wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 53


*Federico*

Po krótkim namyśle postanowiłem śledzić Ludmiłę i Luigi. Nie mogłem tak po prostu pozwolić im iść, a opcja ochrony z dystansu kilku metrów nie była taka zła. Musiałem po prostu nie zostać zauważony.
-Hm, brakuje mi tylko ciemnych okularów. – bąknąłem pod nosem i zabrałem się za robotę. Idąc przez park wcale nie było to takie trudne. W razie potrzeby mogłem się ukryć za drzewem, krzakiem lub ewentualnie za budką z jabłkami w karmelu. Tej potrzeby jednak nie było. Szli sobie jakby nigdy nic, spokojnie rozmawiając co wcale mnie nie uspakajało, a wręcz przeciwnie. Moje nerwy wzrastały i to nie tylko z powodu zazdrości która mną szamotała. Luigi zapewne – wróć – na pewno, potraktuje tak jak każdą dziewczynę, a może nawet gorzej. Przecież to nie przypadek, że na swoją „ofiarę” wybrał akurat Ludmiłę. Bez dwóch zdań chodzi mu właśnie o mnie. W tym wszystkim najbardziej chce skrzywdzić mnie.
Kiedy wyszliśmy z parku do domu Ludmiły została krótka droga choć było mniej kryjówek. Wciąż niepotrzebnych. Mimo wszystko chowałem się we wszystkich możliwych miejscach. Za samochodami, mieszałem się w tłum lub za zakrętami. Trasa w końcu się zakończyła. Obserwowałem parkę znajomych zza białego mercedesa. Stali naprzeciwko siebie i rozmawiali. Według tego jak zwykle działa Luigi, prawdopodobnie teraz zacznie swoje głupie akcje. Ku mojemu zaskoczeniu – pożegnali się przelotnym uśmiechem. Żadnego całusa w policzek, przytulenia czy nawet podania dłoni. Coś mi w tym nie grało. Ludmi weszła do domu, a Luigi ruszył w drogę powrotną. Szybkim ruchem ponownie skryłem się za samochodem siadając na chodniku dla pewności, że mnie nie zauważył. Odczekałem trzy minuty po czym westchnąłem i wstałem z ziemi otrzepując spodnie z brudu. Mimo wszelkich starań – spodnie nie nadawy się już do dalszego użytku. A cznajmniej do czasu prania.
Podniosłem wzrok by iść do domu lecz zamiast pustej drogi ujrzałem facjatę Luigi’ego. Sterczał po drugiej stronie samochodu z rękoma na krzyż. Szlak!
-Witam pana premiera. Dorabia sobie pan jako śledczy? – ughh… to jego beznadziejne poczucie humoru.
-To ja tu zadaje pytania. Więc…
-Oh robi się groźnie. Tylko mnie nie bij, proszę! Jestem delikatny! – podobnie jak kilka minut wcześniej udał przestraszonego. – Dla twojej informacji, jeśli następnym razem będziesz kogoś śledził to skombinuj sobie ciemne okulary. Przynajmniej będziesz wyglądał profesjonalnie.
Wiedziałem!
-Jakiem cudem mnie zauważyłeś? Przecież…
-Przecież jesteś beznadziejnym szpiegiem. Tak to wiedzą wszyscy. Nawet jako siedmio latek byłeś słaby w tą zabawę. Daj sobie spokój kochaniutki. Ale spokojnie, Ludmi nic nie powiedziałem. – mrugnął.
-Nie mów tak na nią! I przestań mi przerywać. Do rzeczy. Co ty tu do cholery robisz?!
-Delikatniej proszę. Jeśli tak bardzo ciekawi cię mój życiorys to z chęcią opowiem. Otóż przyjechałem na zamianę uczniowską. Teraz chodzę do szkoły sportowej, tutaj, w Buenos Aires. Czyż to nie cudowne? Doje najlepszych przyjaciół od zawsze znowu razem! Pewnie tak bardzo przeżywałeś nasze rozstanie a tu taka niespodzianka! – udał wniebowziętego. Kto by pomyślał, że jest tak dobrym aktorem. Tylko ten sarkastyczny ton delikatnie zawadzał.
-Wyłącz te cukierkowe gadanie bo robi mi się niedobrze. Dlaczego akurat ciebie wzięli na tą wymianę? Ty przecież nie znałeś hiszpańskiego.
-No właśnie. Nie znałem. Ale ty i ta twoja koleżaneczka, jak jej tam było? Violetta! Tak, wy Mie zainspirowaliście więc zapisałem się na lekcje hiszpańskiego i ta informacja „przypadkiem” dotarła do nauczycieli. Cóż, życie.
-Zabawne. Zaplanowałeś to wszystko? Chcesz się na mnie odegrać czy coś? Nie spasowało ci, że Violetta jest pierwszą dziewczyną która na ciebie nie poleciała. Bardzo mi przykro. Ale jeśli próbując odbić mi Ludmiłę masz zamiar się dowartościować to nie polecam. Bo będziesz miał do czynienia ze mną.
-Odbić? Nawet nie będę musiał. Z tego co mi powiedziała to nie jesteście ani nie byliście razem. Przyczepiłeś się do niej czy coś. Nie wiem. Nie jestem zbyt dobrym słuchaczem. Wiesz, że mi chodzi o jedno a reszta spływa po mnie jak woda po gęsi. Nieważne.
-Więc jednak mam rację? Masz coś do Ludmiły?
-Czy coś do niej mam? Dobre pytanie. Co więcej, mam zamiar powiedzieć jej wszystko o tobie co do okruszka. Zobaczy jaki jesteś, znienawidzi cię i już nigdy nie będzie chciała cię widzieć. Dopiero potem nastąpi podstawowa formułka. Przelecę ją tak, że nigdy tego nie zapomni. A wiesz czemu? Bo już nigdy później mnie nie zobaczy! – wybuchł nieopanowanym śmiechem.
-Jesteś potworem.
-Wiem. Ale dobrze mi z tym. Zasłużyłeś.
-Dla twojego dobra, nie zbliżaj się do niej nigdy więcej.
-Przestań zgrywać groźnego kochasiu. Dobrze wiem jaki jesteś więc mnie nie oszukasz a czym bardziej nie przestraszysz. – powiedział chyba pierwszy raz całkowicie poważnie.
-Gówno o mnie wiesz! – krzyknąłem i wskoczyłem na maskę dzielącego nas samochodu po czym moje pięści zagościły na jego twarzy. On oczywiście nie został bezczynny i zaczął mnie odpychać.
-Panowie! Co to ma znaczyć?! – krzykną biegnący w naszym kierunku mężczyzna w garniturze równie białym jak mercedes. – Chce mi pan zarysować lakier? To trochę kosztuje młody człowieku!
-Przepraszam, ja… - zacząłem dukać.
-I w ogóle co to za bijatyki? To jest porządna dzielnica a nie ring dla jakiś opryszków! Proszę stąd iść, albo zawiadomię policję!
-Tak tak. Już idziemy. Przepraszam za kolegę, jest troszkę nerwowy. – uśmiechnął się grzecznie po czym spojrzał na mnie trzymającego go za t-shirt. Wściekły puściłem go jednocześnie popychając i szybko się ulotniłem.

*Leon*

-Leon! Wstawaj! Już! – krzyki wyrwały mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Byłem odkryty, zasłony w pokoju odsłonięte a nade mną stała mama. Jej czarne loki zwisały tuż nad moją twarzą.
-Co jest? – wymamrotałem wpółprzytomny.
-Wiesz która godzina? Czas wstawać! – jej głos ranił moje uczy. Byłem jeszcze z lekka nieobecny, w końcu do późnego wieczora trenowałem. Przewlokłem się na bok i spojrzałem na zegarek.
-Czemu mnie budzisz?! Jest dopiero po dziewiątej!
-Dopiero? O nie mój drogi. To, że nie chodzisz do Studia wcale nie oznacza, że masz się lenić w łóżku do południa. Wstawaj, no pobudka! – szarpnęła mną lekko kiedy głowa opadła mi na poduszkę.
-To daj mi chociaż godzinę. To jeszcze nie będzie południe…
-Nie. Wstajesz teraz. Za chwilę śniadanie. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia więc pośpiesz się. – wyciągnęła mi poduszkę spod głowy tak, że uderzyłem głową o ramę łóżka i odwróciła się ku wyjściu. Zawsze była kochającą matką ale była niezastąpiona w pobudkach. Nikt nie mógł wymyślić gorszych tortur. Wyszła z pokoju głośno stukając obcasami o podłogę.
Zrezygnowany zwlokłem się z łóżka. Już chciałem chwycić koszulkę w której śpię lecz zamiast tego moje palce napotkały bluzę. No tak. Zasnąłem w ubraniach. Zaraz po powrocie  toru rzuciłem się w pościel. Wygrzebałem z szafy czyste ubrania i udałem się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po piętnastu minutach byłem już nowonarodzony. Udałem się do jadalni ubrany w niebiesko-białą koszulę w kratkę oraz kremowe spodnie. Włosów nie suszyłem ani nie układałem. Zresztą i tak nigdzie się nie wybierałem. Na tor chodzę po południu, a włosy pod kaskiem i tak kończą swoją żywotność.
Bez słowa usiadłem przy stole i zająłem się jeszcze ciepłą jajecznicą.
-Ykhm, a może dzień dobry? – powiedziała mama siedząc naprzeciwko mnie.
-Już się dziś widzieliśmy. – odparłem.
-Ale bądźmy szczerzy, do końca przytomny nie byłeś. Z resztą nieważne. Prosiłam, żebyś szybko przyszedł na śniadanie a od tego czasu minęło już prawie pół godziny. Może trochę punktualności?
-Przepraszam, musiałem wziąć prysznic. Wczoraj nawet się nie przebrałem.
-To akurat zauważyłam. W końcu budziłam cię.
-Więc w czym problem?
-W tym, że jesteś nieodpowiedzialny. Odkąd przestałeś chodzić do Studia, zmieniłeś się. To tylko kilka dni a ja nie poznaję swojego syna! To nie jest normalne. Śpisz do południa, później wychodzisz i wracasz nocami. Zacznij w końcu robić coś ambitnego. Stałeś się kompletnie bezużyteczny. Co z tobą się dzieje?
-Przepraszam. Jeśli chcesz mogę wracać trochę wcześniej. – odpowiedziałem całkowicie spokojnie przełykając jajka.
-Tutaj nie chodzi tylko o późną porę. Leon, musisz stać się bardziej odpowiedzialny. Martwię się o ciebie. – zaśmiałem się cicho.
-Pewnie dalej chodzi ci o tą akcję z Tomasem? Mówiłem ci setki razy, że nic mu nie zrobiłem ani nawet nie miałem takich intencji. Nie rozumiem dlaczego mi nie wierzysz! Ale dobrze, jeśli chcesz mogę być bardziej „Odpowiedzialny” jak ty to mówisz.
-Owszem będziesz. Już ja się o to postarałam. – zakrztusiłem się ze zdziwienia. Ton mamy przy tych dwóch zdaniach nie wróżył nic dobrego. Już ja go dobrze znałem.
-W sensie?
-W sensie, że pójdziesz do pracy. Przepraszam, ale nie widzę innego sposobu.
-Co?! Jak to?! Ja nie mogę iść do pracy! Nie mam na to czasu!
-Trudno Leon, nie masz wyboru. – wtrącił tata.  Stał po drugiej stronie pomieszczenia. Nawet go nie zauważyłem. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do jego obecności. Przez to za każdym razem jak go widziałem w domu, w głowie automatycznie włączało mi się określenie „intruz”. Nie potrafiłem tego opanować.
-Ty też? Zmówiliście się czy jak?
-Postanowiliśmy z twoim ojcem, że tak będzie najlepiej.  Zawsze chciałeś być muzykiem i zaakceptowaliśmy to. W sumie nawet wspieraliśmy cię w twojej pasji. Ale zaprzepaściłeś to. Skoro nie masz zamiaru wiązać swojej przyszłości z muzyką czas znaleźć coś innego. Nie masz już dziesięciu lat. Jesteś prawie dorosły. Czas się usamodzielnić. Będziesz kiedyś głową rodziny jak twój ojciec. Musisz to zrozumieć.
-A nie mogę być kurą domową tak jak ty?
-Leon! – krzyknął ojciec i skarcił mnie wzrokiem.
-No dobrze, przepraszam. – zwróciłem się do mamy.
-Słuchaj, robimy dla ciebie przysługę. Jeszcze nam kiedyś za to podziękujesz.
-Ale ja wam teraz dziękuję. Naprawdę. Dziękuję bardzo ale nie chcę tego. Mam motocross i to mi wystarcza. Jeśli pójdę do pracy to braknie mi czasu na treningi!
-Nie wyżyjesz z motocrossu. Nadaje się to może na hobby ale musisz poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
-Ale ja myślę. Nie rozumiesz! Jestem naprawdę dobry! Mam nawet szansę dostać się do zawodów krajowych! Jestem o krok od zdobycia sponsora. Odnoszę same sukcesy! Naprawdę dam radę!
-Dosyć Leon! Kończ jedzenie bo zaraz jedziesz z ojcem na rozmowę o pracę!
-Ale to już?!
-Tak. Pospiesz się. – wstała od stołu i wyszła na zewnątrz. Mimo złości jej twarz nigdy nie wyglądała groźnie. Była typem „biednego baranka” lecz była naprawdę piękną kobietą. Wyszła za ojca mając zaledwie dziewiętnaście lat. On natomiast miał już ponad trzydzieści. Pobrali się mimo różnicy wieku. Później mama zaszła w ciążę a kilka miesięcy później urodziłem się ja. By nas utrzymać tata zaczął pracować. Założył firmę. I od tego pięknego momentu powiedzmy, że nie mam ojca. Pochłonęła go praca. Mama natomiast nigdy nie pracowała. Wychowywała mnie. Zawsze miałem z nią świetny kontakt. Jednak nigdy nie robiła mi za ojca. Nie widziała tego, że jego brakuje. Myślała, że wszytek ok. Nie mam jej tego za złe. To nie jej wina. W końcu to ona zawsze była przy mnie. Jak na swój wiek wyglądała bardzo młodo. Gładka cera, kruczoczarne, kręcone włosy, szczupła sylwetka i spory wzrost. Niejedna napotkana osoba twierdziła, że powinna być modelką ale ona reagowała śmiechem i zbywała ten temat. Brała to za żarty. Ale właściwie to dobrze. Bo już w ogóle nie miałbym rodziców.
-Leon? – po chwili odezwał się tata. – Jedziesz?
-A mam wybór? – wstałem od stołu i posprzątałem po sobie. Bez słowa udaliśmy się do samochodu. Przez całą drogę emocje próbowały wyrwać mnie z równowagi. Jednak nie udało im się. Od wyjazdu siedziałem w jednej pozycji zaciskając zęby. To niemożliwe co oni ze mną robią. Jak ja mam trenować do kwalifikacji? To mnie przerasta.
-Leon… - odezwał się ojciec pierwszy raz od konwersacji w jadalni. Przykleiłem sarkastyczny uśmiech i odwróciłem się do niego. – Nie złość się, proszę.
-Jak według ciebie mam się nie złościć? To jest bez sensu! Muszę trenować!
-Ten MotoCross jest dla ciebie ważny, co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Też żywioł, pasja, adrenalina. Strasznie mnie to wciągnęło. Jestem pewien, że jakbym jeszcze kilka dni poćwiczył to zakwalifikowałbym się do tych zawodów i je wygrał.
-To świetnie. Chciałbym cie kiedyś zobaczyć na torze.
-Serio? Z resztą nieważne. Raczej już nie będzie okazji. – wróciłem do patrzenia przez szybę samochodu.
-Nie bądź taki negatywny. Na pewno znajdziesz czas na swoją pasję. – nie odpowiedziałem. Nie miałem już na to siły. Bałem się utracenia tego czego kocham. Znowu. Mimo wszystko w duszy nadal grała mi muzyka. O tym jednak musiałem zapomnieć ale motocrossu tak szybko nie mam zamiaru porzucać.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Wysiadłem z samochodu i rozglądnąłem się.
-Serwis samochodowy? Serio? – zwróciłem się do ojca. – I co ja miałbym tam robić? Może i znam się na motorach ale samochody to trochę inna bajka.
-Właściciel tego warsztatu to mój znajomy. Znasz go, jak z nim rozmawiałem to mówił coś, że naprawiał ci motor.
-Ah no tak.
-Właśnie. Mówił, że potrzebuje kogoś do pomocy. Czyli ogółem nie w twoim interesie byłaby sama naprawa samochodów a pomaganie w tym.
-Nawet sensowne choć ambitne szczególnie to nie jest. – wzruszyłem ramionami i ruszyłem ku wejściu.
Wnętrze warsztatu wyglądało całkowicie normalnie. Nic nie odróżniało go od innych warsztatów. Pełno narzędzi i części samochodowych. Jeśli dostanę tą pracę to z pewnością zostanę zwolniony po pierwszym dniu. W tym bałaganie jest łatwiej się zgubić niż w lesie. Ogólny bałagan. Na środku pomieszczenia na rusztowaniu stał czerwony Woldzwagen a pod nim mężczyzna w średnim wieku z obfitym zarostem – Alejandro. Przy ścianie natomiast stał młody chłopak który do złudzenia mi kogoś przypominał.
Alejandro szybko nas zauważył i wyszedł spod samochodu by się przywitać.
-Witajcie, co was do mnie sprowadza? Jakiś problem z motorem? – mówił z uśmiechem. Była bardzo pozytywnym człowiekiem.
-Nie, z motorem wszystko w najlepszym porządku.
-Więc?
-Ostatnio mówiłeś mi, że potrzebujesz kogoś do pomocy. – inicjatywę przejął tata. – Więc tak się złożyło, że mój syn szuka pracy. Jak myślisz, nada się? – zaśmiał się i klepnął mnie w ramię.
-Oczywiście, że nadałby się. Kawał chłopa. – klepnął mnie w drugie ramię. Jeśli ta rozmowa się nie skończy wyjdę stąd na noszach. – Tyle, że jest mały problem. Już kogoś zatrudniłem. Justo mogłeś mi powiedzieć, dziś rano zatrudniłem Agustina. – skinieniem głowy wskazał na chłopaka z boku. Nagle zatrybiłem. Już go widziałem! To przecież policjant który mnie wypuścił z aresztu! Chociaż… nie, to przecież niemożliwe… no ale wygląda identycznie! Pogubiłem się.
-Oh jaka szkoda. – tata kontynuował rozmowę. – No cóż, przepraszamy za przeszkadzanie.
-Ależ mi nie przeszkadzacie. Wpadajcie kiedy chcecie.
-Dzięki wielkie, do następnego razu. – uścisnęli dłonie i wyszliśmy na zewnątrz. Z jednej strony czułem ulgę, że jednak nie musze tu pracować, z drugiej żal bo w sumie pracowałbym z kimś znajomym i nie miałbym dużo do roboty, a z trzeciej niepewność. Ten cały Agustin wyglądał tak samo jak ten policjant. Ale chyba lepiej będzie jak to zleję.
-Ah, rzeczywiście mogłem wcześniej zadzwonić do Alejandro. – skarcił samego siebie.
-Przecież nic się nie stało.
-Ale nie przejmuj się, znajdę ci coś lepszego.
Kiedy wsiadłem do samochodu przez przednią szybę zauważyłem ponownie znajomą twarz. Tym razem jednak nie miałem wątpliwości co do tej osoby. To ten idiotyczny policjancik Fermin. Ugh… nie cierpię jego imienia. Co on tu robił śledził mnie? Przecież uznali, ze nic nie zrobiłem więc o co chodzi? Ponownie otworzyłem drzwi by wysiąść.
-Leon! Co ty robisz? – zapytał ojciec.
-Idę się spytać czego znowu ode mnie chcą. To denerwujące.
-Kto czego chce od ciebie?
-No on! – wskazałem w stronę ulicy, lecz nikogo tam nie było. Ha ha. Takie śmieszne.
-Leon, ale tam nikogo nie ma.
-No widzę przecież. Ale był. Pewnie uciekł jak ogarnął, że go widzę.
-Ale kto?
-Nieważne. – odburknąłem i wsiadłem powrotem do samochodu po czym odjechaliśmy do domu.
Jestem pewien, że ten człowiek po drugiej stronie ulicy to był Fermin. W sumie zgadzałoby się też to, że Agustin był w warsztacie. Policja mnie śledziła jak jakiegoś przestępcę. Nie rozumiem dlaczego. To wszystko jest podejrzane. Pewnie już znali każdy mój ruch. Przestałem się czuć bezpiecznie. Niezły paradoks, że to akurat policja ma dbać o bezpieczeństwo cywilów.
_____________________________________________________
Woah! Pokonałam 2 ttygodniowy brak pomysłów! *aplaus*
W sumie miałam w tym rozdziale dać jeszcze trochu Germangie (albo Jermangie, nie powiem) ale stwierdziłam, że lepiej będzie już to wrzucić bo pewna persona pewno by mnie zaraz rozerwała :')
Za to macie dziś dalszy cięg potyczek Federico i Luigi oraz wkońcu więcej Leona! Ci co twierdzili, że Fermin i Dan szybko nie znikną z tego fanfika - mieliście rację. Ukazałam wam dziś trochę większe pole widzenia na życie Leona i jego rodziny. Mam nadzieję, że was to trochę zaciekawi bo pomysł dopadł mnie w bolesnym momencie aha ból brzucha (czujecie to poświęcenie?).
Więc to tyle ode mnie. Hasta la proxima :) /Pala

4 komentarze:

  1. Genialny rozdział :) Ciekawi mnie co będzię z Fedemila :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj jeszcze dużo będzie się działo ;) Dzięki xx

      Usuń
  2. O jaaa jaki super blog *.* czytałam go kilka godzin bez przerwy xd Kiedy następny rozdział? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, naprawdę? Dziękuję ♥
      Od poniedziału zaczynają mi się ferie więc na pewno coś napiszę :) /Pala

      Usuń