Rozdział 53
*Federico*
Po krótkim namyśle postanowiłem śledzić Ludmiłę i Luigi. Nie
mogłem tak po prostu pozwolić im iść, a opcja ochrony z dystansu kilku metrów
nie była taka zła. Musiałem po prostu nie zostać zauważony.
-Hm, brakuje mi tylko ciemnych okularów. – bąknąłem pod
nosem i zabrałem się za robotę. Idąc przez park wcale nie było to takie trudne.
W razie potrzeby mogłem się ukryć za drzewem, krzakiem lub ewentualnie za budką
z jabłkami w karmelu. Tej potrzeby jednak nie było. Szli sobie jakby nigdy nic,
spokojnie rozmawiając co wcale mnie nie uspakajało, a wręcz przeciwnie. Moje
nerwy wzrastały i to nie tylko z powodu zazdrości która mną szamotała. Luigi
zapewne – wróć – na pewno, potraktuje tak jak każdą dziewczynę, a może nawet
gorzej. Przecież to nie przypadek, że na swoją „ofiarę” wybrał akurat Ludmiłę.
Bez dwóch zdań chodzi mu właśnie o mnie. W tym wszystkim najbardziej chce
skrzywdzić mnie.
Kiedy wyszliśmy z parku do domu Ludmiły została krótka droga
choć było mniej kryjówek. Wciąż niepotrzebnych. Mimo wszystko chowałem się we
wszystkich możliwych miejscach. Za samochodami, mieszałem się w tłum lub za
zakrętami. Trasa w końcu się zakończyła. Obserwowałem parkę znajomych zza
białego mercedesa. Stali naprzeciwko siebie i rozmawiali. Według tego jak
zwykle działa Luigi, prawdopodobnie teraz zacznie swoje głupie akcje. Ku mojemu
zaskoczeniu – pożegnali się przelotnym uśmiechem. Żadnego całusa w policzek,
przytulenia czy nawet podania dłoni. Coś mi w tym nie grało. Ludmi weszła do
domu, a Luigi ruszył w drogę powrotną. Szybkim ruchem ponownie skryłem się za
samochodem siadając na chodniku dla pewności, że mnie nie zauważył. Odczekałem
trzy minuty po czym westchnąłem i wstałem z ziemi otrzepując spodnie z brudu.
Mimo wszelkich starań – spodnie nie nadawy się już do dalszego użytku. A
cznajmniej do czasu prania.
Podniosłem wzrok by iść do domu lecz zamiast pustej drogi
ujrzałem facjatę Luigi’ego. Sterczał po drugiej stronie samochodu z rękoma na
krzyż. Szlak!
-Witam pana premiera. Dorabia sobie pan jako śledczy? – ughh…
to jego beznadziejne poczucie humoru.
-To ja tu zadaje pytania. Więc…
-Oh robi się groźnie. Tylko mnie nie bij, proszę! Jestem
delikatny! – podobnie jak kilka minut wcześniej udał przestraszonego. – Dla
twojej informacji, jeśli następnym razem będziesz kogoś śledził to skombinuj
sobie ciemne okulary. Przynajmniej będziesz wyglądał profesjonalnie.
Wiedziałem!
-Jakiem cudem mnie zauważyłeś? Przecież…
-Przecież jesteś beznadziejnym szpiegiem. Tak to wiedzą
wszyscy. Nawet jako siedmio latek byłeś słaby w tą zabawę. Daj sobie spokój
kochaniutki. Ale spokojnie, Ludmi nic nie powiedziałem. – mrugnął.
-Nie mów tak na nią! I przestań mi przerywać. Do rzeczy. Co
ty tu do cholery robisz?!
-Delikatniej proszę. Jeśli tak bardzo ciekawi cię mój
życiorys to z chęcią opowiem. Otóż przyjechałem na zamianę uczniowską. Teraz
chodzę do szkoły sportowej, tutaj, w Buenos Aires. Czyż to nie cudowne? Doje
najlepszych przyjaciół od zawsze znowu razem! Pewnie tak bardzo przeżywałeś
nasze rozstanie a tu taka niespodzianka! – udał wniebowziętego. Kto by
pomyślał, że jest tak dobrym aktorem. Tylko ten sarkastyczny ton delikatnie
zawadzał.
-Wyłącz te cukierkowe gadanie bo robi mi się niedobrze. Dlaczego
akurat ciebie wzięli na tą wymianę? Ty przecież nie znałeś hiszpańskiego.
-No właśnie. Nie znałem. Ale ty i ta twoja koleżaneczka, jak
jej tam było? Violetta! Tak, wy Mie zainspirowaliście więc zapisałem się na
lekcje hiszpańskiego i ta informacja „przypadkiem” dotarła do nauczycieli. Cóż,
życie.
-Zabawne. Zaplanowałeś to wszystko? Chcesz się na mnie
odegrać czy coś? Nie spasowało ci, że Violetta jest pierwszą dziewczyną która
na ciebie nie poleciała. Bardzo mi przykro. Ale jeśli próbując odbić mi Ludmiłę
masz zamiar się dowartościować to nie polecam. Bo będziesz miał do czynienia ze
mną.
-Odbić? Nawet nie będę musiał. Z tego co mi powiedziała to
nie jesteście ani nie byliście razem. Przyczepiłeś się do niej czy coś. Nie
wiem. Nie jestem zbyt dobrym słuchaczem. Wiesz, że mi chodzi o jedno a reszta
spływa po mnie jak woda po gęsi. Nieważne.
-Więc jednak mam rację? Masz coś do Ludmiły?
-Czy coś do niej mam? Dobre pytanie. Co więcej, mam zamiar
powiedzieć jej wszystko o tobie co do okruszka. Zobaczy jaki jesteś,
znienawidzi cię i już nigdy nie będzie chciała cię widzieć. Dopiero potem
nastąpi podstawowa formułka. Przelecę ją tak, że nigdy tego nie zapomni. A
wiesz czemu? Bo już nigdy później mnie nie zobaczy! – wybuchł nieopanowanym
śmiechem.
-Jesteś potworem.
-Wiem. Ale dobrze mi z tym. Zasłużyłeś.
-Dla twojego dobra, nie zbliżaj się do niej nigdy więcej.
-Przestań zgrywać groźnego kochasiu. Dobrze wiem jaki jesteś
więc mnie nie oszukasz a czym bardziej nie przestraszysz. – powiedział chyba
pierwszy raz całkowicie poważnie.
-Gówno o mnie wiesz! – krzyknąłem i wskoczyłem na maskę
dzielącego nas samochodu po czym moje pięści zagościły na jego twarzy. On
oczywiście nie został bezczynny i zaczął mnie odpychać.
-Panowie! Co to ma znaczyć?! – krzykną biegnący w naszym
kierunku mężczyzna w garniturze równie białym jak mercedes. – Chce mi pan
zarysować lakier? To trochę kosztuje młody człowieku!
-Przepraszam, ja… - zacząłem dukać.
-I w ogóle co to za bijatyki? To jest porządna dzielnica a
nie ring dla jakiś opryszków! Proszę stąd iść, albo zawiadomię policję!
-Tak tak. Już idziemy. Przepraszam za kolegę, jest troszkę
nerwowy. – uśmiechnął się grzecznie po czym spojrzał na mnie trzymającego go za
t-shirt. Wściekły puściłem go jednocześnie popychając i szybko się ulotniłem.
*Leon*
-Leon! Wstawaj! Już! – krzyki wyrwały mnie ze snu.
Otworzyłem oczy. Byłem odkryty, zasłony w pokoju odsłonięte a nade mną stała
mama. Jej czarne loki zwisały tuż nad moją twarzą.
-Co jest? – wymamrotałem wpółprzytomny.
-Wiesz która godzina? Czas wstawać! – jej głos ranił moje
uczy. Byłem jeszcze z lekka nieobecny, w końcu do późnego wieczora trenowałem.
Przewlokłem się na bok i spojrzałem na zegarek.
-Czemu mnie budzisz?! Jest dopiero po dziewiątej!
-Dopiero? O nie mój drogi. To, że nie chodzisz do Studia
wcale nie oznacza, że masz się lenić w łóżku do południa. Wstawaj, no pobudka! –
szarpnęła mną lekko kiedy głowa opadła mi na poduszkę.
-To daj mi chociaż godzinę. To jeszcze nie będzie południe…
-Nie. Wstajesz teraz. Za chwilę śniadanie. Mam ci jeszcze
coś do powiedzenia więc pośpiesz się. – wyciągnęła mi poduszkę spod głowy tak,
że uderzyłem głową o ramę łóżka i odwróciła się ku wyjściu. Zawsze była
kochającą matką ale była niezastąpiona w pobudkach. Nikt nie mógł wymyślić
gorszych tortur. Wyszła z pokoju głośno stukając obcasami o podłogę.
Zrezygnowany zwlokłem się z łóżka. Już chciałem chwycić
koszulkę w której śpię lecz zamiast tego moje palce napotkały bluzę. No tak.
Zasnąłem w ubraniach. Zaraz po powrocie
toru rzuciłem się w pościel. Wygrzebałem z szafy czyste ubrania i udałem
się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po piętnastu minutach byłem już
nowonarodzony. Udałem się do jadalni ubrany w niebiesko-białą koszulę w kratkę
oraz kremowe spodnie. Włosów nie suszyłem ani nie układałem. Zresztą i tak
nigdzie się nie wybierałem. Na tor chodzę po południu, a włosy pod kaskiem i tak
kończą swoją żywotność.
Bez słowa usiadłem przy stole i zająłem się jeszcze ciepłą
jajecznicą.
-Ykhm, a może dzień dobry? – powiedziała mama siedząc
naprzeciwko mnie.
-Już się dziś widzieliśmy. – odparłem.
-Ale bądźmy szczerzy, do końca przytomny nie byłeś. Z resztą
nieważne. Prosiłam, żebyś szybko przyszedł na śniadanie a od tego czasu minęło
już prawie pół godziny. Może trochę punktualności?
-Przepraszam, musiałem wziąć prysznic. Wczoraj nawet się nie
przebrałem.
-To akurat zauważyłam. W końcu budziłam cię.
-Więc w czym problem?
-W tym, że jesteś nieodpowiedzialny. Odkąd przestałeś
chodzić do Studia, zmieniłeś się. To tylko kilka dni a ja nie poznaję swojego
syna! To nie jest normalne. Śpisz do południa, później wychodzisz i wracasz
nocami. Zacznij w końcu robić coś ambitnego. Stałeś się kompletnie
bezużyteczny. Co z tobą się dzieje?
-Przepraszam. Jeśli chcesz mogę wracać trochę wcześniej. –
odpowiedziałem całkowicie spokojnie przełykając jajka.
-Tutaj nie chodzi tylko o późną porę. Leon, musisz stać się
bardziej odpowiedzialny. Martwię się o ciebie. – zaśmiałem się cicho.
-Pewnie dalej chodzi ci o tą akcję z Tomasem? Mówiłem ci
setki razy, że nic mu nie zrobiłem ani nawet nie miałem takich intencji. Nie
rozumiem dlaczego mi nie wierzysz! Ale dobrze, jeśli chcesz mogę być bardziej
„Odpowiedzialny” jak ty to mówisz.
-Owszem będziesz. Już ja się o to postarałam. – zakrztusiłem
się ze zdziwienia. Ton mamy przy tych dwóch zdaniach nie wróżył nic dobrego.
Już ja go dobrze znałem.
-W sensie?
-W sensie, że pójdziesz do pracy. Przepraszam, ale nie widzę
innego sposobu.
-Co?! Jak to?! Ja nie mogę iść do pracy! Nie mam na to
czasu!
-Trudno Leon, nie masz wyboru. – wtrącił tata. Stał po drugiej stronie pomieszczenia. Nawet
go nie zauważyłem. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do jego obecności. Przez to za
każdym razem jak go widziałem w domu, w głowie automatycznie włączało mi się
określenie „intruz”. Nie potrafiłem tego opanować.
-Ty też? Zmówiliście się czy jak?
-Postanowiliśmy z twoim ojcem, że tak będzie najlepiej. Zawsze chciałeś być muzykiem i
zaakceptowaliśmy to. W sumie nawet wspieraliśmy cię w twojej pasji. Ale
zaprzepaściłeś to. Skoro nie masz zamiaru wiązać swojej przyszłości z muzyką
czas znaleźć coś innego. Nie masz już dziesięciu lat. Jesteś prawie dorosły. Czas
się usamodzielnić. Będziesz kiedyś głową rodziny jak twój ojciec. Musisz to
zrozumieć.
-A nie mogę być kurą domową tak jak ty?
-Leon! – krzyknął ojciec i skarcił mnie wzrokiem.
-No dobrze, przepraszam. – zwróciłem się do mamy.
-Słuchaj, robimy dla ciebie przysługę. Jeszcze nam kiedyś za
to podziękujesz.
-Ale ja wam teraz dziękuję. Naprawdę. Dziękuję bardzo ale
nie chcę tego. Mam motocross i to mi wystarcza. Jeśli pójdę do pracy to braknie
mi czasu na treningi!
-Nie wyżyjesz z motocrossu. Nadaje się to może na hobby ale
musisz poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
-Ale ja myślę. Nie rozumiesz! Jestem naprawdę dobry! Mam
nawet szansę dostać się do zawodów krajowych! Jestem o krok od zdobycia
sponsora. Odnoszę same sukcesy! Naprawdę dam radę!
-Dosyć Leon! Kończ jedzenie bo zaraz jedziesz z ojcem na
rozmowę o pracę!
-Ale to już?!
-Tak. Pospiesz się. – wstała od stołu i wyszła na zewnątrz.
Mimo złości jej twarz nigdy nie wyglądała groźnie. Była typem „biednego
baranka” lecz była naprawdę piękną kobietą. Wyszła za ojca mając zaledwie
dziewiętnaście lat. On natomiast miał już ponad trzydzieści. Pobrali się mimo
różnicy wieku. Później mama zaszła w ciążę a kilka miesięcy później urodziłem
się ja. By nas utrzymać tata zaczął pracować. Założył firmę. I od tego pięknego
momentu powiedzmy, że nie mam ojca. Pochłonęła go praca. Mama natomiast nigdy
nie pracowała. Wychowywała mnie. Zawsze miałem z nią świetny kontakt. Jednak
nigdy nie robiła mi za ojca. Nie widziała tego, że jego brakuje. Myślała, że
wszytek ok. Nie mam jej tego za złe. To nie jej wina. W końcu to ona zawsze
była przy mnie. Jak na swój wiek wyglądała bardzo młodo. Gładka cera,
kruczoczarne, kręcone włosy, szczupła sylwetka i spory wzrost. Niejedna
napotkana osoba twierdziła, że powinna być modelką ale ona reagowała śmiechem i
zbywała ten temat. Brała to za żarty. Ale właściwie to dobrze. Bo już w ogóle
nie miałbym rodziców.
-Leon? – po chwili odezwał się tata. – Jedziesz?
-A mam wybór? – wstałem od stołu i posprzątałem po sobie.
Bez słowa udaliśmy się do samochodu. Przez całą drogę emocje próbowały wyrwać
mnie z równowagi. Jednak nie udało im się. Od wyjazdu siedziałem w jednej
pozycji zaciskając zęby. To niemożliwe co oni ze mną robią. Jak ja mam trenować
do kwalifikacji? To mnie przerasta.
-Leon… - odezwał się ojciec pierwszy raz od konwersacji w
jadalni. Przykleiłem sarkastyczny uśmiech i odwróciłem się do niego. – Nie
złość się, proszę.
-Jak według ciebie mam się nie złościć? To jest bez sensu!
Muszę trenować!
-Ten MotoCross jest dla ciebie ważny, co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Też żywioł, pasja, adrenalina.
Strasznie mnie to wciągnęło. Jestem pewien, że jakbym jeszcze kilka dni
poćwiczył to zakwalifikowałbym się do tych zawodów i je wygrał.
-To świetnie. Chciałbym cie kiedyś zobaczyć na torze.
-Serio? Z resztą nieważne. Raczej już nie będzie okazji. –
wróciłem do patrzenia przez szybę samochodu.
-Nie bądź taki negatywny. Na pewno znajdziesz czas na swoją
pasję. – nie odpowiedziałem. Nie miałem już na to siły. Bałem się utracenia
tego czego kocham. Znowu. Mimo wszystko w duszy nadal grała mi muzyka. O tym
jednak musiałem zapomnieć ale motocrossu tak szybko nie mam zamiaru porzucać.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Wysiadłem z samochodu i
rozglądnąłem się.
-Serwis samochodowy? Serio? – zwróciłem się do ojca. – I co
ja miałbym tam robić? Może i znam się na motorach ale samochody to trochę inna
bajka.
-Właściciel tego warsztatu to mój znajomy. Znasz go, jak z
nim rozmawiałem to mówił coś, że naprawiał ci motor.
-Ah no tak.
-Właśnie. Mówił, że potrzebuje kogoś do pomocy. Czyli ogółem
nie w twoim interesie byłaby sama naprawa samochodów a pomaganie w tym.
-Nawet sensowne choć ambitne szczególnie to nie jest. –
wzruszyłem ramionami i ruszyłem ku wejściu.
Wnętrze warsztatu wyglądało całkowicie normalnie. Nic nie
odróżniało go od innych warsztatów. Pełno narzędzi i części samochodowych.
Jeśli dostanę tą pracę to z pewnością zostanę zwolniony po pierwszym dniu. W
tym bałaganie jest łatwiej się zgubić niż w lesie. Ogólny bałagan. Na środku
pomieszczenia na rusztowaniu stał czerwony Woldzwagen a pod nim mężczyzna w
średnim wieku z obfitym zarostem – Alejandro. Przy ścianie natomiast stał młody
chłopak który do złudzenia mi kogoś przypominał.
Alejandro szybko nas zauważył i wyszedł spod samochodu by
się przywitać.
-Witajcie, co was do mnie sprowadza? Jakiś problem z
motorem? – mówił z uśmiechem. Była bardzo pozytywnym człowiekiem.
-Nie, z motorem wszystko w najlepszym porządku.
-Więc?
-Ostatnio mówiłeś mi, że potrzebujesz kogoś do pomocy. –
inicjatywę przejął tata. – Więc tak się złożyło, że mój syn szuka pracy. Jak
myślisz, nada się? – zaśmiał się i klepnął mnie w ramię.
-Oczywiście, że nadałby się. Kawał chłopa. – klepnął mnie w
drugie ramię. Jeśli ta rozmowa się nie skończy wyjdę stąd na noszach. – Tyle,
że jest mały problem. Już kogoś zatrudniłem. Justo mogłeś mi powiedzieć, dziś
rano zatrudniłem Agustina. – skinieniem głowy wskazał na chłopaka z boku. Nagle
zatrybiłem. Już go widziałem! To przecież policjant który mnie wypuścił z
aresztu! Chociaż… nie, to przecież niemożliwe… no ale wygląda identycznie!
Pogubiłem się.
-Oh jaka szkoda. – tata kontynuował rozmowę. – No cóż,
przepraszamy za przeszkadzanie.
-Ależ mi nie przeszkadzacie. Wpadajcie kiedy chcecie.
-Dzięki wielkie, do następnego razu. – uścisnęli dłonie i wyszliśmy
na zewnątrz. Z jednej strony czułem ulgę, że jednak nie musze tu pracować, z
drugiej żal bo w sumie pracowałbym z kimś znajomym i nie miałbym dużo do
roboty, a z trzeciej niepewność. Ten cały Agustin wyglądał tak samo jak ten
policjant. Ale chyba lepiej będzie jak to zleję.
-Ah, rzeczywiście mogłem wcześniej zadzwonić do Alejandro. –
skarcił samego siebie.
-Przecież nic się nie stało.
-Ale nie przejmuj się, znajdę ci coś lepszego.
Kiedy wsiadłem do samochodu przez przednią szybę zauważyłem
ponownie znajomą twarz. Tym razem jednak nie miałem wątpliwości co do tej
osoby. To ten idiotyczny policjancik Fermin. Ugh… nie cierpię jego imienia. Co
on tu robił śledził mnie? Przecież uznali, ze nic nie zrobiłem więc o co
chodzi? Ponownie otworzyłem drzwi by wysiąść.
-Leon! Co ty robisz? – zapytał ojciec.
-Idę się spytać czego znowu ode mnie chcą. To denerwujące.
-Kto czego chce od ciebie?
-No on! – wskazałem w stronę ulicy, lecz nikogo tam nie
było. Ha ha. Takie śmieszne.
-Leon, ale tam nikogo nie ma.
-No widzę przecież. Ale był. Pewnie uciekł jak ogarnął, że
go widzę.
-Ale kto?
-Nieważne. – odburknąłem i wsiadłem powrotem do samochodu po
czym odjechaliśmy do domu.
Jestem pewien, że ten człowiek po drugiej stronie ulicy to
był Fermin. W sumie zgadzałoby się też to, że Agustin był w warsztacie. Policja
mnie śledziła jak jakiegoś przestępcę. Nie rozumiem dlaczego. To wszystko jest podejrzane.
Pewnie już znali każdy mój ruch. Przestałem się czuć bezpiecznie. Niezły
paradoks, że to akurat policja ma dbać o bezpieczeństwo cywilów.
_____________________________________________________
Woah! Pokonałam 2 ttygodniowy brak pomysłów! *aplaus*
W sumie miałam w tym rozdziale dać jeszcze trochu Germangie (albo Jermangie, nie powiem) ale stwierdziłam, że lepiej będzie już to wrzucić bo pewna persona pewno by mnie zaraz rozerwała :')
Za to macie dziś dalszy cięg potyczek Federico i Luigi oraz wkońcu więcej Leona! Ci co twierdzili, że Fermin i Dan szybko nie znikną z tego fanfika - mieliście rację. Ukazałam wam dziś trochę większe pole widzenia na życie Leona i jego rodziny. Mam nadzieję, że was to trochę zaciekawi bo pomysł dopadł mnie w bolesnym momencie aha ból brzucha (czujecie to poświęcenie?).
Woah! Pokonałam 2 ttygodniowy brak pomysłów! *aplaus*
W sumie miałam w tym rozdziale dać jeszcze trochu Germangie (albo Jermangie, nie powiem) ale stwierdziłam, że lepiej będzie już to wrzucić bo pewna persona pewno by mnie zaraz rozerwała :')
Za to macie dziś dalszy cięg potyczek Federico i Luigi oraz wkońcu więcej Leona! Ci co twierdzili, że Fermin i Dan szybko nie znikną z tego fanfika - mieliście rację. Ukazałam wam dziś trochę większe pole widzenia na życie Leona i jego rodziny. Mam nadzieję, że was to trochę zaciekawi bo pomysł dopadł mnie w bolesnym momencie aha ból brzucha (czujecie to poświęcenie?).
Więc to tyle ode mnie. Hasta la proxima :) /Pala
Genialny rozdział :) Ciekawi mnie co będzię z Fedemila :)
OdpowiedzUsuńOj jeszcze dużo będzie się działo ;) Dzięki xx
UsuńO jaaa jaki super blog *.* czytałam go kilka godzin bez przerwy xd Kiedy następny rozdział? ;)
OdpowiedzUsuńWow, naprawdę? Dziękuję ♥
UsuńOd poniedziału zaczynają mi się ferie więc na pewno coś napiszę :) /Pala