wtorek, 8 lipca 2014

Opowiadanie cz.47


*Federico*

Wczorajszego wieczoru na balu nigdzie nie mogłem znaleźć Violetty. Szukałem jej wszędzie i najwidoczniej poszła do domu beze mnie. No cóż… przynajmniej dzięki temu poznałem fajną dziewczynę. W sumie to chyba już ją widziałem gdzieś wcześniej. Tak, stanowczo skądś ją znam. Oby to nie była jakaś moja była bo byłby totalny kanał. Dzisiejszego ranka odkąd otworzyłem oczy Onon stop sprawdzałem w telefonie czy przypadkiem nie dzwoniła. Jednak mój wyświetlacz był pusty. Żadnego sms’a ani nieodebranej wiadomości. Schodząc po schodach na śniadanie cały czas patrzyłem na telefon i niemal się zabiłem! Potknąłem się na jednym ze stopni. Na szczęście zdążyłem złapać się poręczy i nie upadłem lecz z dłoni wyleciał mój telefon. Desperacko rzuciłem się w jego kierunku. Odpadła od niego obudowa i wyleciała bateria. Trzęsącymi się rękoma włożyłem ją z powrotem i zamknąłem obudowę. Niestety… telefon nie chciał się włączyć. Zrezygnowany schowałem go do kieszeni.
-Coś się stało Fede? – zapytała Viola. Okazało się, że wszyscy byli przy stole i gapili się na mnie jak na zjawisko paranormalne.
-Nie, nic. Telefon nie działa. No trudno. Będę musiał kupić nowy. – usiadłem przy stole i zabrałem się za jedzenie kanapki z dżemem. Tak naprawdę to w duszy już miałem żałobę. Dziewczyna z balu miała mój numer telefonu i mogła zadzwonić w każdej chwili a znając moje szczęście będzie podczas gdy jeszcze nie będę miał komórki. Co więcej ja nie mam jej numeru żeby oddzwonić i nie znam nawet jej imienia żeby zapytać o nią w szkole. Tam jest tyle ludzi, że ciężko trafić. Ehh.. że też nie mogła zadzwonić wcześniej. We Włoszech podryw szedł mi jakoś dużo łatwiej.

*Violetta*

Po śniadaniu razem z Ang… Federico poszłam do Studia. Ehh… nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Angie już z nami nie mieszka. Brakuje mi jej. Godzina dziennie na lekcji to raczej za mało. Akurat dzisiaj miałam z nią pierwszą lekcje. Weszłam do klasy jeszcze przed dzwonkiem i zastałam tam Tomasa.
-Viola! Jak minęła noc? – spytał nie odrywając z twarzy uśmiechu. Zwykła mina a potrafiła wywołać ciepło w moim brzuchu. Jakby fruwało tam całe stado motyli.
-Wyjątkowo dobrze. Dawno tak dobrze nie spałam. Przy tobie czuję się bezproblemowo. Jakby nic innego na świecie się nie liczyło.
-Wiesz… nigdy nie myślałem, że to od ciebie usłyszę. Marzyłem ale ciężko było mi uwierzyć, że to stanie się prawdą. – Objął moje dłonie swoimi i delikatnie pocałował w nos. Było to trochę komiczne bo Tomas jest ode mnie tak naprawdę niewiele wyższy ale jednak było to słodkie.
-Jakie to słodkie. Zaraz porzygam się tęczą. – do klasy weszła osoba której akurat chciałam uniknąć. Dlaczego akurat w takich momentach musiał się pojawiać? – Nadal będziesz zaprzeczać, że coś was łączy? Hipokrytka…
-Możesz sobie dać spokój León? Nie masz ważniejszych żeby do załatwienia? – zareagowałam. Szczerze nie miałam ochoty na konfrontację z nim.
-Hmm… nie. Akurat teraz nie. Widzisz jak pięknie się składa?
-Nie widzisz, że nie ma ochoty na rozmowę? Idź sobie. – Tomas najwyraźniej się zbulwersował.
-Nie z tobą rozmawiam. No co Violetta? Nie odpowiesz mi?
-Nie wiem w ogóle do czego dążysz. Masz swoją Larę więc nie rozumiem problemu.
-Ja przynajmniej nie mydliłem ci oczu i nie mówiłem o czymś co nie istnieje. Chociaż nie. Na odwrót. Nie ukrywałem niczego. – Leon usilnie próbował wywołać na mnie poczucie winy. Starałam się nie dać po sobie poznać tego co czułam w środku. Tak naprawdę jego słowa bolały. Oskarżał mnie o coś co nie miało miejsca a jednak tak jakby… zaczynałam mu wierzyć. To całe ukrywanie emocji najwyraźniej mi nie wychodziło bo na twarzy Leona zawitał tryumfalny uśmieszek. Tomas też zauważył co się dzieje i wkroczył do akcji.
-Słuchaj gościu. Albo dasz nam spokój albo… - Leon nie dał mu skończyć.
-No co? Co mi zrobisz? Pobijesz mnie? Tylko nie złam sobie paznokcia. Lepiej zejdź mi z drogi kapciu bo może się to dla ciebie źle skończyć. – wtedy Tomasowi puściły nerwy i rzucił się na Leona. Chwycił go za koszule i pchnął do tyłu. Trochę się o niego zmartwiłam biorąc pod uwagę to, że jest niższy i trochę marniejszej postury lecz najwidoczniej się przeoczyłam. Chłopaki zaczęli na serio porządnie się okładać. Przeraziło mnie to więc próbowałam ich uspokoić lecz nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Na początku próbowałam spokojnie ich rozdzielić lecz kiedy nic to nie dawało zaczęłam się irytować i krzyczeć. Do klasy jak burza wpadła Angie i Pablo. Szybko rozdzielili ich od siebie choć trudno było ich uspokoić. Kiedy nareszcie się trochę ogarnęli Pablo kazał im iść do swojego gabinetu a Angie zaczęła lekcję.

*Tomas*

Kiedy Leon zaczął dokuczać Violetcie nie wytrzymałem i mu przywaliłem. Łatwo jest stwierdzić, że postradałem wtedy zmysły lecz zrobiłem to całkowicie świadomie. Nikt nie ma prawa denerwować mojej dziewczyny. Za dużo przeszedłem, żeby teraz znowu coś nie wyszło. Nie wiem jak by to się skończyło gdyby do klasy nie weszli Pablo i Angie. Niestety – Pablo jaka dyrektor szkoły kazał nam iść do swojego gabinetu. Jeszcze tego było mi trzeba żeby trafić na dywanik! Idąc tam myślałem, że zaraz zamorduję Leona. Mi wcale nie było dość. Miałem wielką ochotę połamać mu wszystkie części ciała łącznie z uszami i wyrwać mu te przetłuszczone włosy łącznie z pedalską grzyweczką! On chyba też nie miał co do mnie zbyt przyjaznych zamiarów. Weszliśmy do gabinetu. Dawno mnie tu nie było. Ostatnio chyba jak roznosiłem jedzenie pracując w Restó Barze. Mimo to nie zmieniło się zbyt wiele. Nawet roślinki na parapecie były te same. No może trochę podrosły ale to niezbyt istotne. Podczas kiedy mój wzrok nadal zwiedzał gabinet, przypadkowo napotkał Leona. Najwyraźniej przez cały czas mi się przyglądał z wyrazem twarzy typu „zabijcie to zanim zniesie jaja”.
-Czego się gapisz? – zapytałem najspokojniej jak w tamtym momencie potrafiłem lecz najprawdopodobniej nie wyszło mi najlepiej. Leon podszedł dwa kroki bliżej i niemal krzykiem zwrócił się do mnie…
-Masz jakiś problem?
-Tak, mam. Nie podoba mi się to, że lipcysz się na mnie jak zmutowaną cytrynę. Popatrz w okno. Widzisz jaka piękna pogoda? Chyba nadaje się na tą twoją jazdę na motorku. Idź i najlepiej się na nim zabij. – uśmiechnąłem się zadowolony z tego co powiedziałem. Należało mu się.
-Odszczekaj to. Teraz! – albo mi się zdawało albo udało mi się wywołać lwa u lwa.
-Bo? To wolny kraj. Będę mówić i robić co mi się podoba. Kumasz? Czy mam ci to przeliterować?
-Było by bardzo miło. Dajesz pszczółko. – tym razem on się zaśmiał. Jednak wszystko co mówił spływało po mnie jak woda po gęsi. Jedyne co zrobiłem to odchrząknąłem i odwróciłem się w stronę drzwi byle tylko nie patrzeć na tego idiotę.
-Patrz na mnie kiedy ze mną rozmawiasz! – wypalił. Bardzo powoli odwróciłem się w jego kierunku.
-To my rozmawiamy? Myślałem, że skończyłeś gadać od rzeczy i sobie poszedłeś. Tak byłoby najlepiej. Szczęście, że Lara to dobry mechanik. Szczęście dla ciebie. Nie dla mnie. Bo mówiąc w skrócie mógłbyś kiedyś wziąć taki spory rozpęd i pojechać w stronę jakiejś przepaści czy coś. Hamulce by się popsuły i wszyscy by byli szczęśliwi… no może oprócz ciebie ale ups… już byś nic nie czuł. – możliwe, że wtedy lekko przesadziłem bo „Lajon” pchnął mnie tak, że przeleciałem przez biurko i wylądowałem po drugiej stronie pomieszczenia. Syknąłem z bólu. Moja ręka dziwnie się wykrzywiła. Wyglądała obrzydliwie. Podniosłem wzrok na mojego oprawcę. Na jego twarzy była namalowana satysfakcja. Jednak chyba było mu mało. Zaczął do mnie podchodzić. Może nie zrobiłoby to na mnie wrażenia bo jeszcze dałbym mu radę ale wziął do ręki scyzoryk leżący na biurku Pablo. Stanął nade mną i już miał się schylić kiedy do gabinetu wszedł dyrektor. Zobaczywszy co się dzieje jednym Ruchem ręki zatrzasnął za sobą drzwi o podbiegł chwytając Leona pod ręce i z siłą lecz nie brutalnie odsunął go ode mnie.
-Tomas nic ci nie jest? – Pablo zwrócił się do mnie.
-No tak… znaczy nie…. Moja ręka… chyba coś z nią nie tak. – usiłowałem ją podnieść aby zaprezentować prezent od Leona jednak nie słuchała mnie. Ciągle leżała na mim udzie.
-Zaraz zawiozę cię do szpitala, a ty… – skierował głowę z stronę szatyna - …nie ruszaj się. Dzwonię na policję.
-Nie! Pablo posłuchaj! Bo to nie było tak jak wygląda! – bronił się kłamiąc perfidnie.
-Daruj sobie. Wszystko widziałem. Chciałeś zabić Tomasa. Zwykła bójka to jedno, ale próba zabójstwa to co innego.
-Ale ja nie chciałem go zabić! Pogrozić najwyżej. Zdenerwowany byłem i tyle…
-I tyle powiadasz? Niestety to cię nie usprawiedliwia. Jestem dyrektorem. Moim zadaniem jest zadbać o bezpieczeństwo wszystkich uczniów. Z tego co widzę jesteś niebezpieczny. Wybacz ale nie mam wyjścia. – wszystko to mówił ze stanowczą powagą a nawet nutką zdenerwowania. Nie mogłem tylko stwierdzić czy był to gniew czy bardziej stres. Znając Pablo jednak to drugie. On nigdy nie był wrogo nastawiony do żadnego z uczniów. Wręcz zawsze dawał ulgę. Jeżeli teraz był taki podenerwowany to oznacza, że wszelkie granice zostały przekroczone.
-Pablo błagam. Na naprawdę nie chciałem nic złego. To więcej się nie powtórzy. Obiecuję.
-Wiem, że się nie powtórzy bo z tego miejsca jestem zmuszony wyrzucić cię ze Studia. – Leonowi opadła szczęka. Mi z resztą też. Takiego obrotu akcji się nie spodziewałem. Pablo wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił na policję. Szybko przedstawił co się stało, podał adres szkoły i odłożył telefon. Leon po tym nadal siedząc na podłodze przy ścianie oparł głowę na dłoniach i pochylił ją ku ziemi. Czy on… płakał? Moje podejrzenia jednak znikły kiedy podniósł się na ułamek sekundy i posłał i wrogie spojrzenie. Co z tego, że może iść siedzieć? Przecież jestem od tego ważniejszy. No musiał mieć jakieś wonty bo jakże by inaczej. Lekko poirytowany postanowiłem wstać. Było to trudne mając do dyspozycji tylko jedną rękę. Z resztą zaczynałem czuć niesamowity ból. Nie myślałem, że będzie aż tak źle. Już prawie byłem na nogach kiedy zaczęło boleć tak, że nie byłem w stanie wytrzymać. Chcąc, nie chcąc - krzyknąłem z bólu.
-Tomas nie wstawaj teraz. Za chwilę pojadę z tobą do szpitala i pomogę ci.
-Nie trzeba Pablo. Poradzę sobie. Bywało gorzej.
-Nie ważne. Jestem teraz za ciebie odpowiedzialny. Jeśli cię tak po prostu wypuszczę i mnie spotkają konsekwencje.
-dobrze, przepraszam. – odparłem i ostrożnie usiadłem z powrotem. Zwijałem się z bólu lecz starałem się nie dać po sobie poznać. Nie dam Leonowi tej satysfakcji.
Po kilku minutach do gabinetu weszło dwóch policjantów.
-Dzień Dobry. Pan Pablo Galindo? – zapytał jeden z nich zwracając się do dyrektora.
-Tak to ja. – potwierdził po czym gestem ręki kazał Leonowi wstać z podłogi.
-Pan z nami tak? – tym razem zwrócił się do Leona. On tylko westchnął i delikatnie pokiwał głową wyrażając „tak”. Tym razem drugi, wyższy policjant kazał mu się odwrócić po czym skuł mu ręce kajdankami. Bez słowa wyszedł z nim na zewnątrz jednak  w środku dostał ten drugi, niski i pulchny, pisząc coś w notesie.
-Panowie też muszą z nami jechać aby złożyć zeznania. – powiedział kiedy skończył notować.
-O nie… niestety muszę jechać z nim do szpitala. Nie puszczę go obolałego na posterunek. – policjant westchnął i po chwili zastanowienia powiedział…
-Dobrze ale proszę stawić się na miejscu w ciągu dwudziestu czterech godzin. – nie czekając na odpowiedź wyszedł.
-Dobra wstawaj. Jedziemy. Oby nie było kolejek bo ciąganie się po policji ze złamaną ręką na pewno nie jest przyjemne. – podciągnął mnie z ziemi trzymając za zdrową rękę po czym zamknął gabinet i poszliśmy do jego samochodu. Po drodze opowiedziałem mu co się stało kiedy pobiliśmy się w klasie a potem w jego gabinecie. Nie był zadowolony ale też nie tak bardzo zdenerwowany. Bałem się, że wywali mnie ze szkoły itp. ale jak widać myliłem się.

Kiedy weszliśmy do szpitala ogarnął mnie dreszcz. Nie lubiłem takich miejsc. Zawsze przywoływały nieciekawe uczucia. Po korytarzach chodzili ludzie w szlafrokach często z niewyraźnym wyrazem twarzy i kulejąc. W kolejkach było sporo ludzi. Niektórzy zwijali się z bólu, dzieci panikowały, że nie chcą to lekarza a jeszcze inni płakali. Być może teraz ktoś ich bliski walczy o życie. Założę się, że ściany szpitalne słyszały więcej modlitw niż kościoły. Trudno jest zachować uśmiech na twarzy w takim miejscu. Mijając cały korytarz przeszliśmy na drugie piętro gdzie zaraz przy schodach zauważyłem napis „chirurgia”. Nie było tam zbyt wiele ludzi bo tylko dwie osoby nie licząc mnie i Pablo. Nie byli w gabinecie lekarza zbyt długo więc mogłem wejść.
-Dzień Dobry. – powiedziałem niepewnie ja ośmiolatek który pierwszy raz uszkodził sobie kończynę.
-Dzień Dobry. Nazywam się Ramon Cabo. A Pan… Tomas Heredia, tak? Pan Galindo do mnie dzwonił około godzinę temu.
-Tak, to ja. – podałem mu moją książeczkę zdrowia którą noszę zawsze przy sobie na wypadek takich sytuacji. Doktor Położył ją na biurku.
-Siadaj i pokarz rękę. – uśmiechnął się poczym usiadłem na najbliższym stołku. On uczynił to samo. Podwinąłem ostrożnie rękaw bluzy. Każdy ruch sprawiał mi ból jakby potrąciła mnie ciężarówka.
-No niestety ręka nie wygląda za dobrze aczkolwiek tak nie mogę stwierdzić co się stało. Chodź za mną. – wstał i wyszedł z gabinetu. Stosując się do tego co powiedział poszedłem za nim. Nie miałem pojęci gdzie mnie prowadzi lecz po chwili doszliśmy do innej Sali znajdującej się zaledwie kilka kroków dalej. Na drzwiach pisało „prześwietlenia i tomografia”. Trochę mnie to przeraziło. Czyżby doktor Cabo miał zamiar wsadzić mnie do jakiejś tuby aby zobaczyć moje wnętrzności? W środku podszedł do jakiejś maszyny a mnie pozostawił w niepewności.
-Połóż proszę rękę w tym miejscu. – wskazał na coś w rodzaju stolika. Różniło się tym, że było wyższe i metalowe a wyżej były jakieś dziwne przyrządy. Czy on będzie rozkrajać moją rękę> Jak ja będę grać na gitarze?! Z nerwów zacząłem dygotać. – Wszystko gra? – zapytał.
-Tak. Jest ok. – odpowiedziałem jednak dalej niepewnie.
-Nie bój się. Przesuń trochę rękę aby ten laser przez nią przechodził. – ostrożnie pomógł mi przestawić kończynę. –Dobrze. Teraz proszę nie ruszaj się. Nawet mały ruch może przeszkodzić w zrobieniu zdjęcia. – odetchnąłem. Jednak chodziło tylko o prześwietlenie. Cabo szybko załatwił sprawę. Poszliśmy z powrotem do gabinetu gdzie przyglądał się zdjęciu mojej ręki. Z zaciekawieniem również patrzyłem raz na zdjęcie raz na rękę. Czy ona na serio jest aż tak krzywa?
-Tak jak myślałem doszło do złamania kości promieniowej. Założę ci bandaż i niestety czekają cię dobre trzy miesiące radzenia sobie tylko prawą ręką.
-Co? Ale to niemożliwe. Ja potrzebuję rąk do gry na gitarze lub na jakimkolwiek instrumencie!
-Przykro mi ale niestety jestem lekarzem a nie cudotwórcą. Nie mogę od tak zreperować ci ręki.  – to była najgorsza wiadomość jaką mogłem otrzymać w całym życiu. Aż trzy miesiące?! Ja nie wytrzymam nawet tygodnia.

Razem z Pablo wróciłem do samochodu. Gips na mojej ręce był jak wyrocznia. Miałem ochotę tak po prostu go zdjąć, rzucić jak najdalej ode mnie, wziąć do ręki gitarę i grać już do końca życia. Po około dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy na posterunek policji w Buenos Aires. Był to całkiem spory budynek a przed nim usytuowany był parking na którym stało kilka radiowozów i samochodów osobowych.
-Na pewno chcesz teraz tam iść? Nie wolisz odpocząć w domu i przyjechać jutro? – Pablo najwidoczniej dokładnie rozumiał to co czuję. Zawsze był dla mnie miły ale teraz szczególnie potrzebowałem wsparcia i chyba jak zawsze mogłem na niego liczyć.
-Tak, wolę to mieć za sobą, a po powrozie zapaść w trój miesięczny sen.
-Nie przejmuj się Tomas. Niejeden muzyk na pewno miał gorzej. Albo po prostu spróbuj to inaczej zinterpretować. Może to po  prostu jakaś lekcja od życia. Sprawdza cię czy jesteś na tyle silny by wytrzymać. Ja dobrze wiem, że dasz radę ale najwyraźniej to ty musisz w to uwierzyć.
-Chyba masz rację…
-No właśnie. Krótka przerwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zobaczysz, że wrócisz po tych trzech miesiącach do Studia w wielkim stylu.
-Dzięki Pablo. – odparłem próbując uwolnić niewielki uśmiech.
-Nie masz za co mi dziękować. Lepiej już chodźmy. Im szybciej to załatwimy tym lepiej. – wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do środka. Było już późno więc na posterunku było właściwie tylko kilku policjantów. Podeszliśmy do dyżurującego.
-Dzień dobry. Nazywam się Pablo Galindo a to jest Tomas Heredia. Przyszliśmy w sprawie pobicia.
-A tak. Proszę iść prosto korytarzem i drugie drzwi na prawo. – poinformował nas leniwie policjant nie dodając nic więcej i pogrążając się w czytaniu czasopisma. Zapukałem do drzwi po czym otworzył nam niski, pulchny policjant. Ten sam który był w Studio.
-Dzień dobry. Panie Heredia proszę tutaj usiąść. – pokazał mi krzesło obok metalowego stołu. To jedno z najnieprzyjemniejszych miejsc w jakich byłem. Było tu taj nieswojo, że najchętniej był od razu wyszedł. – A pana proszę o wyjście. – powiedział tym razem do Pablo.
-Tomas ma siedemnaście lat. Z tego co wiem przy przesłuchaniach nieletniego musi był obecny opiekun. Dobrze mówię? – uśmiechnął się triumfalnie nauczyciel.
-Tak, oczywiście. – pojrzał ponuro policjant po czym usiadł naprzeciwko mnie.
-Z tego co nam wiadomo zaczęło się od bójki, tak? – zaczął drugi funkcjonariusz.
-Tak. Przyszedł do klasy i zaczął czepiać się mojej dziewczyny. – wyjaśniłem próbując zachować stoicki spokój.
-Klasyczny powód do bójki. Ile tego już było…
-Przepraszam, ale Leon nie powiedział jak doszło do zdarzenia, że musicie go o to pytać? – wtrącił Pablo.
-Pan Verdas niestety nie chciał współpracować więc nic się nie dowiedzieliśmy. Zresztą tak czy inaczej musielibyśmy poznać wersję Pana Heredia. Czy jasne? – odparł dryblas. Wcześniej wydawał mi się być taki spokojny i cichy a teraz zrobił się dziwnie agresywny. Policjanci są dziwni… - Mów co dalej.
-Później przyszedł Pablo i nas rozdzielił po czym odesłał do swojego gabinetu aby wyjaśnić incydent.
-Dokładnie. – potwierdził Pablo.
-Przepraszam ale jeśli nie będzie pan cicho będę zmuszony pana wyprowadzić. Nie pana przesłuchujemy! – odetchnął. – Proszę kontynuować.
-Więc jak już tam byliśmy to zaczęliśmy się kłócić i wyzywać…
-Jakie to były wyzwiska? – przerwał mi. Nie do końca przyjemnie było mi mówić jakich wyzwisk użyłem.
-On nazwał mnie pszczołą a ja obraziłem MotoCross….. – wlepiłem wzrok w podłogę a policjant parsknął śmiechem.
-A co to? Przedszkole? – mówił nadal się śmiejąc. – Mów dalej. Może będzie jeszcze ciekawiej. – w ostatnim zdaniu zwrócił się do swojego ‘okrągłego’ kolegi.
-Wtedy zaczął mi grozić i pchnął mnie przez co przeleciałem przez biurko. Kiedy leżałem na ziemi wziął nożyk i zaczął się do mnie zbliżać. Nie do końca wiem co chciał zrobić. Wtedy przyszedł Pablo i odsunął go ode mnie. To tyle.
-Hmm… dosyć skomplikowana sprawa, nie myślisz Dan? – zwrócił się ponownie to pulchniaka.
-No prawda. Jeśli chłopak sam się nie przyzna do tego co chciał zrobić nie będzie lekko. Idź go przyprowadzić. Może zmiękł trochę w areszcie. – Dryblas wstał i wyszedł. – A Panowie póki co mogą iść. W razie problemu zadzwonimy.
-Do widzenia. – odparłem i najszybciej jak mogłem wyszedłem z pomieszczenia. Było tam okropnie. Wcale nie miałem ochoty na powrót. Idąc do wyjścia natknęliśmy się na agresywną sytuację. Przy biurku dyżurującego stał wysoki mężczyzna w jasnym garniturze i najwyraźniej nie był zadowolony.
-Ma mi Pan natychmiast gdzie do cholery jest mój syn! Wy macie pojęcie kim ja jestem?! On ma teraz wrócić ze mną do domu! Puszczę was z torbami jeśli w ciągu trzydziestu sekund nie stanie przede mną! Pozwę was do sądu!
-Panie, chce pan pozwać policję? – odparł dyżurujący ze spokojem i drwiną. W sumie miał rację bo koleś gadał jakieś głupoty.
-Dla chcącego nic trudnego. Mam wiele znajomości i prawnika który wsadziłby za kratki choćby królową Anglii! Nikt z rodziny Verdas od pokoleń nie był w takim miejscu. Tutaj się trzyma zabójców a nie nastolatków którzy nic nie zrobili! – najwyraźniej nie był to nikt inny niż tatulek Leona. Mogłem się zorientować od razu. Z daleka można ogarnąć, że typ śpi w kasie. Wtedy z drugiego korytarza wyszedł Leon wraz z policjantem który nie przesłuchiwał. Niestety nie widziałem co się stało dalej ponieważ już wyszedłem.

*Leon*

Siedziałem w areszcie kiedy przyszedł jeden z policjantów który mnie aresztował.
-Verdas pójdziesz ze mną. – powiedział niemiło.
-Gdzie? Wypuszczacie mnie?
-Nie. Idziesz na szubienicę. – odparł a ja tylko spojrzałem na niego pytająco. – No co się patrzysz jak idiota? Na przesłuchanie idziesz. Mam nadzieję, że już sobie przypomniałeś jak to było.
-Eee… niekoniecznie. I może trochę milej? Co ja panu zrobiłem?
-Posłuchaj… - usiadł obok mnie. – Powiedzmy, że zanim zacząłem pracować jako policjant znałem takich jak ty. Marginesy społeczeństwa! Ludzie którzy nie powinni się urodzić! Nie mam dla was litości i nigdy miał nie będę. – wlepił wzrok w ścianę. – Choć już. Jeśli nic nie pamiętasz to twój kolega wszystko wyśpiewał więc będziemy się trzymać jedynie jego wersji. – szarpnął mnie za koszulę i pociągnął za sobą. Nie rozumiem czemu miał do mnie takie wonty? Nie zrobiłem nic złego. Nie jestem żadnym przestępcą. Przechodząc przez korytarz zauważyłem mojego ojca. Było da mnie zdziwieniem. Dawno go nie widziałem bo wyjechał dwa miesiące temu do Chorwacji w interesach.
-Leon! Nareszcie jesteś! Chodź, zabiorę cię do domu synu. – powiedział zobaczywszy mnie.
-Proszę odejść. Pański syn idzie na przesłuchanie.
-Jakie znowu przesłuchanie? On nic nie zrobił!
-To się okaże. Leon właśnie powiedział mi, że wszystko sobie przypomniał i ładnie nam opowie… prawda? – ostatnie słowo skierował bezpośrednio groźnym tonem. Sprawił, że zacząłem się go bać. Potaknąłem głową. Co miałem do stracenia? Przecież nic takie nie zrobiłem. Zwykła bójka. Weszliśmy do sali przesłuchań, a że tata nie dał za wygraną wszedł razem z nami.
-A więc zacznijmy od początku. Jak o wszystko było? – zapytał drugi policjant który siedział na stołku naprzeciwko mnie.
-To nie było nic specjalnego. Po prostu pokłóciliśmy się i w nerwach zaczęliśmy się szarpać. Tyle. –wytłumaczyłem.
-Tylko powiadasz? A twój kolega powiedział nam, że zaatakowałeś go nożem.
-Nie to nie tak. Jak już mówiłem byłem wtedy zdenerwowany. Nie myślałem o tym co robię ale na pewno bym go nie zabił! Nie jestem mordercą.
-No mordercą może nie ale przejrzałem sobie twoje akta i to nie twoja pierwsza bójka.
-Co?! – wtrącił tata. Nie dziwie się jego reakcji bo nie wiedział o wcześniejszej „sytuacji”.
-Proszę siedzieć cicho! – krzyknął policjant.
-Może i kiedyś się pobiłem ale to było raz.
-A teraz drugi. – miałem wrażenie, że ci policjanci usilnie próbują wsadzić mnie za kraty.
-Ehh… no mówię wam, że to było zaledwie popchnięcie. Nie chciałem złamać mu ręki, a czym bardziej zabić. To były tylko emocje. Miałem zły dzień.
-Gdyby „zły dzień” byłby właściwą wymówką to więzienia byłyby puste. Fermin zaprowadź go do celi. – Policjant migiem spojrzał na niego groźnie po czym zaprowadził mnie znowu do celi. Fermin. To imię dźwięczało w mojej głowie. Już je gdzieś słyszałem. Ale gdzie? Dosyć nietypowe imię a jednak je słyszałem. Co gorsza, nie kojarzyło mi się zbyt dobrze. A co w tym było najgorsze? To, że nie mogłem sobie przypomnieć gdzie je słyszałem… no i to, że nadal siedzę w celi. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa ale mam nadzieję, że mój ojciec coś wymyśli.

*Justo*

Policjant wziął Leona do celi. To było kompletne znieważenie. Kto tak postępuje? Więc taka jest policja w naszym kraju?
-Przepraszam, czy to ukryta kamera? – zapytałem półkrzykiem kiedy zostałem w Sali z jednym policjantem.
-Nie, nic z tych rzeczy. – odparł spokojnie.
-Nie mogę uwierzyć. Przecież sprawa jest jasna. Chłopak nic nie zrobił. Nic na niego nie macie.
-Wiem o tym doskonale. Ale nic nie zaszkodzi, jeśli posiedzi jedną noc. Będzie miał nauczkę na przyszłość i nie będzie się ładował w bójki.
-Mój syn nie jest żadnym rozbójnikiem, dresem, kibolem czy jak wy to tam określacie. Ręczę za niego, że nic takiego więcej nie będzie miało miejsca. – próbowałem go przekonać.
-Tak czy inaczej mamy prawo zatrzymać go na komisariacie 24 godziny. W tej kwestii nic pan nie zrobi.
-Nie! Ja się a to nie zgadzam! – krzyknąłem.
-Proszę obniżyć ton bo pan również trafi to aresztu! – odetchnąłem nerwowo i przetarłem spocone czoło dłonią.
-Nie będzie miał tego zapisane w dokumentach? – dodałem spokojnie po krótkiej pauzie.
-Nie.
-Dobrze. Ale proszę go wypuścić z samego rana. – wyszedłem trzaskając za sobą drzwiami. Pomyleńcy. Chcą trzymać w więzieniu niewinnego i w dodatku wiedząc o tym.

*Tomas*

Pablo wysadził mnie obok domu. Chwilę przed tym jak dojechaliśmy zaczął padać deszcz więc podziękowałem i biegiem wszedłem do domu. Powiesiłem wilgotną bluzę na wieszaku i udałem się w stronę kuchni. Zastałem tam mamę.
-Tomas! Nareszcie jesteś. Co tak późno? Martwiłam się…
-Długa historia. – odparłem krótko.
-A co to za gips? Co się stało? Napadł cię ktoś? – zadawała pytania.
-Nie… znaczy tak…. W pewnym sensie… no to właśnie ta długa historia.
-Długa czy nie długa, trzeba zawiadomić policję.
-Już tam byłem. – odparłem.
-Co? Sam? I co zrobili?
-Spokojnie. Usiądź. Opowiem ci wszystko. – tak jak powiedziałem tak się stało. Opowiedziałem jej wszystko od A do Z. Przed mamą nigdy nie miałem tajemnic więc nie miałem powodu, żeby teraz zmyślać. W niektórych momentach ja też źle postąpiłem ale nie krępowałem się bo mam z rodzicami dobre kontakty i wiedzą o mnie wszystko.
-Ale czekaj, czekaj. Od kiedy ty chodzisz z Violettą? – tak właśnie zabrzmiało jej pierwsze pytanie po opowiedzeniu całej historii.
-Albo mi się wydaje nie o tym rozmawialiśmy.
-Ojtam. Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Gratuluję. – uściskała mnie. – No to od kiedy? Wstyd było powiedzieć mamie co? – uśmiechnęła się żartobliwie.
-Nie no coś ty. Po prostu nie było okazji. Spotykamy się od wczoraj. Wiesz… na balu.
-Aaa…. No to opowiadaj jak to było.
-No mamo!
-Przepraszam, po prostu cieszę się twoim szczęściem synku. A wracając do tematu, wielkie szczęście, że był tam Pablo. Nie wiadomo co mogło ci się stać. O tym co się stanie z Leonem już zadecyduje policja. Nic więcej nie możemy zrobić. Dla mnie najważniejsze jest to, że nie stało ci się nic więcej niż ta ręka. Rozmawiałeś już z Violettą?
-Nie, przecież dopiero wróciłem.
-To idź zadzwoń do niej i powiedz co się dzieje bo pewnie się bidulka martwi. A o tym co się stało na balu opowiedz mi jutro. Ja nie odpuszczę i ty to powinieneś wiedzieć.
-Tak wiem mamo. – zaśmiałem się i poszedłem do swojego pokoju. Normalnie padłbym na łóżko jak długi ale niestety nie dziś. I przez następne trzy miesiące też nie. Usiadłem na łóżku i wyciągnąłem z kieszeni komórkę wybierając numer Violetty. Odebrała po zaledwie jednym sygnale.
-Tomas? Wszystko gra? Co się stało w gabinecie Pablo? Martwiłam się o ciebie…
-Spokojnie. Mówisz trochę jak moja mama. – zaśmiałem się. – To nic takiego. Nie musisz się martwić.
-Nie muszę? Widziałam jak policja wyprowadzała Leona. W takich okolicznościach niemożliwe jest nie martwienie się.
-Bo po prostu… no zaatakował mnie z nożem.
-Co?! Jesteś ranny? Leżysz w szpitalu? Już do ciebie jadę.
-Nie, nie jedź. Jestem w domu. Mam tylko złamaną rękę. Nic wielkiego. Jakoś to przeżyję. Zobaczymy się jutro?
-Jasne. Kocham cię, wiesz?
-Wiem. Ja też cię bardzo kocham. Spij dobrze. – rozłączyłem się i zasnąłem nawet nie przebierając się. To był jeden z tych cięższych dni w moim życiu.
______________________________________________________
"Nareszcie rozdizął! Jeeeeeeej! *taniec szczęścia*" Tak było prawda? Wiedziałaaaam... XD
Trochu długo bo to było tak, że przez kilka dni miałam warsztaty taneczne więc wychodziłam rano i wracałam wieczorem więc albo w te dni wogóle nie pisalam bo nie zdażyłam lub pisałam 2-3 zdania. Szło więc powoooooli. Dlatego też chciałam, żeby rozdział był krótki ale jak zaczęłam pisać to... no sami widzicie. Mnie się nie da ogarnąć. Skrócić się nie dało. Czy przesadziłam? Prawdopodobnie. 
No cóż. fede i Ludni zbyt szybko się jednaknie umówią (oj tak przyyykro xd). 
W akcje weszli Leon i Tomas. Nie planował rozwijać ich wątków ale pomysły przyszły spontanicznie podczas pisania więc możecie się jeszcze ich spodziewać... i to w miare często :P
Co myślicie o Ferminie i Dan'ie? czy wpłyną jakoś na fabułe czy będą sobie cichutko siedzieć? (Zaczyna to brzmieć jak reklama jakiegoś żałosnego filmu...).
Opinię zostawcie w komentarzu. to trochę dziwne, że musze o nią żebrać... /Pala

7 komentarzy:

  1. Hej!
    Tomas, mega mnie rozbawił tym jak cudownie dokonał opisu xd
    Myślę, że Fermin i Dan coś wplotą , jeszcze nie mam pomysłu co ale myślę, że nie zostawią fabuły w spokoju.
    Fedemila.... Mam nadzieję, że jednak niebawem będzie :)
    http://violletta-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem ci, że dobrze kminisz ;3
      Dzięki, postaram się zajrzeć :)
      /Pala

      Usuń
  2. Tomas XD
    Świetny rozdział c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co chcesz od Tomka? To bardzo ułożony chłopak XD
      Dzięki :) /Pala

      Usuń
  3. Dopiero teraz wpadłam na bloga, jednak bardzo mi się spodobał. Piszesz super. Rozdziały są bardzo długie, ciekawe i przyjemnie się je czyta. Masz duży talent. :))
    Wpadniesz do mnie? Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zobaczyła. <33
    Czekam na następne i życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tyle miłych słów. Wiele to dla mnie znaczy :)
      Postaram się wpaść jak tylko znajdę wolną chwilę. Jeszcze raz dzięki :) /Pala

      Usuń
  4. Te twoje skreślone słówka doprowadzają mnie do łez :') pedalską grzywkę XD Pozdro z podłogi ;*

    OdpowiedzUsuń