdzić czy wszystko gra.  Co w tym jest trudnego do zrozumienia?
-Wszystko poczynając od tego, że mnie nie cierpisz i to z wzajemnością.
Ałć.
-W sumie prawda. – potwierdziłem.
-W dodatku co by mi się miało dziać?!
-Nic właściwie… ale to co masz na szyi wcale tego nie potwierdza. – wskazałem na siny kawałek skóry, a ona szybkim ruchem nasunęła na to kołnierz swetra.
I wtedy zrozumiałem co to było. Żaden siniak. Ślad po wizycie Pablo. Najzwyklejsza malinka.
-To nic! Wiesz ty co? Idź stąd lepiej bo zakłócasz mój spokój. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby ludzie z pracy tu przychodzili. Jakby Angie albo Beto się tu wybierali to powiedz im, że mnie nie ma. – zatrzasnęła drzwi przed moim nosem. Odwróciłem się i podążyłem już prosto do mojego domu. Jedyne co czułem to nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Złość? Niekoniecznie. Z niej to co najwyżej mogę się pośmiać. Zazdrość? …NIE! Skąd? O co miałbym być zazdrosny? Pablo robi z nią co chce a mi nic do tego. Obrzydzenie? To prędzej. W końcu stałem naprzeciwko niej aż około dziesięć minut. I spróbuj tu człowieku wytrzymać bez odruchu wymiotnego. 
_______________________________________________________
Na dobry początek... czy ten rozdział jest za długi? xD
Miałam zamiar napisać krótki aby szybko wrzucić ale niestety z moją weną nie ma uproś, więc jeśli mam pomysł i tego nie napisze to będę się źle czuła ;-;
Scenka +18.... taaa... nieoceniajcie mnie xd Tak mi ta stytuacja spasowałą więc tak musiało być xd Prawdopodobnie będzie to miało swoje skutki ale cii... nic nie wiecie ^^
Mam nadzieję, że tym razem uda mi się jeszcze coś napisać przed końcem listopada bo wiem, że to niefajne jak wrzucam rozdział raz na miesiąc. Trzymajcie kciuki. Byeee /Pala

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 50


*Angie*

-German, do cholery jasnej, odpowiedz! Co tutaj robi moja partytura?! – podniosłam głos. On natomiast stał przede mną w bezruchu.
-To chyba moja wina  -nareszcie usłyszałam odpowiedź, lecz nie od szwagra. Obydwoje odwróciliśmy się w stronę schodów gdzie stała Violetta. – Wybacz Angie, musiałam niechcący wziąć ją jak się pakowałam. – odetchnęłam i przejechałam dłonią po włosach.
-Nic się nie stało Violu – odrzekłam i schowałam partyturę do torebki. – Możemy iść na górę?
-Tak, jasne. Poczekaj chwilkę wezmę tylko telefon bo k t o ś miał mi go przynieść i chyba się nie doczekam – powiedziała spoglądając na Germana po czym weszła do jego gabinetu. On natomiast odwrócił się i poszedł w stronę kuchni.
-German… - tym razem ja go zatrzymałam.
-Tak?
-Przepraszam, że się uniosłam. Wyciągnęłam niepotrzebne wnioski – mówiłam patrząc w panele.
-Nic się nie stało – odpowiedział i odszedł. Trochę było mi wstyd. Wybuchłam z pretensjami a on nic nie zrobił.
-Dobra już mam! – krzyknęła Violetta z gabinetu a chwilę później wyszła. – Idziemy?
-Tak, chodź.

*Ludmiła*

Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy. Chłopak z imprezy.
I tak w kółko w mojej głowie.
Dał mi swój numer. Dzwoniłam już na drugi dzień po balu ale nie odbierał. Każdego innego dnia tak samo. Nie wiedzieć czemu w tym chłopaku jest coś co mnie niesamowicie intryguje i nie pozwala zapomnieć. Była taki przystojny i mega słodki. Ostatnio czułam się tak przy Tomasie.
Siedziałam na ławce przed szkołą rozmyślając. Gdy spojrzałam na zegarek okazało się, że już za minutę jest dzwonek. To wszystko przez Natalie! Mówiłam jej, żeby dała mi znać jak będzie dziesięć minut przed lekcją, żebym powtórzyła sobie nuty na ten głupi egzamin z gry na pianinie. Beto mógłby się opamiętać. Taka supernowa jak ja ma dużo innych i ważniejszych zajęć.
Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do klasy. Kiedy już się tam znalazłam Beto akurat zamykał drzwi.
-Profesorze chwileczkę! Jeszcze ja! – zaczęłam krzyczeć przy wejściu.
-Ludmiła, może i nie jestem nauczycielem savior vivre’u ale powinnaś wiedzieć,  że spóźnienia na lekcje nie są mile widziane.
-Tak, tak oczywiście – bąknęłam. – Mogę wejść do klasy?
-Ale po co?
-No jak to poco? Beto, na l e k c j e. Niech pan nie robi ze mnie idiotki!
-Ależ ja nie robię. Ty nie masz teraz tutaj lekcji.
-Oj niech się Pan nie wygłupia. Przecież nie wywali mnie Pan z lekcji. Ja jestem tutaj gwiazdą. Przecież małe spóźniątko to nic – wyśmiałam nauczyciela.
-Ludmiło, na twoim miejscu bym się nie śmiał. I nie mówię, że wyrzucam cię z lekcji tylko, e teraz ich tu nie masz. Pablo wczoraj ogłosił, że podział godzin się zmienia. O ile dobrze pamiętam masz teraz zajęcia tańca z Gregorio więc radze się pospieszyć.
-Że co?!
-Powiedziałem, że podział…
-Słyszałam. Dobra, nieważne! – machnęłam ręką i pobiegłam w stronę sali tanecznej. Jeszcze sporo ludzi schodziło się do klas więc przez nieuwagę wpadłam na jakiegoś chłopaka.
-Ej uważaj jak… - przerwałam. – Ty!
-Ty!
-Nie mogę w to uwierzyć! – przede mną stał… a raczej leżał chłopak z balu!
-Miło cię widzieć – wstał i podał mi dłoń bym mogła się podnieć. Bez wahania skorzystałam z przysługi. Ta podłoga była brudna na maxa. Nie wiem za co Antonio płaci woźnym. Szybko jednak przypomniałam sobie o nieodebranych połączeniach.
-Wybacz, już sobie idę - powiedziałam i już miałam go ominąć kiedy ponownie chwycił mnie za rękę.
-Stało się coś? Czemu sobie idziesz? – zapytał ze smutkiem w głosie.
-Cóż, najwyraźniej ci przeszkadzam. Nie mam zamiaru ci uwadzać więc sobie idę.
-Ale skąd ten pomysł? – nadal dopytywał. Czy on miał mnie za głupią? Może i jestem blondynką ale bez przesady!
-Wiesz, najpierw dałeś m swój numer a później kompletnie olałeś. To raczej jednoznaczne, nieprawdaż? – ponowiłam próbę odejścia lecz jego uścisk tylko się wzmocnił.
-Co? Nie, skądże! Chodzi o to, że zepsuł mi się telefon i teraz jest w naprawie. Mam go jutro odebrać.
-Naprawdę?
-No tak. Dlaczego miałbym kłamać taką ślicznotkę? – uśmiechnął się szarmancko i wsunął kosmyk moich włosów za ucho. – Wiesz, bardzo chętnie bym tu jeszcze z tobą pobył ale spieszę się na lekcje. Zmienił się podział godzin i teraz trochę nie mogę się odnaleźć. Teraz chyba mam zajęcia z tańca, a ty?
-Serio? Ja też! Chodźmy bo Gregorio jest… no wiesz…
-Wiem. Już dał mi to odczuć. Chodź – mrugnął do mnie i poszliśmy do szatni szybko się przebrać i na zajęcia. Do sali wpadliśmy jak z procy. Wszyscy przestraszeni się na nas patrzyli. Gregorio też.
-Emm.. Gregorio – zaczęłam. – Przepraszam na spóźnienie. Chodzi o to, że…
-To moja wina! – wyrwał Federico stojąc krok za mną. – Przepraszam, zatrzymałem ją i przeze mnie się spóźniliśmy.
-No tak. Mogłem się tego po tobie spodziewać – odbił piłeczkę o podłogę. – Jesteś kompletnie nieprofesjonalny. Nie mam pojęcia jakim cudem w ogóle wszedłeś na teren Studia. Stop. Na teren kraju! Następnym razem będę wyciągał z tego poważne konsekwencję – zrobił krótką przerwę. – Ludmiło na co czekasz? Proszę się ustawić. Ty nieudaczniku też.
Cała lekcja minęła w ogromnym spięciu. Gregorio cały czas darł się na chłopaku. To nie fair z jego strony, że go ukarał. Nie mówię, że miał mi dawać repremende. W końcu jestem supernową i on dobrze o tym wie ale to nie znaczy, że on miał być kozłem ofiarnym. Z  nerwów sama zaczęłam się mylić w choreografii aż w pewnym momencie się przewróciłam.
-Ludmiła co się z tobą dzieje?! Non stop się mylisz!  - Gregorio w końcu wybuchł.
-Przepraszam, ja po prostu…
-Stop! Wiem co zrobię. Maxi!
-Tak profesorze? – odezwał się.
-Od dziś będziesz zostawał po lekcji z Ludmiłą i pomagał jej opanować choreografie. Jasne?
-NIE! – krzyknęliśmy równocześnie ja i Maxi.
-Gregorio ja nie mogę. Jestem wtedy zajęty. Może kto inny? – tłumaczył się. I w sumie bardzo dobrze bo nie miałam najmniejszej ochoty spędzać z nim ani minuty mojego cennego czasu.
-Właśnie Gregorio. Niech będzie kto inny. Ktokolwiek. Na przykład… on! – wskazałam na przystojniaka z którym się spóźniłam.
-Cóż, wiele to on ci nie pomoże. Ale byłaby to dobra kara za spóźnianie się. Niech będzie. Zobaczymy jakie będą tego owoce. Wiedzcie tylko, że jeśli to ni wypali to nie będę już taki miły – uśmiechnął się sarkastycznie jak to już miał w zwyczaju.
-Ta, rzeczywiście milutki – szepnął do mnie przyjaciel.
-Mówił pan coś? – Gregorio najwyraźniej coś usłyszał.
-Nie skądże – bronił się. Na jego szczęście wtedy zadzwonił dzwonek na przerwę. Podszedł do plecaka, wziął swoje rzeczy i wyszedł, wcześniej posyłając mi uśmiech. To niesamowite, że tyle starczyło by rozgrzać mnie do czerwoności. On niesamowicie mnie kręcił.

*Jackie*

Kiedy weszłam do klasy wszyscy uczniowie już tam byli jak i Gregorio. Wszyscy się rozciągali. Najwidoczniej „wielki pan” zarządził, że dziś będzie choreografia baletowa. Świetnie. Szkoda tylko, że miałam w planach dziś przećwiczyć gotowce. Położyłam torebkę na stole po czym zauważyłam, że Gregorio mnie obserwuje. Szybko zawróciłam wzrokiem to torby. Nie chciałam na niego patrzeć. Bałam się tego głównie po tym co było dzień wcześniej. To było straszne i mega dziwne. Nigdy więcej nie chcę tego doświadczyć. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze. O chwili jednak nie wytrzymałam.
-Gregorio dlaczego się na mnie gapisz?! – prawie krzyknęłam. Już sama jego obecność przyprawiała mnie o nerwy.
-Hmm, to raczej niezbyt dobry przykład dal uczniów, żeby spóźniać się na w ł a s n e zajęcia, nie sądzisz?
-Własne? Własne to ja bym chciała żeby były. Niestety muszę przebywać z tobą.
-Dlaczego niestety? To raczej nagroda.
-Daj sobie spokój. Rozumiem, że twoje ego jest większe od ciebie ale mógłbyś wrzucić na wstrzymanie.
-To nie jedyna rzecz którą mam dużą ( ͡° ͜ʖ ͡°). Oh Żaklin, ja jestem zawsze opanowany. To ty tutaj jesteś słaba psychicznie.
-Co proszę? – oburzyłam się. – Ja słaba psychicznie? Skoro tak uważasz to dzisiaj sam poprowadzisz lekcje…
-No nareszcie! Dziewczyno ale ty masz refleks!
-Jesteś świnią! – powiedziałam ledwo powstrzymując płacz. Swoją torebkę znowu wzięłam na ramię i wyszłam z klasy. Nie mama zamiaru więcej tego znosić. Wpadłam do pokoju nauczycielskiego przy tym niechcący trącając Angie lecz nie miałam teraz głowy do tego by się tym przejmować. Podobnie jak wczoraj padłam na krzesło przy stole i bez sensu wpatrywałam się w blat nie chcąc wybuchnąć płaczem.
-Jackie co się stało? Wyglądasz jak koniec świata – przy stole siadła również Angie.
-Szkoda gadać – podsumowałam.
-Pytam serio. Mogę ci jakoś pomóc?
-W tym przypadku raczej nie.
-No ale co się stało?
-Gregorio. Nie cierpię jego ani jego pieprzonej kropki nad „i”! Ja nie rozumiem! Pracujesz w tej szkole kilka dobrych lat i jakoś żyjesz a ja już nie daję rady! On miał rację. Jestem słaba psychicznie.
-Nie mów tak. To nie prawda. Gregorio wszystkim w tej szkole zalazł za skórę ale da się z tym żyć. Po jakimś czasie mu się znudzi, uwierz mi.
-Po jakimś czasie to ja już chyba będę w grobie. Angie, ja muszę odejść ze Studia. Mam dosyć.
-Co? Nie! Jackie Studio cię potrzebuje! Jesteś świetną nauczycielką. Nie rezygnuj z dobrej pracy przez jednego człowieka.
-Kiedy ja nie mogę! Muszę…
-To zrób inaczej. Idź na urlop, odpocznij, przemyśl sobie wszystko i wrócisz do pracy z nową energią. Co ty na to? – wysłała mi zachęcający uśmiech.
-Chyba masz rację. Muszę pogadać z Pablo – stwierdziłam.
-O czym musisz ze mną pogadać? – drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich nikt inny jak mój chłopak.
-Angie, możemy w cztery oczy? – zapytałam blondynki po czym ona przytaknęła i wyszła.
-Więc? Co jest? – wziął krzesło i usiadł obok mnie.
-Potrzebuję urlopu. Natychmiastowego. Nie wytrzymam ani chwili dłużej – walnęłam prosto z mostu.
-Ale czemu? Jakiś problem?
-To co zawsze. Nie wiem nawet czemu pytasz.
-Kochanie, już ci wczoraj mówiłem…
-Nie Pablo. Muszę. Tydzień czy dwa. No muszę odpocząć albo przepłacę to ciężką depresją.
Nagle włosy mojego ukochanego zaczęły maleć a jego twarz się przekształcać. Straciłam orientację co się dzieje.
-Dobrze, jeśli musisz. Ale wiedz, że jakby coś się działo to dzwoń do mnie a zaraz u ciebie będę, okej? Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie? – słowa nagle jakby przestały do mnie docierać. Przed moimi oczami zamiast Pablo siedział Gregorio. Gwałtownie odskoczyłam do tyłu a mój oddech stanowczo przyśpieszył. – Kochanie, co się dzieje? – spojrzał troskliwie. Przerażona przetarłam oczy palcami a kiedy znowu popatrzyłam przed siebie ponownie był tam Pablo. – Jackie. Zaczynam się martwić. Co jest?
-Co? Nie, nic. Muszę iść. Zdzwonimy się, pa! – krzyknęłam mu na pożegnanie kiedy wychodziłam. Kiedy byłam już na zewnątrz zorientowałam się, że trzęsą mi się dłonie. Jeśli te idiotyczne halucynacje nie ustaną chyba będę zmuszona iść do psychiatry bo to nie jest normalne. Nikomu nie życzę czegoś takiego. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Przyspieszyłam kroku i udałam się do swojego domu unikając wzroku przechodniów.
_____________________________________________________
Angie ty głupia blondyko, Violki nie było wtedy w Studio hahah nie nic XD
Ogólnie zwykle piszę tu jakąś epopeję narodową ale mówiąc szzerze nie che mi się. Tylko tak, żeby was podniecić - jak myślita? Co się dzieje Jackie? ^^ No i jest oczywiście Fedemila o którą męczy mnie i męczy Ewelina (pozdro xd). No. To by było na tyle.
Hasta pronto :D /Pala

sobota, 13 września 2014

Rozdział 49


*Jackie*

Weszłam z impetem do pokoju nauczycielskiego trzaskając na sobą drzwiami. Gwałtownie usiadłam na krześle przy stole i oparłam głowę na dłoniach. Z tego wszystkiego chciało mi się płakać.
Bezsilność i zmęczenie.
Uczucie którego najbardziej nienawidzę. Gregorio to najbardziej denerwujący, egocentryczny i obrzydliwy człowiek w Argentynie. Nie. Na świecie. Z tym czymś nie da się dogadać. Zawsze słyszy to co chce słyszeć. Żadne argumentu do niego nie docierają. I akurat ja muszę z nim pracować? Jest tulu innych ludzi i akurat ja? Ja mam 24 na dobę mieć potargane nerwy? Co to, to nie. Zawsze po kłótni z nim, bo rozmową tego nie da się nazwać, czułam w klatce piersiowej nieprzyjemne mrowienie. Prosiłam Antonia miliony razy by coś z nim zrobił a on tylko potakiwał i usiłował wytłumaczyć, że „Gregorio nie jest taki zły jak się wydaje”. Urocze. Szkoda, że nie prawdziwe. Gdyby z nim chociaż dało się współpracować ale niee… Nie akceptuje żadnych moich kroków tylko robi całą choreografie jakby był jedynym nauczycielem tańca w całym Studiu. W dodatku usilnie próbuje ośmieszyć mnie przed uczniami. Na początku potrafiłam się obronić lecz potem zaczęło mnie to męczyć. Teraz kiedy tylko zaczynam próbować dominować nad Gregorio, szybko kończy się to porażką. Stałam się bezsilna…
-Co się dzieje Jackie? – naprzeciwko mnie usiadł Pablo którego wcześniej najprawdopodobniej nie zauważyłam.
-A jak myślisz? Gregorio nie daje mi żyć. Zaraz po tym jak ty i Tomas wyszliście z klasy on znowu zaczął tą swoją żałosną gadkę.
-Już ci mówiłem, że nim nie należy się przejmować.
-Łatwo powiedzieć. Po kogo stronie ty w ogóle jesteś? Bo z tego co widzę ty i wujek Antonio cały czas bronicie togo imbecyla!
-Nie Jackie. Nie bronimy go. Uwierz, mi też nie raz zalazł za skórę.
-Więc? Skoro tak było to raczej powinieneś stanąć po mojej stronie. Pablo ja już nie wytrzymuje nerwowo! Za niedługo to ja chyba skończę w szpitalu psychiatrycznym! Wiesz ty co? Ja chyba muszę odejść. Da dam rady dłużej!
-Jackie spokojnie. Nie krzycz tak. Wszystko będzie dobrze. Nie musisz odchodzić. Naprawdę… - powiedział ze stoickim spokojem w głosie.
-To śmieszne – zaśmiałam się ironicznie, w stylu Gregorio. – To śmieszne, że tak mówisz. Postaw się na moim miejscu! Jak byś się czuł? – Pablo jednak nic nie odpowiedział. Wstał z krzesła i przeszedł na drugą stronę stołu. Kucnął obok mnie. – Co?
-Jackie… - zaczął z troską w głosie. – Zaufaj mi. Pogadam z nim jeszcze raz. Jeśli nie poskutkuje to coś wymyślę. Obiecuję – po tych słowach objął ręką moje biodro i pocałował mnie. Natychmiastowo to odwzajemniłam. Położyłam ręce na jego ramionach i zatraciłam się w tej cudownej chwili. Brakowało mi tego. Ostatnio Pablo w ogóle nie miał dla mnie czasu.
-Jak słodziutko – usłyszałam nagle aż za dobrze znany mi głos. Odskoczyłam od Pablo jak od ognia. W progu stał Gregorio oparty o framugę odbijając o ziemię swoją nieodłączną piłeczkę.
-Co się stało kochanie? – zapytał Pablo. Mój wzrok powrotem wylądował na nim. Czyżby nie słyszał tego co powiedział Gregorio? Znowu spojrzałam w kierunku drzwi. Ku mojemu zdziwieniu były zamknięte, a Gregorio zniknął. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. W środku nikogo nie było oprócz naszej dwójki. – Jackie. Co się dzieje? – patrzył na mnie swoimi misiowatymi oczami. Nie rozumiałam tego co przed chwilą się stało. Spanikowana po prostu przytuliłam się do Pablo.
-Wszystko gra. Kocham cię… - wyszeptałam. To co miało miejsce kilka sekund wcześniej było dziwne. Chyba dostaję jakiejś paranoi.
-Ja ciebie też. Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Pamiętaj o tym – odparł.

*Angie*

Dzisiejszego dnia po ukończeniu ostatniej lekcji nie miałam najmniejszej ochoty na powrót do domu. Odkąd nie mieszkam u swojego szwagra wracam po pracy do domu i nudzę się aż do momentu w którym idę spać. Nie należy to do moich ulubionych zajęć więc postanowiłam zostać trochę dłużej w Studio. Stanęłam przed klawiszami i przejechałam po nich dłonią. Na myśl przyszła mi moja niegdyś ulubiona piosenka.

There’s always gonna be another mountain
I’m always gonna wanna make it move
Always gonna be an uphill battle
Sometimes I’ gonna have to Lose
Ain’t about how fast I get there
Ain’t about waht’s waiting on the other side
It’s the climb

Zaśpiewałam, doskonale pamiętając słowa. Akurat ta piosenka opisywała moje teraźniejsze życie. Życie to jedna wielka wspinaczka. Było wiele gorszych momentów ale to już czas aby wyjść na prostą, ogarnąć wszystko i ustatkować się.
W tym momencie przez korytarz przechodził Jeremias. Na jego widok na mojej twarzy zawitał uśmiech. Może to los postawił go na mojej drodze aby pomógł mi być tą nową Angie? Kto wie.
Nagle do głowy wpadły mi całkiem dobre słowa. Cóż… przemianę można również zacząć od napisania piosenki. Czemu nie? Wyjęłam partyturę z melodią którą skomponowałam prawdę mówiąc dosyć dawno bo kilka tygodni przed przyjazdem Violetty i Germana do Buenos Aires. Od tamtego czasu nie pisałam żadnych piosenek a na moje szczęście ta melodia nawet pasowała. Uderzyłam w klawisze próbując połączyć słowa z muzyką.

Ya teraz que algo se enciende de nuevo
Tiene sentido intentar
Cuando estamos juntos!

Czemu nie? Było całkiem dobrze. Teraz zostało tylko napisać całą resztę piosenki.

Zanim się zorientowałam słońce powoli zachodziło a moja piosenka dalej nie była kompletna. Napisałam zaledwie jedną zwrotkę i chórki z których byłam niezwykle dumna. Ten przypływ kreatywności najwyraźniej był przelotny. Najwyraźniej nie było mi dane skończyć dzisiaj tą piosenkę. Spojrzałam na zegarek który wskazywał 19:10. Mimo tego nadal nie miałam ochoty wracać do mieszkania. Postanowiłam jednak udać się tam na chwilę by zjeść kolację a później odwiedzić Violettę. Codziennie widuję ją w Studio to nie to samo co kiedyś. Tęsknię za wieczornymi rozmowami z nią, wspólnymi posiłkami i porannymi spacerami do szkoły. Ze wszystkich osób tęsknie tylko za nią.
Spakowałam swoje rzeczy do torebki i wyszłam na korytarz. Miałam zamiar od razu iść do domu lecz natknęłam się na Jeremiasa.
-Ty jeszcze tutaj? Myślałam, że już dawno poszedłeś – powiedziałam podchodząc bliżej.
-Cóż, miałem iść wcześniej ale Antonio poprosił mnie żebym pomógł mu dziś uregulować rachunki. Skoro potrafię dlaczego miałbym odmówić prawda?
-No tak… przykro mi że musiałeś cały dzień przesiedzieć w pracy. To trochę…
-Dlaczego przykro? – przerwał mi. – Twój śpiew bardzo mi umilił ten czas wiesz? – jego kąciki ust podniosły się w lekkim śmiechu. Mo również nie pozostały bez odpowiedzi. Zawstydziłam się.
-To… to mnie było słuchać? – zapytałam czując jak moją twarz oblewa róż.
-A no owszem. Masz piękny głos. Niepotrzebnie się czerwienisz. Chociaż… słodko tak wyglądasz.
-Dzięki? – ze wszystkich sił starałam się niebyt tak spięta lecz na marne. Jeremias totalnie mnie onieśmielał.
-Nie masz za co dziękować. Mówię samą prawdę. Ale póki co trochę się śpieszę. Muszę tylko wziąć swoje rzeczy i idę.
-A no tak. Ja też już idę. Bye! – machnęłam ręką na pożegnanie kiedy wychodziłam.

*German*

Kiedy Angie wyszła ze Studia pognałem do Sali śpiewu aby wziąć nuty które tam zostawiłem po południu. Jednym machnięciem ręki zebrałem je do kupy i wpakowałem do plecaka. W Studiu zostałem sam więc mogłem w spokoju się przebrać w normalne ubrania. Będąc już w swoich jeansach i niebieskiej koszuli wyszedłem ze Studia z plecakiem na plecach.
Do domu doszedłem nadzwyczaj spokojnie. Aż dziwne. Zwykle po drodze jak na złość spotykałem ludzi ze Studia lub… Jade. W sumie spotkałem ją tylko dwa razy lecz to i tak przerażające. Ględziła coś, że chce do mnie wrócić… albo o butach. Trudną ją zrozumieć. Zawsze jednak pozostawałem bez reakcji. Ignorowałem ją i szedłem dalej a ona mnie zostawiałam po zwykle dwóch przecznicach. Na moje szczęście nigdy nie zauważała plecaka co jest dziwne kiedy tak rzuca się w oczy. Przypuszczam, że dziś miałem spokój dlatego, że zanim doszedłem do domu zapadł zmrok.
Wchodząc do domu rzuciłem plecach cichaczem do gabinetu. Ledwo zdążyłem to zrobić bo z góry zeszła Violetta.
-Hej Violu – przywitałem córkę.
-Cześć tato. Czemu wróciłeś tak późno? Gdzie byłeś? – wypytywała.
-Musiałem załatwić kilka rzeczy za miastem. Jak chcesz to zapytaj Ramallo. On to potwierdzi – skłamałem.
-Tłumaczysz się jak buntowniczy nastolatek – parsknęła śmiechem. – A swoją drogą pytałam Ramallo gdzie jesteś i powiedział, że nie wie.
-Pewnie zapomniał. Następnym razem ja zadzwonię do ciebie i poinformuje, ok?
-Jasne tato. I żebym więcej nie musiała się o ciebie martwić! – powiedziała tonem rodzica co brzmiało co najmniej komicznie.
-Bardzo śmieszne wiesz? A teraz zmykaj na górę spać.
-Tato… to, że jest już ciemno wcale nie oznacza, że jest późno. Jest dopiero po dwudziestej.
-Noo… nie ważne. Idź na górę – powiedziałem. Czasami nie kontroluję samego siebie i znowu zaczynam gadać jak nadopiekuńczy ojciec. Ale w sumie ona jest moją jedną córką. Trudno jest nie uważać na taką.
-Dobrze, już idę Tylko zostawiłam telefon w twoim gabinecie. Wezmę  go i wracam na górę. Ok.?
-Dobra… - kiedy Violetta już podchodziła do drzwi przypomniałem sobie o plecaku. – Nie!
-Co się stało? – spojrzała przerażona.
-Idź na górę. Przyniosę ci telefon.
-Ale…
-Już, już. Na górę. Hop siup po schodkach. Dajesz! – próbowałem jak najszybciej wyprowadzić ją na górę.
-Tak, ja nie mam już pięciu lat. Pójdę sama – uwolniła się od mojego  dotyku i poszła do pokoju. Ja natomiast wręcz pobiegłem do gabinetu zamykając się w środku. Z plecaka wyjąłem nuty i położyłem na chwilę na biurku natomiast plecak wraz z zawartością ukryłem za szafką. Następnie wróciłem do partytur. Otworzyłem szufladę zamykaną na klucz i wrzuciłem tam stos papierów. Już miałem zamykać kiedy zauważyłem partyturę która nie należy do mnie. Przeczytałem słowa piosenki. Szybko sobie przypomniałem skąd je znam. Kiedy pomagałem Antonio z rachunkami słyszałem jak Angie ją śpiewa. Wyjąłem ją na blat po czym zamknąłem szufladę na klucz. Piosenkę Angie wziąłem natomiast do salonu i położyłem na fortepianie. Przysiadłem przy nim i zacząłem wybijać nuty na klawiaturze. Piosenka była piękna… niestety nie cała. W niektórych momentach osobiście naniósłbym małe zmiany lecz musiałem jutro jakoś oddać ją Angie.
Po chwili zadzwonił dzwonek. Przerwałem granie i podszedłem do drzwi. Do dziwne. Kogo diabli niosą o tej porze?
Kiedy otworzyłem drzwi już miałem odpowiedz na moje pytanie. W progu stała Angie. Miała minę jakby miała ochotę kogoś zabić. Czyżby dowiedziała się o Jeremiasie? Ta droga do domu rzeczywiście była zbyt spokojna.

*Angie*

Lekko spięta zadzwoniłam do drzwi domu Castillo. Po chwili otworzył je German. Wydawał się być zaskoczony moją wizytą. Postanowiłam jednak nie przywiązywać do tego zbytniej uwagi.
-Mogę wejść – spytałam.
-T tak. Jasne. Wejdź – odsunął mi się z drogi, a gdy weszłam do środka zamknął za mną drzwi. Ja jednak po wejściu nie zatrzymałam się tylko od razu udałam się do pokoju siostrzenicy.
-Angie – usłyszałam głos Germana w połowie drogi do schodów po czym powoli odwróciłam się w jego kierunku. – Co ty tu robisz o tej porze? – no tak. Mogłam się spodziewać, że „wielkiemu panu” coś nie będzie pasować.
-Przyszłam odwiedzić Violettę – odparłam obojętnie.
-O tej godzinie? Nie sądzisz, że jest troszkę późno?
-Dobrze. Już sobie idę. Przekaż tylko Violetcie, żeby przed lekcję podeszła do mnie bo z tego co
widzę nie mogę na spokojnie z nią porozmawiać – warknęłam i udałam się w stronę wyjścia. Kiedy mijałam Germana on jednak chwycił mnie za ramiona i przyciągnął trochę bliżej siebie tak byśmy stanęli twarzą w twarz. Nic nie mówiłam. Czekałam tylko aż wytłumaczy mi co to ma znaczyć.
-Przepraszam, nie chciałem być niemiły – wydukał. – To twoja siostrzenica. Nie mogę ci zabronić spotykać się z nią.
-Gdybym nie była zabroniłbyś mi? Chociaż nie. Nie odpowiadaj. Nie chcę tego wiedzieć – uwolniłam się od dotyku szwagra i ruszyłam w stronę schodów. Mój wzrok jednak zarejestrował przy fortepianie coś co jest moją własnością. Natychmiastowo zawróciłam i pochwyciłam moją paru turę do dłoni.
-German możesz mi wytłumaczyć co tutaj robi moja partytura?!
_______________________________________________________
I co teraz?!?!??! :oooo 
Wiem kochacie mnie <33
Jednak nie udało mi się napisać rozdziału przez początkiem roku szkolnego ale tak czy siak jest teraz ^^ 
Jak zauważyliście teraz będzie poruszony troszkę wątek "tych dorosłych" (co mnie bardzo cieszy bo o nich lepiej mi się pisze(a głownie Germangie♥)). Tak se myśle... wrócić Hermanszi czy nieee xD 
Dobra nieważne. Nie mówię kiedy rozdział bo i tak nie dotrzymam słowa bla bla bla...kocham was! Ciao! :D ♥

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 48


*Leon*

Noc w celi minęła koszmarnie. Ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Było tam niezbyt czysto i kompletnie niewygodnie. Miałem do wyboru albo spać na podłodze, albo na mega twardym, dziwnie zdeformowanym łóżku. Z dwojga złego już chyba podłoga była lepsza. Było zimno a do przykrycia miałem co? Koc. Dziurawy i również brudny koc. Niewiadomo ile opryszków pod nim spało. Po dotyku można było wywnioskować, że naprawdę wielu. Był przepocony tak, że nie było nawet mowy o tym, żebym się tym przykrył. Po kilku godzinach zauważyłem, że zaczyna się przejaśniać. Nie wiedziałem dokładnie która godzina. Byłem już zmęczony leżeniem na chłodnej ziemi. Ile jeszcze to wszystko potrwa? A jeżeli sąd skaże mnie na pozbawienie wolności? Skoro ledwo wytrzymuję jedną noc to co będzie jeżeli naprawdę trafię do więzienia? Zresztą byłoby to niesprawiedliwe. Przecież finalnie nic złego nie zrobiłem. Po kolejnej godzinie w areszcie pojawił się jakiś policjant. Nie widziałem go wcześniej. No ale cóż. Przecież niemożliwością jest by w Buenos Aires było tylko dwóch policjantów. Podszedł do mojej celi i ku mojemu zdziwieniu… otworzył ją.
-Panie Verdas, w związku z tym, że nasi detektywi nie znaleźli żadnych powodów dla dalszego przetrzymywania pana w areszcie, jest pan wolny jednak nie może pan wyjeżdżać poza miasto przez najbliższy miesiąc. – wyklepał jakby uczył się tego tekstu na pamięć.
-Aha? – odparłem niepewnie. Wprawdzie to była najlepsza wiadomość w moim życiu ale tak dziwnie to powiedział, że nie byłem w stanie załapać sytuacji.
-Proszę wziąć swoje rzeczy. – dodał.
-Ala ja tutaj nic nie mam. Jak mnie przywlekliście tak tu jestem. – albo mi się wydawało albo ten typek był jakiś niedorozwinięty. Chłopak był mniej więcej w moim wieku, a biorąc to pod uwagę mógł być najwyżej stażystą. Mimo to jego zachowanie był irytująco sztuczne.
-W takim razie proszę za mną. – wskazał w stronę wyjścia do holu po czym poszedł w tym kierunku. Lekko osłupiały poszedłem za nim pozostawiając celę. Jakoś nie będę za nią tęsknił. W holu nic się nie zmieniło od wczoraj. No może dlatego, że była jakoś godzina od świtu na posterunku było mniej policji a mianowicie przy biurku siedział dyżurujący popijając gorącą kawę i zajadając precla a po korytarzach krzątało się dwóch innych. Był też oczywiście pan stażysta który zatrzymał się przy biurku dyżurującego i wziął do ręki jakąś kopertę.
-Proszę bardzo. To zakaz opuszczania miasta. Wszystkie powody i skutki złamania zakazu również są wypisane w środku. Dziękuję, miłego dnia. – powiedział i z grobową twarzą odszedł w kierunku jakiegoś pomieszczenia. I tyle? Mam sobie iść? W filmach zawsze wyglądało to bardziej… emocjonująco. Przeczesałem włosy dłonią, wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Na parkingu stały dwa radiowozy i znajomy biały SUV.
-Co ty tu robisz tato? – zapytałem podchodząc do samochodu. – Śledzisz mnie?
-Co ty wygadujesz? Jestem twoim ojcem. Przyjechałem odebrać cię z aresztu. Czy to coś nadzwyczajnego? Wczoraj musiałem się nieźle namęczyć, żeby przekonać tych zbaraniałych policjantów, że nic nie zrobiłeś. – odparł ze spokojem lecz w jego głosie pojawiła się nutka zmartwienia. Było to dziwne, bo on nigdy się mną nie interesował.
-Nieważne. Zapomnij. – wsiadłem do samochodu na miejsce pasażera obok kierowcy i zatrzasnąłem drzwi. – Ale właściwie to co robisz w Buenos Aires? Z tego co wiem miałeś wrócić z Chorwacji za jakiś tydzień.
-Owszem miałem ale sprawy potoczyły się lekko nie po mojej myśli więc wróciłem trochę wcześniej a dokładnie wczoraj po południu. Nie wyobrażasz sobie jaką szopkę odstawiłem na lotnisku kiedy zadzwoniła twoja matka i powiedziała, że zamknęli cię. Chciałem jak najszybciej przyjechać i wyjaśnić całą sprawę ale tam wszystko działo się tak powoli. – zaśmiał się lekko patrząc przed siebie.
-Ty… martwiłeś się o mnie? – wypaliłem. Dlaczego było to dla mnie dziwne? Ojciec nigdy się mną nie interesował. Każda chwila którą mogłem z nim spędzić była dla mnie świętą. Wiecznie wyjeżdżał w interesach. Myślała, że jeżeli będzie mi dawał pieniądze na wszystko co mi się upodoba to wszystko będzie dobrze. Wprawdzie przez krótki okres było mi to nawet na rękę lecz szybko mi przeszło. Zawsze brakowało mi miłości ojca lecz przez te osiemnaście lat zdążyłem się przyzwyczaić. Ale teraz? Co się stało, że tak po prostu wrócił jakby nigdy nic?
-Jasne, że się martwiłem. Przecież jesteś moim synem. – uśmiechnął się i uruchomił silnik samochodu.
-Aha. To fajnie. – zapiąłem pasy i odwróciłem wzrok w okno w drzwiach od mojej strony. Nie wiedziałem co innego odpowiedzieć. To co powiedział było dla mnie ważne. Nigdy bym nie pomyślał, że jemy na mnie zależy. Jednak nie potrafiłem odpowiedzieć. Nie miałem pojęcia co. Nie potrafiłem z nim rozmawiać jak z ojcem. Był dla mnie jakiś obcy.
Cała droga do domu minęła w ciszy. Na początku tata chciał rozluźnić atmosferę żartując lecz wkrótce też się poddał. Wysiadłem z auta i udałem się do kuchni. Byłem szaleńczo głodny więc pochłonąłem talerz kanapek. Następnie wziąłem orzeźwiający prysznic. Jak na złość w tym całym areszcie było mega wilgoć przez co moje włosy się koszmarnie przetłuściły. Nie ukrywam też, że z nerwów wylałem z siebie chyba litry potu. Po kąpieli czułem się jak nowonarodzony. Ubrałem się i poszedłem pieszo do Studia. Mam nadzieję, że nikt się nie dowiedział o tym co stało się wczoraj. To by było trochę niezręczne chodzić do szkoły w której wszyscy patrzę na ciebie z ukosa szeptając  ukradkiem nie tylko o tym co było, a tworząc jeszcze nowsze niestworzone rzeczy. Wszedłem do budynku i pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się. Wszystko było jak dawniej. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Najprawdopodobniej nic nie wiedzieli. Spokojnie udałem się do swojej szafki gdzie natknąłem się na Gregorio.
-Dzień dobry. – powiedziałem ale on tylko zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem. – Coś nie tak?
-Tak, właściwie tak. Chodź za mną. – odrzekł i poszedł w stronę gabinetu dyrektora. Akurat tam. Zrezygnowany poszedłem za nim. Wszedłem do środka a Gregorio momentalnie wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Ta sytuacja była aż nadmiar dziwna. Wzruszyłem ramionami i już miałem nacisnąć klamkę gdy usłyszałem męski głos.
-Leon… - przestraszony odwróciłem się w stronę gabinetu. Skierowany w stronę okna stał Pablo. No tak. Mogłem się domyślić, że Gregorio prowadzi mnie do niego. – Czy mogę wiedzieć co ty tu robisz? – zapytał z grozą powoli odwracając się w moim kierunku.
-Wypuścili mnie z aresztu. Uznali, że nic nie zrobiłem. – odpowiedziałem z uśmiechem.
-Nie. – zaśmiał się lecz nie wesoło. – Pytam co robisz t u t a j. W Studio.
-Jak to co robię. Przyszedłem na lekcję. – odparłem tym razem lekko niepewnie. Bałem się do czego zmierza Pablo.
-Bardzo śmieszne wiesz. Wczoraj cię wyrzuciłem. – po tym nastąpiła chwilą ciszy.
-Ale, ale Pablo. To musi być…
-Pomyłka? Oj nie mój drogi. Dobrze pamiętam co powiedziałem. I to w dodatku po tym co zrobiłeś. Zabierz swoje rzeczy i opuść Studio. – odrzekł i usiadł przy biurku. Nie miałem już sił by się bronić. Wróciłem do swojej szafki i zacząłem ją opróżniać. Nie było w niej jakoś dużo rzeczy. Głównie były to nuty do różnych piosenek a oprócz nich jeszcze strój na zajęcia taneczne, stroik do gitary i kapodaster oraz różne zdęcia które wisiały po wewnętrznej stronie szafki. Większość z nich to były zdjęcia z przyjaciółmi. Ostatnio dowiesiłem sporo z Larą. Kiedy nam się razem nudziło często robiliśmy zdjęcia...
-O jejku Lara! – powiedziałem na głos. Przez wczorajszą akcję kompletnie zapomniałem jej o wszystkim powiedzieć. Jak najszybciej zebrałem zdjęcia i wrzuciłem do plecaka z całą resztą rzeczy. Ostatnie zdjęcie było z Violettą. Nie zauważyłem go wcześniej. Było zaklejone innymi i przez to trochę poniszczone. To wszystko przez nią. Gdyby mnie nie okłamywała do niczego by nie doszło. W tym momencie spokojnie szedłbym do klasy. No ale nie. Zapiąłem plecak, narzuciłem go na plecy i przemknąłem do wyjścia tak by nikt mnie nie zauważył.
Drogę do domu pokonałem biegiem. No cóż. Uznajmy to z dobrą rozgrzewkę. Plecak rzuciłem w kąt pokoju i zbiegłem do garażu. Odpaliłem motor i pojechałem na tor  motocrossowy. Był on sporo oddalony od mojego domu więc bieg tak czy inaczej odpada. Miałem nadzieję, że spotkam tam Larę. Na miejscu od razu ją dostrzegłem. Tak jak zwykle majstrowała przy jednym z motorów treningowych.
-Lara! – krzyknąłem będąc jeszcze kilka metrów od niej. Momentalnie podniosła głowę. Kiedy mnie zobaczyła wypuściła z dłoni śrubokręt, pomnie i wskoczyła mi na ręce. To był zaskakujący i trochę dziwny gest ale i miły. Bez zastanowienia przycisnąłem ją do siebie. Po chwili jednak odsunęła się, zmieniła wyraz twarzy na… właściwie groźny i uderzyła mnie w bark. W tym momencie kompletnie się zmieszałem.
-A to za co? – zapytałem.
-Jeszcze pytasz? Wczoraj po zajęciach miałeś przyjść na trening ale zapadłeś się pod ziemię. Nie było cię ani w Studiu ani na torze. Ty masz pojęcie co ja przeszłam. Dzwoniłam do ciebie przez cały wczorajszy dzień. Zostawiłam ci chyba z pięćdziesiąt wiadomości a ty nie dałeś żadnego znaku życia! Z jednej strony mam ochotę cię zabić a z drugiej przytulić i nigdy nie puścić!
-To ja wybieram tą drugą opcję – Lara westchnęła i ponownie mnie przytuliła.
-Obiecaj, że już nigdy mi tak nie zrobisz.
-Obiecuje kochanie. – ucałowałem ją w czoło. I odsunąłem się lekko lecz nadal trzymając ja za biodra. – Wiesz bo chodzi o to, że wtedy…
-Nie. Nie mów mi. Nie chcę wiedzieć. Nie potrzebne mi to do szczęścia. Idź już lepiej się przebierz i wskakuj na tor. Pokaż innym jak się jeździ – zaśmialiśmy się po czym poszedłem zrobić to co mi kazała.

*Tomas*

Poranek był dla mnie wielką udręką. Przebranie się czy poranna toaleta były trudniejsze niż cokolwiek co w życiu robiłem. Nie pogardziłbym nagrodą za te wyczyny. Śniadanie sobie odpuściłem. Wczorajszego dni aż przejadłem się nerwami. Wchodząc do Studia starałem się zachowywać jak zawsze lecz również nie było to proste. Wręcz niewykonalne. W końcu ciążyło na mnie brzemię którego nie dało się od tak pozbyć – złamana ręka. To wielkie utrudnienie w muzyce lecz muszę sobie z tym dać radę. Kiedy przechodziłem przez hot czułem na sobie wzrok… właściwie wszystkich którzy tam byli. Bałem się podnieść głowę i spojrzeć im w oczy. Po chwili jednak postanowiłem pokonać to zażenowanie i popatrzyłem prosto przed siebie. Nie rozglądałem się a mimo to wiedziałem, że mnie obserwują. Nagle jakby z pod ziemi wyrósł Pablo. Był podenerwowany ale gdy mnie spostrzegł zmieniło się to na zdziwienie. Wskazał dłonią abym poszedł za nim. Doszliśmy do Sali tanecznej która była pusta.
-Tomas? – zapytał.
-Tak? Stało się coś? – na moje szczęście zabrzmiało to normalnie.
-Dziwna sprawa bo pytam dziś o to drugi raz ale co ty tu robisz?
-Przyszedłem na lekcje.
-Przecież masz złamaną rękę – powiedział lekko się śmiejąc.
-Prawda. Nie będę mógł tańczyć, grać i tak dalej ale to nie zmienia faktu, że mogę chodzić na śpiew.
Pablo westchnął i podrapał się po tyle głowy. Zawsze tak robi gdy się nad czymś zastanawia.
-Dobrze – przytaknął. – Ale nikt nie może się dowiedzieć co się stało z twoją ręką. Wyniknęłoby z tego zbyt wiele problemów.
-Obiecuję – odparłem salutując jak w wojsku. Z jednej strony ta sytuacja trochę mnie śmieszyła.
-Ykhymm…. – w progu drzwi stanął Gregorio. Miał na sobie obcisłą, czarną koszulkę i brązowe, sztruksowe spodnie. Krócej mówiąc, wyglądał tak jak zawsze. Jego mina była groźna i jakby wypełniona pretensjami. – Mogę wiedzieć co robicie w mojej sali? Mam tu zaraz zajęcia. A Pan – skierował wzrok na mnie – najwyraźniej nie może tańczyć. Co sobie zrobiłeś chłopcze? Wypadek przy strojeniu fortepianu? – zaśmiał się szyderczo.
-Daruj sobie Gregorio – za jego plecami stała Jackie. – Dobrze wiedz co się stało więc twoje drwiny są nie na miejscu. I przypominam, że to nie twoja sala tylko nasza.
-Oh Żaklin – nauczyciel tańca powoli odwrócił się. – Jeszcze tu jesteś?
-Dopiero tu przyszłam dla twojej informacji.
-Jakaś ty zabawna, kochaniutka – zaśmiał się ironicznie. – Pytałem co jeszcze robisz w Studio. Myślałam, że Antonio zorientował się, że takie beztalencie jak ty jest tutaj gorsze od samych uczniów.
-O nie, nie, nie – wtrącił się Pablo. – Prosiłem was setki razy. Nie przy uczniach. Tomas idź już na lekcje.
-Dobrze. Dowidzenia – powiedziałem odchodząc.
-Zrozumiałem, że nie przy uczniach. Ale on uczniem za niedługo nie będzie. Zresztą nie rozumiem co on tu robi po tym incydencie – usłyszałem przekraczając próg między szatnią a korytarze. Postanowiłem jednak zignorować to. Nawet jeśli bym tam wrócił to nic by to nie dało. Z Gregorio nie powinienem zadzierać. I tak już ma mnie po dziurki więc pogarszanie sprawy nie jest najlepszym krokiem.
Tak jak powiedział mi Pablo poszedłem na lekcje. Dzisiaj znowu moją pierwszą jak i niestety jedyną lekcją była zajęcia ze śpiewu. Zostały jeszcze około dwie minuty do dzwonka więc ludzie nadal byli na korytarzu. Przed klasą Angie stała Violetta wraz z Franceską i Camilą. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła rzucając mi się w ramiona.
-Ałć! Vilu. To boli! – podskoczyła ode mnie patrząc ze zdziwieniem. – Ręka – upomniałem.
-Jejku, przepraszam. Z tego wszystkiego zapomniałam. Tęskniłam i martwiłam się od ciebie.
-Nie przejmuj się. Mówiłem. To tylko ręka – odrzekłem i delikatnie otuliłem ją jedną ręką. Ona natomiast objęła mnie za szyję jakby nigdy miała nie puścić.
-Tomas… - szepnęła Francesca zbliżając się z Camilą w naszym kierunku. – Viola mówiła nam co się stało. Przykro nam.
-To nic. Tylko… błagam powiedzcie, że nikt więcej o tym nie wie.
-No wieesz… - powiedziała Camila przeciągając.
-Co wiem? Błagam, Cami. Tylko nie…
-Oj no bo godzinę temu rozmawiałam z Maxim i nie jestem pewna czy mu to powiedziałam czy nie. Ale spoko. Nie denerwuj się. Już lecę go poszukać. Jeśli mu coś wspomniałam to pewnie nie zdążył jeszcze nikomu przekazać tego. Obym zdążyła przed dzwonkiem – wyklepała i pobiegła w stronę drzwi wyjściowych pozostawiając mnie w zakłopotaniu. W tym momencie zadzwonił dzwonek. Camila jednak nie wracała. Najwyraźniej wyczuła powagę sytuacji.
-Emm… Vilu?
-Hm? – mruknęła.
-Czy możesz Mnie już puścić? Lekcja się zaczyna.
-A muszę? Tak dobrze mi tutaj – podniosła głowę i zrobiła minkę zbitego psiaka.
-Niestety tak – roześmiałem się i skradłem jej małego całusa. Wtedy ona puściała mnie i udaliśmy się do klasy gdzie już wszyscy czekali.
_______________________________________________________
Rozdział dodany prawie 2 miesiące po poprzednim.... mówi sie trudno i płynie się dalej :D
Heh Paulina taka happy a wy już pewnie szykujecie na mnie noże ;-; Coż... powiedzmy, że przeżywam teraz coś typy zawieszenia artystycznego. Pisanie przychodzi mi z trudem. Z tego co widzicie rozdział to krócina. Mógłby być dłuższy ale musielibyście jeszcze trochę poczekać a, że ma dobre serce postanowiłam was nie męczyć i wrzuciłam to coś. Nic się nie dzieje, Leosiek wyszedł z paki.... nudy. 
ALE może przed początkiem roku szkolnego zdąże jeszcze coś wyskrobać choć nie zapewniam. Wena raz jest, a arz jej nie ma. Lenistwo niestety jest zawsze więc nic nie wiadomo.
Dzięki za komentarze w poprzednim rozdziale i mam nadzieję, że tutaj też nie będziedzie próżnować (w przeciwności do mnie ;-;). 
Gracias por todo y hasta la proxima <3 /Pala