poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 52


*Ludmiła*

Ahh… Federico jest taki cudny – rozmyślałam nad przystojnym Włochem idąc przez korytarz. Nagle jak na zawołanie zauważyłam go idącego po drugiej stronie holu. Te jego wielkie, niebieskie oczy aż przyćmiły mi wszystko co do okoła. Można było w nich dosłownie utonąć. Szedł w moim kierunku delikatnym, aczkolwiek męskim krokiem. Było coraz bliżej aż w końcu… zakręcił. Zmienił kierunek prosto do Violetty. To chyba jakiś żart.
Podszedł od tyłu i wystraszył ją wbijając jej w plecy swoje wskazujące palce. Ona się gwałtownie odwróciła w jego kierunku. Najpierw wydawała mi się zła na niego ale kilka sekund później już się śmiała i… przytuliła go. Aż mi się coś przewróciło w środku. Następnie odeszli pod ramię w stronę wyjścia lecz w ostatnim momencie zatrzymali się, Federico coś jej powiedział i odszedł do głównej Sali. Niestety była zbyt daleko by usłyszeć ich rozmowę lecz już wszystko była dla mnie jasne. Czerwona ze złości pobiegłam na Violetta. Zastałam ją na zewnątrz jak gadała z jakąś nic nie znaczącą dziewczyną. Za każdą sekundą moje nerwy pięły się ku górze.
-Nie ja się na to nie zgadzam! – wykrzyczałam dając upust emocjom. Ona jak i jej rozmówczyni spojrzały na mnie ze spokojem.
-Co się stało? – zapytała Violetta nadal spokojnie.
-I ty się pytasz co? Powinnaś wiedzieć! Nie zgadzam się! Nie! Za nic w świecie!
-Ale na co się nie zgadzasz? Błagam, mów konkretniej. – tym razem delikatnie uniosła głos.
-Wiesz ty co? Jesteś niemożliwa! Jesteś po prostu suką!
-Ogarnij się ok?! – wrzasnęła. – Przychodzisz tutaj i wyzywasz mnie mimo, że nic nie zrobiłam. Ciągle masz ze mną jakiś problem. Wróć. Ten problem jednak masz ze sobą. Daj mi lepiej spokój! – odwróciła się i chciała odejść lecz ja nie dałam za wygraną. Wokół nas zebrało się już sporo gapiów lecz nie zwracałam na nich uwagi.
-Nie dam ci spokoju! Nigdy nie dam ci spokoju za to co zrobiłaś, rozumiesz?! – na policzku poczułam spływającą łzę. Nie chciałam ukazywać swojej słabości lecz to nade mną górowało.
-Co ja ci niby zrobiłam?! – rywalka ponownie się do mnie odwróciła.
-Świetne pytanie. Najpierw Leon! Kochałam go a ty mi go bezwstydnie odebrałaś!
-Ale to…
-Cicho! Później Tomas. Ta sama sytuacja. Chciałam sobie jakoś ułożyć życie po stracie Leona ale nie, oczywiście cudowna Violusia musiała mieć to czego chce! Ah no tak. I Federico. Ty naprawdę nie możesz odpuścić? Potem się jeszcze dziwisz dlaczego cię nie uwielbiam i nie padam na kolana na twój widok? Wiesz co? To nawet trochę śmieszne. Wszyscy uważają, że to ja jestem wszystkiemu winna. Oczywiście. Ta zła Ludmiła znowu dogryza Violetce. No tak. W końcu ty zawsze jesteś święta.
-Wcale nie jestem święta! A między mną a Federico nic nie ma!
-Jasne… - pociągnęłam nosem po czym zdałam sobie sprawę z tego, że moja twarz ocieka łzami. Nie mogłam już dłużej tak stać. Pobiegłam powrotem do Studia pozostawiając w osłupieniu Violettę i grupę obserwujących nas dotychczas ludzi. Nawet nie przejmowałam się tym, że widzieli mnie płaczącą. Nie obchodziło mnie już nic.
Wpadłam do klasy śpiewu, którędy dostałam się za kulisy sceny. Kucnęłam tam w prawie całkowitych ciemnościach i zaczęłam szlochać. Zawsze gdy miałam chwile słabości udawałam się właśnie tam lecz nigdy sytuacja nie była dość poważna by wywołać u mnie łzy. Nagle usłyszałam piękną melodię która niemal natychmiastowo zwróciło moją uwagę bo już po dwóch nutach moja głowa wręcz podskoczyła. Z początku myślałam, że ze mną dzieją się jakieś dziwne rzeczy i słyszę to w mojej głowie lecz szybko zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę ktoś gra na fortepianie w Sali ze sceną. Wysiąkałam nos przetarłam delikatnie oczy. Na szczęście potrafiłam w szybkim tempie doprowadzić się do porządku. Zarzuciłam włosy do tyłu i wyjrzałam by zobaczyć autora melodii. To był on. Siedział przy instrumencie, uśmiechnięty i zamyślony. Ciekawe o czym lub o kim myślał. Pewnie o Violetcie. Mimo wszystko nadal tam stałam i słuchałam patrząc się w jego skupione, aczkolwiek wciąż piękne, duże oczy. Wszystko byłoby niewinne i dyskretne gdyby nie to, że z nieuwagi straciłam równowagę i przewróciłam się na sam środek sceny. Muzyka gwałtownie się skończyła strasznym fałszem.
-Ludmiła! – krzyknął Federico i rzucił się na pomoc. Wystarczyło kilka susów i już był obok. Podał mi dłoń a ja skorzystałam z pomocy. Co za czort, że zawsze gdy jesteśmy w swoim towarzystwie zawsze ktoś się musi wywrócić? – Nic ci nie jest?
-Nie, wszystko w jak najlepszym porządku. – odpowiedziałam bez przekonania próbując uwolnić się od jego uścisku. Było to niezwykle trudne przy gęstej woni jego niesamowitych perfum. Co więcej, on wcale nie miał zamiaru puścić.
-Na pewno? Bo wcale na to nie wygląda. Płakałaś?
Jak?! Jak on się zorientował?! Przecież to niemożliwe!
-Nie! Skąd ten pomysł? – nagle fakty do mnie dotarły. Mój makijaż w połowie już nie był makijażem tylko ciemną macią pod moimi oczami. – O Boże! – szybko przysłoniłam twarz dłońmi.
-Nie, nie zasłaniaj się. – delikatnie odsunął moje ręce z powrotem, na swoje miejsce po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę higieniczną i wytarł moje oczy. Podejrzewałam, że tylko rozmazał to wszystko ale nic nie mówiłam tylko stałam zesztywniała. Kiedy zakończył swoją czynność schował chusteczkę powrotem do spodni i objął dłońmi moją twarz. – Nie potrzebne ci to. Jesteś piękna nie ważne czy z makijażem czy bez. – uśmiechnął się szarmancko.
-Naprawdę tak myślisz? – spytałam ściszonym głosem.
-Definitywnie. – westchnął i zbliżył swoją twarz do mojej. Czułam już na swoich ustach jego oddech kiedy uświadomiłam sobie coś się właściwie dzieje. Szybko go odepchnęłam i wybiegłam ze Studia. Kiedy na zewnątrz się odwróciłam z ulgą uznałam, że za mną nie biegnie. W związku z tym zwolniłam tępo do szybkiego marszu. Doszłam tak na drugi koniec parku leżącego obok Studia. Była tam ławka z widokiem na ulicę. Patrzenie na jadące samochody zawsze mnie uspokajało.
Nie uciekłam od Federico ze względu na wcześniejszą sytuację z Violettą. No dobrze. Może i to też miało jakiś swój odczyn ale główny powód to z pewnością nie był. Obiecałam sobie coś kiedyś i nie byłabym w stanie tego złamać. Dobrze wiem, że poskutkowałoby to ponownym cierpieniem.

Kilka lat temu, jeszcze zanim zaczęłam chodzić do Studia wybrałam się na jednodniowe warsztaty wokalne. Wprawdzie nie poszłam tam z własnej woli bo przecież mi nie trzeba żadnych dodatkowych lekcji lecz moja mama nalegała. Nigdy mnie nie doceniała. Czasami miałam wrażenie, że w jej oczach zawsze jestem najgorsza. Ale to było jej zdanie, nie moje. Tak czy inaczej byłam zmuszona iść na warsztaty. Już na początku nie zapowiadały się zbyt ciekawie. Odbywało się to wszystko w sporej Sali. Na podwyższeniu stał nasz nauczyciel a wszyscy uczestnicy mieli usiąść na niewiarygodnie niewygodnych krzesłach. Z irytacji tylko westchnęłam lecz zastosowałam się. W snu umie nie było najgorzej do momentu aż warsztaty zaczęły się słowami: „Proszę wyłączyć telefony komórkowe oraz powstrzymać się od spożywania jedzenia oraz napojów. Pierwsza przerwa będzie miała miejsce za trzy godziny”. Pomyślałam wręcz, że to jakiś żart lecz wszyscy wokoło byli poważni. Trzy godziny? Do przerwy? To było jakieś chore. Warsztaty trwały w nieskończoność. Z początku wyczekiwałam przerwy lecz po tym czasie byłam już tak wyczerpana, że najchętniej ulotniłabym się stamtąd szybciej niż światło. Wszyscy wokoło siedzieli z jakimiś notatnikami lub dyktafonami i zapisywali wszystko. Instruktor ględził coś o technice śpiewu lecz szybko straciłam zainteresowanie. Przecież ja to wszystko wiedziałam. Ukradkiem wyciągnęłam z torebki telefon by sprawdzić godzinę. Ku mojej uldze zegarek wskazywał 15:26. Jeszcze cztery minuty – powtarzałam sobie. Jak na złość ciągnęły mi się tak jakby to było pół godziny. Kiedy instruktor wreszcie ogłosił przerwę odetchnęłam z ulgą. Większość ludzi wyszło na korytarz lub do ubikacji. Ja natomiast pozostałam na swoim miejscu. Nie musiałam wyjść za potrzebą ani nie miałam z kim porozmawiać a powietrze i tak tu wpłynęło gdy ludzi ubyło. Moje powieki zaczęły opadać i prawię zasnęłam gdy ktoś hałaśliwie usiadł obok mnie. Podskoczyłam jak porażona. Był to chłopak który siedział obok mnie od samego początku. Nawet nie wiem jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Miał jakieś 1,90m wzrostu!
-Mógłbyś ciszej? Niektórzy tutaj próbują spać. – warknęłam przez zęby. On jednak zbył to chichotem.
-Nie chcę nic mówić, ale…
-Ale co? Te warsztaty są do nauki nie do spania? Daruj sobie koleś, nie mam zamiaru dłużej tak siedzieć przez kolejne trzy godziny!
-Chciałem powiedzieć, że te krzesła są zbyt niewygodne do snu i będzie cię boleć kręgosłup. Jeśli chodzi o te zajęcia to szkoda gadać.
-Wow! Prawie krzyknęłam z wrażenia. – Nareszcie ktoś kto mnie rozumie! Przybiłabym ci piątkę gdyby nie to, że ścierpła mi ręka. – ponownie się zaśmiał. W sumie jego śmiech nie był taki irytujący jak wydawało mi się za pierwszym razem. Chłopak miał naprawdę miły głos. Ponownie nie mogłam zrozumieć siebie jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Nie dość, że ten wzrost to był on niezwykle przystojny. Miał szare, nikłe oczy oraz ciemnobrązowe włosy lekko unoszące się nad gładkim czołem. Przez obcisły t-shirt widać było zarysy rozbudowanej klatki piersiowej. Innymi słowy – wyglądał jak Bóg w ludzkiej postaci. Nasz rozmowa szybko się rozwinęła. Do końca przerwy non stop rozmawialiśmy, a po zakończeniu przerwy… nadal rozmawialiśmy. Zbyt przyjemnie się to ciągnęło, a ten beznadziejny wykład nie interesował ani mnie ani Matthew, bo tak miał na imię. W końcu instruktor wyprosił nas z Sali co było niczym zbawienie. W związku z tym, że mama zabiłaby mnie gdyby się o tym dowiedziała, Matt zaprosił mnie na pizzę. W ciągu kilku godzin dosyć dobrze się poznaliśmy. Opowiedział mi o tym, że jest z Kanady i jak tam jest. Do Argentyny przeprowadził się ze względu na ojca, ponieważ dostał tu pracę. Mieszkają tu już od pół roku w piątkę. On, jego rodzice, młodsza siostra Nelly oraz babcia. Taka jak ja śpiewa i gra na instrumentach ale wyznał, że najbardziej na świecie kocha taniec. Nawet obiecał mi, że kiedyś razem poćwiczymy. Niestety trzy godziny bardzo szybko minęły i musiałam wrócić do domu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy na następny dzień. Zaczęłam czuć, że ta znajomość może się przyjemnie rozwinąć. Przez następny tydzień  codziennie się spotykaliśmy. Godziny spędzane razem kompletnie nie były odczuwalne. Kiedy tylko się rozstawaliśmy od razu rozpoczynały się rozmowy poprzez sms’y. Zakochałam się. Szybciej niż przypuszczałam, że to się może stać. Pewnego dnia zaprosiłam go do mnie. Było to równoznaczne z przedstawieniem go mojej mamie. Gdy to się już stało, mama chciała wiedzieć jak się poznaliśmy. I tutaj mój entuzjazm dramatycznie opadł. Byłam zmuszona opowiedzieć jej jak to wyszliśmy z warsztatów. Jak można było się spodziewać, wybuchła awantura. Wypominała mi, że nic nie osiągnę jeśli nie wezmę lekcji na poważnie i przez mnie jej pieniądze poszły na marne. Znowu nawrzucała mi jak okropna jestem. Najgorsza. Ale tym razem było inaczej. Matt był przy mnie i stanął po mojej stronie.
-Nie może się pani tak do niej odnosić! – krzyknął mimo iż widziałam, że próbuje zachować spokój.
-Nie wtrącaj się chłopcze! Jakbyś nie zauważył to, to wszystko stało się przez ciebie. Zostaw moją córkę w spokoju i idź stąd bo zawiadomię policję.
-Nie możesz! – stanęłam między nimi.
-Spokojnie. Twoja mama ma rację. To przeze mnie. Proszę bardzo. Pójdę sobie – tym razem zaszczycił spojrzeniem mamę – ale pani zostawi w spokoju Ludmiłę. – odrzekł i nie czekając na odpowiedź wyszedł. Ja również nie miałam na co czekać więc pobiegłam do swojego pokoju na piętrze. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i wpadłam na łóżko zatapiając twarz w krainie puchu z mojej poduszki. Nagle usłyszałam pukanie w szybę przez co momentalnie włosy stanęły mi dęba. To Matt. Ponownie mnie przestraszył. Otworzyłam drzwi na balkon gdzie stał.
-Jak ty tu wszedłeś?
-Po drzewie. – wskazał na sporą wierzbę obok mojego domu. – Nie mogłem zostawić cię tak po prostu, to nie w moim stylu.
-Nie chcę żeby tak było. Ona jest nieobliczalna. Od  teraz będziemy musieli zawsze się ukrywać!
-Też tego nie chcę i tego nie będzie. Obiecuję. Nikt, nawet twoja mama nie zabroni nam się spotykać.
-Kocham cię. – palnęłam. Byłam kompletnie pewna swoich uczuć wobec niego i miałam wrażenie, że z jego strony jest tak samo.
-Wiem to. – uśmiechną się i delikatnie ułożył palce na mojej szyi, jedynie kciukami podniósł mój podbródek i złączył nasze usta. Powoli muskał moje usta. Nigdy nie myślałam, że zwykły dotyk może być równocześnie tak niezwykły. Kiedy skończył, mrugnął do mnie i skoczył z balkonu na drzewo, po czym znowu stał na ziemi. I tyle go widziałam. Następnego dnia kiedy niezwykle szczęśliwa pisałam do niego sms’a na dzień dobry już nie odpisał. Z niepokoju zadzwoniłam ale dostałam informację, że dany numer już nie istnieje. Przez kolejne dni szukałam go na wszystkie możliwe sposoby. Odwiedziłam wszystkie miejsca które odwiedziliśmy razem i nie było go. W mieszkaniu w którym rzekomo mieszkał dowiedziałam się, że nikt o takim nazwisku nigdy tam nie mieszkał. Zastałam tam tylko starszą panią która i tak niezbyt dobrze kontaktowała i jej opiekunkę, kobietę w średnim wieku. Została tylko jedna opcja. Oszukał mnie. Podle rozkochał w sobie i cały czas celowo okłamywał. Zmienił numer bym go już nigdy nie znalazła. Zrobił ze mnie laleczkę w jakiejś durnej grze. Gdyby tego było mało to jeszcze dostały mi się kazania od mamy, że jak zawsze miała rację. Cóż, wtedy już nie mogłam zaprzeczyć. „I widzisz kochanie? Zawsze trzeba słuchać matki. Chłopcy są podli. Miłość? To tylko iluzja. Trzymaj się mnie a nie zginiesz. Jeszcze będziesz na szczycie”. Momentalnie przypominam sobie moment w którym wyznałam mu miłość a on to tylko potwierdził. Nie powiedział, że też mnie kocha. Mogłam się domyśli ale  byłam zbyt zaślepiona. Od tego czasu przestałam ufać płci przeciwnej. Unikałam ich. Stwierdziłam, że są tylko przeszkodami które trzeba przeskoczyć. Zmieniło się to trochę kiedy poznałam Leona ale nasza znajomość i tak bardzo długo się rozwijała przed tym jak zaczęliśmy razem chodzić.
Teraz znowu miało się to stać. Znowu prawie dałam się pocałować praktycznie obcemu chłopakowi. Przecież dopiero co poznałam jego imię.
-Miłość? To tylko iluzja. – zacytowałam na głos słowa mamy.
-Ja tak nie sądzę. – usłyszałam za sobą Federico. Odwróciłam się i posłałam mu błagalne spojrzenie. Jednak za mną szedł.

*Federico*

Stałem za Ludmiłą i wpatrywałem się w jej smutne oczy. Kompletnie nie zrozumiałem sytuacji w Studiu więc poszedłem za nią.
-Nie rozumiesz… - odwróciła głowę z powrotem w stronę ulicy.
-No właśnie. Nie rozumiem. Dlaczego uciekłaś? I jeszcze teraz mówisz, że miłość nie istnieje. Czy chodzi o to, że… że nic do mnie nie czujesz? – ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Ludmiła bardzo mi się podobała i chciałem z nią być. Myślałem, że jesteśmy takiego samego zdania a tu proszę.
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak. O to chodzi. Nic do ciebie nie czuję. – powiedziała chłodno nadal wpatrując się w horyzont. Westchnąłem i usiadłem obok.
-Nic?
-Nic.
-Ludmiła, spójrz na mnie! Nie wiem o co chodzi ale nie potrafię ci uwierzyć.
-Fajnie wiedzieć, że mi nie ufasz! – zdenerwowała się ale finalnie w końcu odwróciła się w moim kierunku. – Daj mi spokój, ok?
-Kto śmie zakłócać spokój takiej pięknej pani? – nasze wzroki powędrowały do źródła tego zdania. Był to ciężki, niski głos. Na pewno nie pochodził z kraju w którym urzęduje hiszpański. Wręcz przeciwnie. Sam mam podobny akcent. Był z Włoch. To tylko upewniło mnie w podejrzeniach. Przed nami stanął Luigi.
-Cosa stai facendo qui?! (Co ty tu robisz?) – z nerwów aż wstałem.
-Łał, oszczędź mnie oprawco! – udał przerażonego obojętnym tonem jak to miał w naturze. – Czyżbyś przeszkadzał tej pani? Czy może się przesłyszałem? Hm? – zaczyna się. Udaje twardziela przed Ludmiłą. Nawet idiota znający Luigi szybko domyśliłby się o co chodzi.
-Nic się nie dzieje. – odpowiedziała mu Ludmi.
-Ależ nie musisz mnie kłamać. Słyszałem, że ewidentnie Federico ci przeszkadza. – Uchwycił mnie za marynarkę i pchnął do tyłu. Stanowczo prosił się o powtórkę z siłowni. Na moją złość tylko się roześmiał. – Jak na moje oko on jest nieobliczalny. Może odprowadzę się dla bezpieczeństwa? Ochronię przez takimi jak… on. – kiwnął głową w moją stronę.
-Nie! – krzyknąłem. – Ona nie potrzebuje od ciebie ochrony, przede mną czym bardziej. Ludmi nie ufaj mu! – mimo moich krzyków miałem wrażenie, że oni wcale mnie nie słuchają. Jakby mnie tu nie było.
-Jasne, dzięki. – uśmiechnęła się do Luigi’ego i odeszli trzymając się pod rękę. To jakiś żart? Ukryta kamera? Przesz zaledwie pięć minut nasunęły mi się miliony pytań. Co Luigi tu robi? Skąd zna hiszpański? Czego chce ode mnie? Czego chce od Ludmiły? Co mam tera zrobić?
Byłem pewien tylko jednego. Ludmiła od dziś nie jest bezpieczna.
___________________________________________________
A oto i caaaały rozdziałek o Fedemiłci (pomijają wspomnienia Ludmi). Tak, w tym rozdziale dowiadujemy się dlaczego stała się jaka się stała i poznajemy jej drastyczne wspomnienia pierwszej miłości. Przyznam - strasznie się przyłożyłam do tego rozdziału i bardzo zależy mi na komentarzach więc nie żałujcie żadnej opini (jak ktoś nie ma konta na bloggerze może napisać do mnie na tt @PaulinaCzekaj_ ).
A no i właśnie - LUIGI WRÓCIIIIŁ <3 Kocham go normalnie hahahah :D
Nie mam dziś jakiś szczególnych ogłoszeń więc zostawię już tą notkę w spokoju. Peace! 
/Pala

2 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się to opowiadanie, ide czytać od nowa buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju! :D
    Rozdział jest udany serio.

    Czekam na nn i zapraszam http://dangerous-life-darling.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń