poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 56


*Angie*

Świeciło słońce i wiał lekki wiatr. Na dole droga, a na drodze ja. Ja idąca do Studia najwolniej jak potrafiłam. To nie tak, że chciałam się spóźnić. Poprzedniej nocy podjęłam pewną bardzo ważną decyzję. Decyzję o wzięcie pewnym spraw w swoje ręce. Spraw sercowych. Po „związku” z Germanem z nikim nie randkowałam. Byłam skazana na samotność dopóki nie pojawił się Jeremias. I właśnie dziś postanowiłam mu powiedzieć co do niego czuję. Bardzo dużo o tym myślałam i naprawdę czuję do niego coś mocnego. Coś co nie daje mi spać po nocach. Sama nie wiem czy to już miłość ale chcę się dowiedzieć. Tym czego jestem pewna jest to, że nie jest mi on obojętny i chciałabym, żebyśmy spróbowali… tak razem. Wszystko jednak zależy od tego czy jemu dzieje się to samo w moim kierunku.
Weszłam do Studia i już wiedziałam, ze nie ma odwrotu. Postanowiłam jak najszybciej odnaleźć Jeremiasa i porozmawiać z nim nie zważając na to, że był już dzwonek na lekcje. Udałam się więc do pokoju nauczycielskiego bo tam powinien się on znajdować. I nie myliłam się. Niestety oprócz niego znajdował się tam jeszcze Pablo i Leti.
-Co ty tu robisz Angie? – odezwał się mój przyjaciel.
-Jak to co? Pracuję. – odpowiedziałam obojętnie, a mój wzrok powędrował w stronę Jeremiasa popijającego kawę.
-Angie, ale co robisz tutaj. Powinnaś być w klasie. Masz teraz lekcje!
-Tak, ale…
-Żadnego ale! Zasuwaj na lekcje. Dziewczyno co się z tobą ostatnio dzieję! – wypchnął mnie za drzwi nie zostawiając mi wyboru. Musiałam iść do klasy.

Godzinę później wznowiłam swoje nastawienie i postanowiłam podjąć drugą próbę rozmowy z Jeremiasem. Ku mojemu szczęściu był w Sali tanecznej przygotowując się do zajęć – sam. Zapukałam w drzwi, a on odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się.
-Hej. Co tu robisz?
-Zabawne, że pytasz. Mam wrażenie, że raz mnie stąd wygonisz tak jak wcześniej Pablo. – zaśmiałam się nieśmiało.
-Nie, nie mam zamiaru cie wyganiać. Nie mam powodu by karać się brakiem twojej obecności. – podobno komplementy mają wzmacniać naszą samoocenę, ja natomiast zaczęłam czuć się mała i traciłam odwagę. – Więc? Co cię tu sprowadza?
-Chciałam porozmawiać.
-Huh, brzmi to odrobinę poważnie. Chodzi o piosenkę?
-Właściwie to…
-Wybacz ale w tym momencie nie możemy się za nią wziąć. Za chwile mam zajęcia, a Gregorio jest… cóż. Gregorio to Gregorio. Chyba nie muszę tłumaczyć. O wilku mowa. – Tak jak powiedział, do Sali wszedł nauczyciel tańca.
-Jeśli masz mnie już porównywać do zwierzęcia, to niech nie będzie to zapchlony pies, dobrze?
-Oczywiście Gregorio. Następnym razem porównam się do króliczka z kokardką. Może być? – uśmiechnął się sarkastycznie i spojrzał na mnie, a ja na niego. Adresat tej wypowiedzi jednak zignorował tą uwagę.
-Angie. Mogę wiedzieć co tu robisz? – Oho, zaczyna się. – Bądź tak dobra i idź na swoje lekcje, a nie zakłócaj moich.
-Jest przerwa. – po moich słowach jak na złość zdzwonił dzwonek.
-Oh już nie. Bardzo mi przykro i do nie widzenia. – wzruszyłam ramionami i pożegnałam się z Jeremiasem całusem w policzek.
-Widzimy się później. – powiedział gdy wychodziłam, a ja tylko odwróciłam się do niego potwierdzając to spotkanie skinięciem głowy.

I tak minęły kolejne godziny lekcyjne. Jak na złość ktoś coś chciał ode mnie lub Jeremiasa nie dając nam szansy na rozmowę. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał pięć minut po czternastej. Mój dzień dobiegł końca. Zawiesiłam na ramieniu swoja torbę, równocześnie poddając się. Wyszłam z pokoju nauczycielskiego i udałam się prosto do wyjścia. Kiedy wychodziłam po schodach usłyszałam jednak jak ktoś woła moje imię. German.
Kiedy się odwróciłam okazało się, że był to jednak Jeremias. Szedł w moją stronę a ja spokojnie na niego czekałam mimo, ze w środku popadłam w panikę. Akurat teraz jak postanowiłam odpuścić? Doprawdy?
-Angie, już idziesz? – zapytał kiedy już był obok mnie.
-Tak. Skończyłam lekcje na dziś.
-Świetnie. Ja też właśnie skończyłem. Może dokończymy naszą piosenkę? – zasugerował kładąc nacisk na słowo „naszą”.
-Chciałabym ale jestem trochę zmęczona. Może zamiast tego przejdziesz się ze mną? Jak myślisz?
-Z przyjemnością. – przytaknął, objął mnie ramieniem i poszliśmy przez park.
Chodziliśmy tak przez dłuższy czas. Objęci, rozmawiając i śmiejąc się. Nieprawdopodobne jak dobrze się dogadywaliśmy. Jakbyśmy znali się od lat. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się obok budki ze słodyczami.
-Poproszę dwa jabłka w karmelu. – Jeremias złożył zamówienie a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. – Dziękuję.  – powiedział sklepikarzowi i poszliśmy usiąść na ławce.
-Skąd wiedziałeś? – zagadałam.
-Co wiedziałem?
-Że ubóstwiam jabłka w karmelu. Zaskakujesz mnie coraz bardziej.
-To… to zbieg okoliczności. Chyba wszyscy je lubią.
-Możliwe. Tylko wiesz co? Chyba nie wierzę w zbiegi okoliczności. – powiedziałam patrząc mu w oczy.
-Doprawdy? A ja nie wierzę w to, że ledwo zaczęłaś jeść i już się ubrudziłaś.
-Co?! – no i magia zniknęła. Zaczęłam nerwowo przecierać twarz palcami. On natomiast się zaśmiał i powiedział:
-Spokojnie. Pomogę ci. – zbliżył się do mnie i delikatnie przetarł kciukiem moją dolną wargę. Nie odsunął się jednak.
-Już? Już Nie ma?
-Nie ma.
-Więc jeśli chce możesz się odsunąć, naprawdę.
-A jeśli nie chcę? – wsunął kosmyk moich włosów na ucho jak to miał w zwyczaju, a ja wciąż patrzyłam w jego oczy.
-Jeremias, mogę ci coś powiedzieć?
-Co tylko zechcesz.
-Bo chodzi o to, że próbuję to z siebie wydobyć od początku dnia ale najpierw Pablo, później Gregorio no i wiesz. Nie było okazji.
-Teraz jest. Więc słucham.
-To nie takie łatwe. Nie często rozmawiam z ludźmi o uczuciach i trochę nie wiem od czego zacząć. – patrzył na mnie nie przerywając. – Od dłuższego czasu wydaje mi się… znaczy wiem to ale… mam na myśli to, że… Jeremias ja… ja czuję cos do ciebie. I to nie jest byle co. Jesteś dla mnie bardzo ważny. – westchnęłam ciężko dając do zrozumienia, ze skończyłam.
-Widać to.
-Bardzo?
-Nie. Ale wystarczająco żebym zauważył.
-Więc co mam z tym zrobić?
-Pozwól, że ci to wytłumaczę. – objął mój policzek dłonią i zaczął przybliżać swoją twarz do mojej. Nagle obok nas pojawił się Beto… w najgorszym możliwym momencie.
-Jeremias! Tutaj jesteś! Gregorio jest wściekły! Chodzi po całej szkole, szuka się i mam wrażenie jakby rozniósł już pół Studia łącznie z moją torbą w której miałem lunch! Ten człowiek nie ma sumienia!
-Beto…
-Serio! Miałem kanapkę z pysznym, świeżym serem. A teraz co? Nadaje się tylko do śmietnika!
-Beto, ja już skończyłem zajęcia.
-Nie, niemożliwe. Patrzyłem na rozpiskę. Masz dziś do piętnastej.
-Niech to szlak! Wybacz Angie, do jutra. – dał mi causa w policzek i pobiegł ponownie do Studia zostawiając mnie w parku z Beto. Którego obarczyłam pretensjonalnym spojrzeniem.
-Co? Przerwałem coś?
-A żebyś wiedział, że tak.
-No przepraszam. – bąknął i ugryzł kawałek niesmacznie zdeformowanej kanapki.

*Leon*

Nadszedł wieczór. Zgodnie z obietnicą miałem dziś towarzyszyć tacie na spotkaniu z jakimś biznesmanem. Ogarnąłem fryzurę, ubrałem się schludnie i czekałem na ojca w samochodzie. Po chwili oczekiwania przyszedł on też. Wyglądał jak zwykle. Biały garnitur. Marynarka rozpięta. Kremowa koszula plus granatowy krawat i tradycyjna apaszka. Na nosie ciemne, okrągłe okulary, a włosy zaczesane lekko do tyłu. Niby wszystko bez zmian ale odniosłem dziwne wrażenie, że ostatnimi czasy wygląda jakoś marnie. W sumie nigdy nie był tęgi. Był szczupły. Ale ostatnio aż do przesady.
-Gdzie właściwie jedziemy? To spotkanie jest w Buenos Aires? Czy gdzieś za miastem?
-W Buenos Aires. To w sumie nie tak daleko. To nawet nie jest żadne oficjalne spotkanie. To coś w rodzaju kolacji biznesowej. Musimy omówić kilka spraw. Ale nie przejmuj się. Nie będziemy bardzo długo siedzieli. Swoją drogą to miły mężczyzna. Właściwie to już go chyba znasz.
-Dobra. Bez znaczenia. Jedźmy już.
Tak jak powiedział, spotkanie miało się odbyć blisko. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Była to dzielnica w której mieszka Violetta. Nawet zaparkowaliśmy praktycznie obok jej domu aczkolwiek nic nie mówiłem. Po co miałem mu zawracać głowę moimi sprawami. Znając życie, wcale go to nie obchodziło. Zresztą tu chodziło tylko o zaparkowanie samochodu. Wysiadłem z auta i poszedłem w stronę domu obok.
-Leon, gdzie ty idziesz?
-Jak o gdzie? Na kolacje biznesową jak to ładnie ująłeś.
-Ale to tutaj! – wskazał na do mojej byłej a mi aż ugięły się kolana. – Pamiętasz pana Castillo? No chodź! Z tego co pamiętam ma on córkę mniej więcej w twoim wieku. Miła dziewczyna, poznacie się.
-Mówisz? – wycisnąłem przez zęby.
-Tak, chodźże! – przełknąłem ślinę i poszedłem w ślad ojca. Stanęliśmy w drzwiach. Zadzwoniłem dzwonkiem w nadziei, ze Violetta nie otworzy drzwi. I miałem szczęście. Przed nami stanęła Olga.
-Dobry wieczór! Wchodźcie, wchodźcie! Pan German zaraz zejdzie. – weszliśmy wiec do środka, a gosposia zamknęła za nami drzwi. Miałem dziwne wrażenie, że krzywo na mnie patrzy.
Dosłownie kilka sekund później na schodach pojawił się ojciec Violetty.
-Witajcie! Justo, przyjacielu, dobrze się widzieć! – przywitał się z moim tatą. – Leon. – jego entuzjazm trochę opadł i zaszczycił mnie mocnym uciśnięciem dłoni. Przez to przypomniałem sobie dlaczego ci domownicy mnie tak traktują. W drzwiach od kuchni stanęła winowajczymi tego zamieszania. Jakby mogła nie opowiedzieć całemu światu o tym jakim to jestem kryminalistą.
-Uhm, dobry wieczór. – przywitała się tym swoim słodkim głosikiem.
-Violetta, jak ty wyrosłaś! Ostatnio jak cię widziałem biegałaś po domu z dwoma kucykami! Poznaj mojego syna. O jest Leon. – wskazał na mnie.
-Właściwie to my się już znamy. – powiedziałem.
-Naprawdę? Dlaczego nic nie mówiłeś?
-Chodziliśmy razem…
-..do szkoły! – przerwałem dziewczynie.
-Dobrze, zapraszam do stołu. – powiedział German.
Kolacja mijała niezręcznie. Tata rozmawiał z Germanem jakby nigdy nic, natomiast ja i Violetta siedzieliśmy naprzeciwko nie odzywając się ani słowem. Siedziała patrząc w talerz z jedzeniem. Ja zresztą też. Czasami tylko na nią zerkałem. Nie mogłem uwierzyć w to jak nasz relacja się zmieniła w przeciągu zaledwie kilku tygodni.
-Dzieciaki czemu siedzicie tak cicho? Wstydzicie się rozmawiać przy starych rodzicach? Jeśli chcecie to idźcie do pokoju. Z resztą pewnie się tylko nudzicie.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. – wtrącił German.
-Spokojnie tato. – powiedziała Violetta i machnęła ręką żeby szedł z nią. Pogubiłem się. O co jej chodziło? Wstałem jednak od stołu i poszedłem za swoja ex do jej pokoju.
Kiedy zamknęła za mną drzwi zacząłem rozmowę.
-Co ty odwalasz? – no może jednak nie taką tytułową rozmowę.
-Ja się ciebie pytam co ty odwalasz? Po co tu przychodziłeś? Nudzi ci się?
-Uwierz, nie nudzi mi się ani trochę. Mam cudowne życie, dziewczynę, hobby. Wszystko jest beauty. Gdybym tylko wiedział, że jadę tutaj to nawet bym nie pomyślał, żeby jechać z moim tatą. A tobie co? Z „Tomim” się nie układa, że już mnie zapraszasz do swojego pokoju?
-Nie? Z Tomasem wszystko świetnie. Po prostu zirytowałeś mnie swoją obecnością.
-Dla ciebie najlepiej byłoby jakbym umarł co? Nie boisz się być w jednym pomieszczeniu z takim „kryminalistą”? Z tego co widzę chyba już cała twoja rodzina mnie ma za takiego.
-A nie jesteś?
-Nie.
-Aha.
-Nie denerwuj mnie, proszę.
-Ja cię denerwuję? To ty chciałeś zabić mojego chłopaka.
-Jakie znowu zabić? O czym ty pieprzysz? Miej mnie za jakiego chcesz ale nigdy bym nie zabił!
-Oczywiście.  Chciałabym teraz powiedzieć, że znam cię i wiem, że tak ale to byłaby pomyłka. Bo nie znam cię. Nie jesteś już tym samym Leonem z którym chodziłam. Jesteś obcy.
-Rzeczywiście. Nie jestem tym samym Leonem który był na tyle głupi żeby cię kochać. – prawie krzyknąłem po czym między nami nastąpiła cisza. Staliśmy naprzeciwko siebie jak idioci, aż w końcu Violetta wybuchła śmiechem. – Dobrze się czujesz?
-Nie, chyba nie. – powiedziała przez śmiech. – Ty mnie kochałeś? Oczywiście. Przypominam ci, że to ty najpierw zerwałeś ze mną! Więc twoje późniejsze sceny zazdrości były bezpodstawne.
-To tera ja ci przypomnę dlaczego to zrobiłem. Nazwałeś mnie Tomas. Na naszej randce.
-Wielkie mi halo. Pomyliłam się. Zdarza się. A ty strzeliłeś focha jak primadonna. Z resztą, nie oszukujmy się. Kręciłeś z Larą za moimi plecami.
-Po pierwsze, nie kręciłem z Larą. Po drugie, błagam cię. Dzień później widziałem cię ściskającą się z Tomasem. Ah. No i z kim teraz jesteś? Z nim. Więc nie wmawiaj mi teraz, że nic do niego nie czułaś.
-Dobrze. Masz rację. Gratuluję. A ty jesteś z Larą.
-Owszem. Ale zaczęliśmy razem chodzić dopiero jakiś czas po naszym zerwaniu. Byłem wolny. Mogłem umawiać się z kim chcę. – rozłożyłem ręce w geście sarkastycznego lamentu.
-Tak. A ja może i czułam coś do Tomasa ale byłam z tobą. Wybrałam ciebie bo cię kocham! Znaczy kochałam.
-Kłamiesz! Dla ciebie zawsze tylko liczył się ten leszcz! – popchnąłem ją do ściany i zablokowałem własnym ciałem.
-Puść mnie albo będę krzyczeć!
-Puszczę cię. Ale popatrz mi w oczy i powiedz jeszcze raz, że mnie kochałaś. Bo nie potrafię uwierzyć, że mnie kochałaś.
-Kochałam. – powiedziała tym razem patrząc w moje oczy. Nie kłamała. Mówiła prawdę ten jedyny raz. Przez chwilę moją głowę ogarnęła chęć pocałowania jej. Byliśmy tak blisko. Ale mój mózg od dawna nie działał tak jak trzeba. Teraz byłem tylko Lary i tylko ona była w moim sercu. A sercu ufałem.
Puściłem ją.

*German*

-Co się dzieje German. Mieliśmy porozmawiać o firmie, a jesteś przez cały czas jakiś rozkojarzony. – powiedział Justo. Najwyraźniej znowu się zamyśliłem.
-Przepraszam cię. Mam ostatnio sporo problemów.
-Co ty mi mówisz? German Castillo. Zawsze bezproblemowy ma jakieś problemy?
-To nie śmieszne.
-Wybacz. Ale chyba sporo się zmieniło podczas mojej ostatniej podróży.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Moja córka zajmuje się muzyką, odnalazły mnie tu babcia i ciotka Violetty. Plus żeby było przyjemniej – zakochałem się.
-Nie gadaj! Coś czuję, że sprawy z Jade nie poszły tak jak powinny, w końcu jej tu nie ma. 
-Nie. Rozstaliśmy się. Właściwie to przez ciotkę Violetty.
-Co siostra Marii ma wspólnego z twoim związkiem? – zapytał a ja tylko spojrzałem na niego znacząco. Natomiast on w odpowiedzi zakrztusił się winem.
-Zakochałeś się w swojej szwagierce?!
-Jak miło, że mnie rozumiesz przyjacielu.
-Przepraszam. Zszokowałeś mnie trochę. I co? Jesteście razem czy jak?
-Nie. I przez to powstał jeden z tych głównych problemów. Wybacz, ale nie chcę o tym teraz mówić. Głowa mi już pęka od myślenia. Jeszcze w dodatku poczucie winy mną szasta. Wypisze sobie chyba na jutro urlop.
-Jaki urlop? German jesteś właścicielem firmy.
-Mówiłem. Mam sporo problemów. To bardziej skomplikowane niż myślisz. Ale błagam, dosyć o mnie. Jak u ciebie? Bo odnoszę dziwne wrażenie, że nie jest najlepiej. Zmarniałeś. W dodatku sytuacja twojego biznesu.
-Nie tylko twoje życie jest skomplikowane. Ja… - obok nas pojawili się Leon i Violetta, a Justo zamilkł.

*Leon*

Kiedy zeszliśmy na dół tata i German wciąż rozmawiali. Już chyba nie o tych swoich śmiesznych biznesach więc uznałem, że nasza wizyta zbliża się ku końcowi.
-Ta jak? Idziemy? – poklepałem ojca po plecach.
-Tak. Zbieramy się. – obrałem kurtkę i żegnaliśmy się przy drzwiach z Germanem.
-Miło było cię znowu zobaczyć. Szkoda tylko, że nie obgadaliśmy w końcu sprawy przejęcia firmy.
-Obgadamy to przy najbliższej okazji i przekaże się od razu wszystkie prawa co do przejęcia wszystkich budynków.
-Co? – wtrąciłem. – Sprzedajesz firmę?! – zwróciłem się do ojca. To był dla mnie szok. Praca zawsze była dla niego priorytetem. Całe życie pracował na swoje imperium a teraz chce to wszystko rzucić w niepamięć.
-Tak. Właściwie nie całą. Drugą część przejmuje Ortiz. Ale nieważne. Do następnego razu German. – pożegnał się i poszliśmy do samochodu. Usiadłem w fotelu próbując zrozumieć. Ale nie było szans żebym to choć trochę ogarnął.
-Nie rozumiem. Nie rozumiem nic. – powiedziałem na głos.
-Czego nie rozumiesz?
-Dlaczego rezygnujesz z firmy? Przecież to twoje życie.
-Masz rację. To życie które poświęciłem nie temu co trzeba. Nie bez powodu wróciłem Leon. Mówiłem ci, ze chcę spędzić z wami więcej czasu.
-Dlaczego? – wzruszył ramionami.
-Jak się człowiek starzeje to zaczyna patrzeć z innej perspektywy. Swoją drogą. Mi się wydaje czy między tobą a Violettą…
-Nie kończ.
-Dobrze, przepraszam. Wiem, że jesteś z Ludmiłą i…
-Tej myśli też nie kończ.
-Nie jesteś już z Ludmiłą Ferro?
-Nie. Już od dawna. A Violetta, cóż… a Violetta też już nie jest moją dziewczyną.
-Ahh teraz rozumiem. Chodziłeś z nią. Czyli to napięcie w powietrzu to przez to. Dobrze. Wiedz opowiedz mi. Jakie jeszcze podboje sercowe mnie ominęły?
-Więc… jestem teraz w związku. Z Larą. To dziewczyna którą poznałem w Studio. Pomaga mi też na torze.
-Kochasz ją? – zapytał. Nie oczekiwałem tego. W sumie w ogóle nie oczekiwałem, że będzie go to interesować. Ale mojej odpowiedzi byłem pewny. Upewniłem się co do tego dziś.
-Tak. Najbardziej na świecie.
-Cieszę się. Bądź dla niej dobry. Kobieta to najpiękniejsze co w życiu mężczyzny może się przytrafić. – powiedział po czym uruchomił silnik. Ja już nic nie odpowiedziałem. Ta rozmowa i tak była dziwnie długa i… ogólnie dziwna. Jedyne co mnie zastanawia to dlaczego zmienił temat? Myślał, że się nie zorientuję, ale on coś ukrywał. Nie wiedziałem jeszcze co, ale na sto procent coś ukrywał.
_______________________________________________________
Jeśli jesteś fanem Leonetty i to czytasz  - wiedz, że Cie przepraszam. Chyba lubię się bawić uczuciami ludzi XD Ale luzik arbuzik, to nie koniec.
Mam nadzieję, że wszyscy aktywnie, bezpiecznie i wesoło spędzacie wakacje. Jesteśmy juz w połowie. Zbyt szybko to leci, nie uważacie? Kożystajcie z tego czasu który pozostał w stu procentach bo później znowu czeka 10 miesięcy zgrzytania zębami (a mnie w szczególności bo czeka na mnie 3 klasa gimnazjum co wiąże się z testami gimnazjalnymi). 
All the love /Pala

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 55


*2 dni później*

*Angie*

Spokojnie schodziłam po schodach do wejścia Studia… może jednak nie tak spokojnie. Od dwóch dni staram się unikać Jeremiasa. Niezły paradoks. Najpierw myślałam, że on mnie unika teraz sama to robię. Kobieta zmienną jest. Z reszta chodzi o to, że nie jestem w stanie dokończyć tej piosenki. Spodziewałam się tego choć w głębi serca miałam nadzieję, że się uda. Niestety nie okazało się to prawdą. Teraz za każdym razem jak go widzę to mam wrażenie, że mnie o nią zapyta. Właściwie to chyba logiczne kiedy mówi do mnie „Hej Angie, jak tak twoja pios…”. Nigdy w życiu w takim tempie nie udało mi się wymyślić wymówki, żeby odejść. Wprawdzie nie mogę tak cały czas uciekać ale co zrobić?
Szybko przeszłam przez korytarz od razu wpadając do pokoju nauczycielskiego.
-Wszystko gra Angie? – zapytał Pablo widząc mnie w takim pośpiechu.
-Tak, wszystko świetnie. Czemu pytasz?
-Przez ostatnie dni jesteś jakaś zabiegana. Jakbyś kogoś unikała, czy coś.
-Ja? Unikać kogoś? Pablo, przecież mnie znasz. – starałam się zbyć przyjaciela.
-Właśnie sęk w tym, że cię znam. Pytam serio. Coś się dzieje?
-Nie żartuj sobie. – zaśmiałam się lekko. – U mnie naprawdę wszystko dobrze, nie musisz się martwić. I nikogo nie unikam. Zostawmy Może już mój temat w spokoju, ok? Co tam u Jackie? – zapytałam i podeszłam do szafki z dziennikami by przygotować się na kolejną lekcję.
-Chyba dobrze. No, w sumie nie wiem. Nie rozmawiałem z nią ostatnio. Wolę dać jej trochę czasu żeby odpoczęła. Przed wzięciem urlopu jakoś dziwnie się zachowywała.
-No tak, racja, mówiła mi.
-Właściwie od kiedy tak się nią interesujesz? To do ciebie nie podobne.
-Dlaczego? Martwię się o koleżankę z pracy. Coś w tym nienormalnego?
-Nie no, nienormalnego to nie, ale zdziwiło mnie to. Myślałem, że się nie lubicie.
-Myliłeś się.
-Co ty właściwie robisz? – spojrzał na mnie dziwnie.
-Jak to co? Szukam dziennika, ale nie mogę sobie przypomnieć jaką mam teraz lekcję. Bądź tak dobry w sprawdź na planie.
-Angie…
-Co „Angie”? Proszę cię o przysługę to może chociaż raz mi pomóż. To wcale nie jest trudne.
-Angie, przecież zmiany w podziale godzin. Zaczynasz zajęcia za godzinę.
-Co?! Ale Jeremiasa też jeszcze nie ma, tak?
-Ha! Więc o niego chodzi! – aż się zerwał na równe nogi.
-O czym ty mówisz? Co o niego chodzi? Znowu coś wymyślasz. Wiesz co? Daj już sobie spokój.
Zdenerwowana wyszłam z pokoju nauczycielskiego chcą pozostawić przyjaciela w niepokoju lecz on po prostu się śmiał. Dureń.
W holu jednak nic mi nie dawało spokoju. Cami i Dj nagrywali vloga, Andres grał dla Livi na gitarze, moja siostrzenica stała z Tomasem przy jednaj z klas przytulając się, a Ludmiła spacerowała z jakimś chłopakiem który najwyraźniej nie jest uczniem Studia. Miała szczerą ochotę wyjść na środek i wykrzyczeć, że nie wszystko jest taki kolorowe. Chyba morze czerwone napływa. Co by nie zrobić czegoś niewłaściwego postanowiłam przeczekać godzinę w swojej klasie. Szybkim krokiem przemierzyłam korytarz. Kiedy przechodziłam przed próg wpadłam na kogoś kogo najbardziej się obawiałam.
-Jeremias…
-Angie. Szukałem cię wszędzie.
-Wybacz, śpieszę się. – odparłam i usiłowałam wyrwać się z jego objęć.
-Mam wrażenie, że mnie unikasz. Czemu? Nie rozumiem.
-To nie tak, nie unikam cię. Ja… przepraszam.
-Nie przepraszaj. Nie masz za co. Ja tylko nie rozumiem czemu. Zrobiłem coś źle? – wsunął mi za ucho pasemko włosów które dotychczas gościło na moim czole. Nerwowo rozejrzałam się. Wciąż byliśmy na korytarzu.
-Wejdźmy do klasy, dobrze? – tym razem puścił mnie i weszliśmy do środka. – Słuchaj Jeremias. To nie jest tak, że cię unikam. Nie chodzi o ciebie tylko o mnie. Nie bierz tego do siebie. Jesteś naprawdę świetnym facetem, ale… to naprawdę nie o to chodzi.
-Więc o co? Angie, możesz mi ufać.
Nie miałam już jak wybrnąć z tej sytuacji więc wzięłam głęboki wdech i powiedziałam…
-Chodzi o to, że nie jestem w stanie dokończyć tej piosenki. Próbowałam ale nie udało się. Już sama nie wiem co się ze mną dzieje. Pustka w głowie. – na moje słowa Jeremias zaczął się śmiać. – I widzisz? Śmiejesz się ze mnie.
-Nie śmieję się z ciebie. Śmieję się z tego, że bałaś się mi tego powiedzieć. Słuchaj, przecież możemy razem skończyć twoją piosenkę. Spędzanie z tobą czasu to dla mnie przyjemność. – uśmiechnął się ciepło.
-Dobrze. Ale pod jednym warunkiem. To nie jest moja piosenka, tylko nasza.
-Umowa stoi.

*Federico*

Przez ostatnie dni… a właściwie noce nie mogę spać. Mam koszmary o Ludmi i Luigi. O tym co się może między nimi dziać kiedy niema mnie w pobliżu. Bo kiedy jestem to stawiam się obok nich w każdej wątpliwej sytuacji. Martwię się o nią.
Przechodziłem akurat obok Studia kiedy zobaczyłem moją „parkę”. Obejmował ją w talii. Trudno wyrazić jak bardzo ja chciałbym być teraz na jego miejscu. Tym razem nie podchodziłem. Schowałem się za drzewem i słuchałem ich rozmowy.
-Więc co ty na to żebyśmy przeszli się do ciebie? Pospędzalibyśmy razem czas. No wiesz… - chyba mam jakieś genialne wyczucie czasu. Jednak nie wychodziłem wciąż z ukrycia. Byłem ciekawy jak ta rozmowa dalej się potoczy.
-Jasne! Zapraszam na basen! Dziesięć na dwadzieścia metrów. Mówię ci, genialne! – mnie nigdy nie zaprosiła na basen…
-Na basen? – hahaaa. Dla tej miny warto było czekać.
-Tak. Pływa się w nim. Czaisz?
-Tak czaję. – zaczął się śmiać aczkolwiek widziałem zażenowanie na jego twarzy. – Ale to może innym razem. Na razie muszę iść. Do zobaczenia później skarbeńku. – ucałował ją w policzek a we mnie się aż coś zagotowało.
Kiedy Luigi odszedł podążyłem za nim. Już za długo siedzę cicho. On mus zniknąć z Buenos Aires najszybciej jak się da, a co ważniejsze powinien się trzymać jak najdalej od Ludmiły.
-Luigi, stój! – krzyknąłem doganiając go.
-Wiedziałem, że za Mną idziesz. Jesteś zbyt przewidywalny, złociutki.
-Nie obchodzi mnie to. Nie chcę z tobą gadać teraz o sobie tylko o tobie. Nie masz już dosyć?
-Dosyć czego? Ja tam bardzo lubię jak się denerwujesz. Ten widok mnie doprawdy satysfakcjonuje.
-Daj Ludmile spokój. Już kilka dni za nią łazisz i jak na razie chyba coś poszło nie tak, nieprawdaż?
-Dlaczego? Jakby nie patrzeć to ja z nią jestem a nie ty. – zacisnąłem szczękę, żeby zaraz nie wybuchnąć.
-Nie jesteście razem. Przed chwilą cie spławiła.
-Spławiła? No raczej nie. Jak na mój gust jest po prostu głupia i nie załapała o co mi chodzi. Naprawdę nie wiem co ty w niej widzisz. Jest tępa jak ołówek.
-Nie mów tak o niej.
-Bo co? Znowu się na mnie rzucisz? Błagam, nie pogrążaj się jeszcze bardziej.
-Jesteś szmatą. Wiesz o tym?
-Wiem i dobrze mi z tym. Jakimś cudem będąc szmatą zachodzę dalej niż ty więc chyba powinieneś spróbować. Ah tak. Już taki byłeś tylko ci soda do głowy uderzyła i zgrywasz aniołka.
-Powiedz prawdę Luigi. Przyjechałeś tu do szkoły, zemścić się czy może przyjechałeś po mnie?
-Miłego dnia Fede. – uśmiechnął się szczeniacko. – Mam nadzieję, że te głupotki w końcu przestaną męczyć twoją rozczochraną główkę.
-A ciumkaj się ty fretko z czkawką. Nawzajem. – i odszedł. Luigi to człowiek zagadka. Nigdy nie wiadomo o co mu chodzi i zwykle jest to najbardziej nieoczekiwana rzecz. Jednak nie spocznę dopóki jego interesy nie przestaną się kręcić wokół Ludmiły.

*Leon*

Przez ostatnie dni w ogóle nie byłem na torze. Bardzo mi z tym ciężko ale trudno Est wymknąć się z domu kiedy mama zawsze jest na warcie. Ten poranek jednak był inny. Mama poszła na pilaste a tata.. kto go tam wie? Odkąd przyjechał jest jakiś dziwny. Taki milutki i jednocześnie jakby zamknięty w sobie. Znika czasami z domu na kilka godzin a po powrocie zachowuje się jakby nigdy nic.
Wziąłem kurtkę oraz kask i przemknąłem do garażu. Motor stał tam gdzie zawsze. Wsiadłem na niego a gdy już miałem go odpalić… okazało się, że w stacyjce nie ma kluczyków.
-Leon. – odwróciłem się lekko przestraszony. Tata stał za mną opierając się o framugę drzwi prowadzących bezpośrednio do domu.
-Przepraszam.
-Gdzie idziesz?
-Już nieważne. Jakie to ma znaczenie? Idę odnieść kask, przepraszam.
-Stój proszę. Mam do ciebie sprawę. Chodzi o to, że mam jutro dosyć ważne spotkanie z jednym biznesmenem i chciałbym, żebyś mi potowarzyszył. On ma córkę niewiele młodszą od ciebie, może się dogadacie. Zresztą chodzi o dobre wrażenie. Wybacz, że proszę cię o pomoc w kwestii pracy. Wiem, że tego nie lubisz, ale to naprawdę bardzo ważne.
-Niech będzie. Zresztą i tak nie mam nic do roboty.
-Świetnie. – rzucił w moją stronę kluczyki od motoru. – I jak chcesz to uciekaj ale następnym razem tak, żebym nie zauważył. – uśmiechnął się i wyszedł. Nie miałem już nawet ochoty rozważać jego intencji. Po prostu uruchomiłem motocykl i pojechałem na tor.
_______________________________________________________
I AM ALIVE EVERYBODY! Wielki come back :') 
Prawdę mówiąc nie zrezygnowałam z bloga. Po prostu to półrocze było dla mnie jedną wielką wojną z nauczycielami plus długo pracowałam nad prezentem dla mamy na urodzinexy (spodobał jej się! 8|). Ogarniam jeszcze pewne projekciory których efekty będziecie mogli pozać już wkrótce :)
A wracając: rodzialek pt. krótko i zwięźle. Sama musiałam sobie przypominać na czym skończyłam więc no x.x Nie ma tu zbyt wielkiej akcji aczkolwiek może ktoś coś ogarnie co może się przydażyć. Jasnowidze. Jasnowidze wszędzie ;-; 
Soł, obiecuję, że w następnym rozdziale będzie się więcej działo. Pinky promise! Bye /Pala

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 54


*Angie*

Siedziałam w swojej klasie próbując skończyć piosenkę. Męczyłam się ze zwrotkami już od kilku dni lecz nie wymyśliłam wiele. Słowa albo magicznie znikały z mojej głowy albo było ich zbyt wiele. Nie mogę zebrać do kupy swoich emocji i określić co czuję w danym momencie. Czy mogę powiedzieć, że wszystko zaczyna się układać? Jak najbardziej. Jest coraz lepiej. Moje postanowienie jednak było wykonalne i to bez zbędnych trudności. Jeremias… cóż, jeśli mam być szczera od jakiegoś czasu ma wrażenie, że czasami mnie unika a czasami jest tak jak zawsze. Rozmawiamy jakby nigdy nic. Może tylko mi się wydaje. W każdym razie myślę, że mogłoby nam wyjść, gdyby…
-Ah Angie! Znowu to samo! Ogarnij się! – skarciłam się na głos i oparłam głowę i dłonie jednocześnie uderzając łokciami z impetem o klawiaturę. Znowu się rozmarzyłam. Może i wszystko się układało lecz z tyłu głowy wciąż pozostawał strach przed odrzuceniem. W przeciwieństwie do swojej siostrzenicy niestety nie mam szczęścia w miłości. Najpierw German, a teraz Jeremias, który chyba woli mnie mieć jako przyjaciółkę z pracy.
-Wcale nie było źle, nie wiem po co ta złość. – usłyszałam znajomy głos i uniosłam głowę ku wejściu do klasy. O wilku mowa.
-Cześć. – przywitałam go udawanym uśmiechem. – Co cię tu sprowadza?
-Przechodziłem i usłyszałem jak śpiewasz. Ładna piosenka. – odwzajemnił uśmiech. – Szkoda tylko, że taka krótka.
-Proszę, nie dobijaj…
-Co jest? Gdzie ten entuzjazm i szeroki uśmiech co? Gdzie się podziała moja Angie? – podszedł do keyboardu i stanął naprzeciwko mnie. Znowu ten moment. Za dużo słów w głowie.
-Próbuję coś wymyśleć ale nie wychodzi. Coś chyba ostatnio nie mam weny.
-Wena to bajka dla amatorów. Siadasz i piszesz. Jeśli jesteś smutna to masz piosenkę rodem Adele, a jeśli jesteś radosna… - przerwałam mu śmiechem. – Co?
-Jak to jest, że zawsze jesteś w stanie poprawić mi humor, cokolwiek by się nie działo?
Zamilkł na chwilę.
-Czyli z piosenki aka Adele nici? – ponownie się zaśmiałam, a on razem ze mną. – To jeśli chcesz mogę ci pomóc. Nie mam teraz nic do roboty więc jak chcesz?
-Więc, jeśli już masz tą chwilę, to nie pogardzę twoją pomocą. Prawdę mówiąc w tej sytuacji nie pogardzę jakąkolwiek pomocą. – obszedł w koło instrument i stanął tuż obok mnie co wywołało u mnie dreszcze. Starałam się jednak nie ukazywać tego. Wciąż natłok słów. I jak tu pisać?
Jeremias skupił się na nutach i zaczął grać moją kompozycję. Chwilę później dołączył słowa i zaśpiewał cały refren. Stałam wpatrzona w niego zapominając o pracy. Miał niski, melodyjny głos. W pewnym sensie brzmiał trochę znajomo ale zbyłam to. Kiedy skończył odwrócił się w moją stronę przez co nasze oczy się napotkały. Szybko jednak spuściłam wzrok czując, że już pewnie staję się czerwona. Poczułam się jakoś niezręcznie i z tego wszystkiego lekko się zaśmiałam.
-Co jest? – Jeremias był szeroko uśmiechnięty a jego wąsy unosiły się pod nosem. – Zarumieniłaś się.
-Ja? Niee… wydaje ci się. – poprawiła włosy i wsadziłam je za uszy po czym szybko odwróciłam się do klawiszy, żeby szybko przeanalizować tekst i wymyślić coś sensownego zanim znowu się ośmieszę.
-Jak wolisz. – wzruszył ramionami i również skupił swoją uwagę na tekście. –Chyba mam pomysł.
-Słucham sugestii. – ponownie złożył dłonie na klawiaturze i zagrał melodię lecz ze zwrotki.

Si te sientes perdido en ningun lado
Viajando tu mundo del pasado
Si dices mi nombre yo te ire a buscar
Si crees que todo esta olvidado
Que tu cielo azul es tan nublado
Si di ces mi nombre yo te voy a encontrar

Przez cały ten czas patrzyłam na dłonie Jeremiasa fruwające po białych i czarnych plamach co pozwoliło mi nie odfrunąć i skupić się. W końcu znalazłam te słowa i dałam mu znak by nie przerywał gry i dodałam coś od siebie:

Es tan fuerte lo que creo y siento
Que ya nada de tendra este momento
El Pasado es un recuerdo
Y los sueńos crecen sempre creceran

Następnie razem zaśpiewaliśmy refren. Udało się. Naprawdę się udało.
-Wow, wyszło świetnie. – skomentował Jeremias.
-Muszę przyznać, było dobrze. – byłam lekko spięta. Wciąż musiałam się pilnować.
-„Dobrze”, to naprawdę mało powiedziane. Jesteś niesamowita. – zdjął jedną dłoń z keyboardu i ułożył ją na moim policzku, przez co przeszył mi go dreszcz przyjemności. Jednak wciąż starałam się unikać jego spojrzenia. – Przepraszam. – powrócił do instrumentu.
-Nie, nie masz za co mnie przepraszać. Więc… jak szedł ten tekst? Muszę go zapisać.
Następną godzinę spędziliśmy na doskonaleniu piosenki i usiłowania napisania następnej części. W końcu jednak zaczęła się moja lekcja i musieliśmy „zwinąć warsztat”. Reszta piosenki została dla mnie. Miałam ją skończyć sama w domu. Niestety Jeremias nie wiedział tego co ja. Bez niego tego nie dam rady napisać.
_______________________________________________________
Dziś ztrochę której lecz nie ze względu na moje lenistwo (może to trohę też nie nie o to głównie chodzi), ale o was bo nie chciałam żebyście musieli czekać także - suprajs! :D
Napisałam troszę "romantisz" o Angie i Ger... Jermiasie, aka zapowiedź tego co się będzie dziać (soon xd). /Pala

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 53


*Federico*

Po krótkim namyśle postanowiłem śledzić Ludmiłę i Luigi. Nie mogłem tak po prostu pozwolić im iść, a opcja ochrony z dystansu kilku metrów nie była taka zła. Musiałem po prostu nie zostać zauważony.
-Hm, brakuje mi tylko ciemnych okularów. – bąknąłem pod nosem i zabrałem się za robotę. Idąc przez park wcale nie było to takie trudne. W razie potrzeby mogłem się ukryć za drzewem, krzakiem lub ewentualnie za budką z jabłkami w karmelu. Tej potrzeby jednak nie było. Szli sobie jakby nigdy nic, spokojnie rozmawiając co wcale mnie nie uspakajało, a wręcz przeciwnie. Moje nerwy wzrastały i to nie tylko z powodu zazdrości która mną szamotała. Luigi zapewne – wróć – na pewno, potraktuje tak jak każdą dziewczynę, a może nawet gorzej. Przecież to nie przypadek, że na swoją „ofiarę” wybrał akurat Ludmiłę. Bez dwóch zdań chodzi mu właśnie o mnie. W tym wszystkim najbardziej chce skrzywdzić mnie.
Kiedy wyszliśmy z parku do domu Ludmiły została krótka droga choć było mniej kryjówek. Wciąż niepotrzebnych. Mimo wszystko chowałem się we wszystkich możliwych miejscach. Za samochodami, mieszałem się w tłum lub za zakrętami. Trasa w końcu się zakończyła. Obserwowałem parkę znajomych zza białego mercedesa. Stali naprzeciwko siebie i rozmawiali. Według tego jak zwykle działa Luigi, prawdopodobnie teraz zacznie swoje głupie akcje. Ku mojemu zaskoczeniu – pożegnali się przelotnym uśmiechem. Żadnego całusa w policzek, przytulenia czy nawet podania dłoni. Coś mi w tym nie grało. Ludmi weszła do domu, a Luigi ruszył w drogę powrotną. Szybkim ruchem ponownie skryłem się za samochodem siadając na chodniku dla pewności, że mnie nie zauważył. Odczekałem trzy minuty po czym westchnąłem i wstałem z ziemi otrzepując spodnie z brudu. Mimo wszelkich starań – spodnie nie nadawy się już do dalszego użytku. A cznajmniej do czasu prania.
Podniosłem wzrok by iść do domu lecz zamiast pustej drogi ujrzałem facjatę Luigi’ego. Sterczał po drugiej stronie samochodu z rękoma na krzyż. Szlak!
-Witam pana premiera. Dorabia sobie pan jako śledczy? – ughh… to jego beznadziejne poczucie humoru.
-To ja tu zadaje pytania. Więc…
-Oh robi się groźnie. Tylko mnie nie bij, proszę! Jestem delikatny! – podobnie jak kilka minut wcześniej udał przestraszonego. – Dla twojej informacji, jeśli następnym razem będziesz kogoś śledził to skombinuj sobie ciemne okulary. Przynajmniej będziesz wyglądał profesjonalnie.
Wiedziałem!
-Jakiem cudem mnie zauważyłeś? Przecież…
-Przecież jesteś beznadziejnym szpiegiem. Tak to wiedzą wszyscy. Nawet jako siedmio latek byłeś słaby w tą zabawę. Daj sobie spokój kochaniutki. Ale spokojnie, Ludmi nic nie powiedziałem. – mrugnął.
-Nie mów tak na nią! I przestań mi przerywać. Do rzeczy. Co ty tu do cholery robisz?!
-Delikatniej proszę. Jeśli tak bardzo ciekawi cię mój życiorys to z chęcią opowiem. Otóż przyjechałem na zamianę uczniowską. Teraz chodzę do szkoły sportowej, tutaj, w Buenos Aires. Czyż to nie cudowne? Doje najlepszych przyjaciół od zawsze znowu razem! Pewnie tak bardzo przeżywałeś nasze rozstanie a tu taka niespodzianka! – udał wniebowziętego. Kto by pomyślał, że jest tak dobrym aktorem. Tylko ten sarkastyczny ton delikatnie zawadzał.
-Wyłącz te cukierkowe gadanie bo robi mi się niedobrze. Dlaczego akurat ciebie wzięli na tą wymianę? Ty przecież nie znałeś hiszpańskiego.
-No właśnie. Nie znałem. Ale ty i ta twoja koleżaneczka, jak jej tam było? Violetta! Tak, wy Mie zainspirowaliście więc zapisałem się na lekcje hiszpańskiego i ta informacja „przypadkiem” dotarła do nauczycieli. Cóż, życie.
-Zabawne. Zaplanowałeś to wszystko? Chcesz się na mnie odegrać czy coś? Nie spasowało ci, że Violetta jest pierwszą dziewczyną która na ciebie nie poleciała. Bardzo mi przykro. Ale jeśli próbując odbić mi Ludmiłę masz zamiar się dowartościować to nie polecam. Bo będziesz miał do czynienia ze mną.
-Odbić? Nawet nie będę musiał. Z tego co mi powiedziała to nie jesteście ani nie byliście razem. Przyczepiłeś się do niej czy coś. Nie wiem. Nie jestem zbyt dobrym słuchaczem. Wiesz, że mi chodzi o jedno a reszta spływa po mnie jak woda po gęsi. Nieważne.
-Więc jednak mam rację? Masz coś do Ludmiły?
-Czy coś do niej mam? Dobre pytanie. Co więcej, mam zamiar powiedzieć jej wszystko o tobie co do okruszka. Zobaczy jaki jesteś, znienawidzi cię i już nigdy nie będzie chciała cię widzieć. Dopiero potem nastąpi podstawowa formułka. Przelecę ją tak, że nigdy tego nie zapomni. A wiesz czemu? Bo już nigdy później mnie nie zobaczy! – wybuchł nieopanowanym śmiechem.
-Jesteś potworem.
-Wiem. Ale dobrze mi z tym. Zasłużyłeś.
-Dla twojego dobra, nie zbliżaj się do niej nigdy więcej.
-Przestań zgrywać groźnego kochasiu. Dobrze wiem jaki jesteś więc mnie nie oszukasz a czym bardziej nie przestraszysz. – powiedział chyba pierwszy raz całkowicie poważnie.
-Gówno o mnie wiesz! – krzyknąłem i wskoczyłem na maskę dzielącego nas samochodu po czym moje pięści zagościły na jego twarzy. On oczywiście nie został bezczynny i zaczął mnie odpychać.
-Panowie! Co to ma znaczyć?! – krzykną biegnący w naszym kierunku mężczyzna w garniturze równie białym jak mercedes. – Chce mi pan zarysować lakier? To trochę kosztuje młody człowieku!
-Przepraszam, ja… - zacząłem dukać.
-I w ogóle co to za bijatyki? To jest porządna dzielnica a nie ring dla jakiś opryszków! Proszę stąd iść, albo zawiadomię policję!
-Tak tak. Już idziemy. Przepraszam za kolegę, jest troszkę nerwowy. – uśmiechnął się grzecznie po czym spojrzał na mnie trzymającego go za t-shirt. Wściekły puściłem go jednocześnie popychając i szybko się ulotniłem.

*Leon*

-Leon! Wstawaj! Już! – krzyki wyrwały mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Byłem odkryty, zasłony w pokoju odsłonięte a nade mną stała mama. Jej czarne loki zwisały tuż nad moją twarzą.
-Co jest? – wymamrotałem wpółprzytomny.
-Wiesz która godzina? Czas wstawać! – jej głos ranił moje uczy. Byłem jeszcze z lekka nieobecny, w końcu do późnego wieczora trenowałem. Przewlokłem się na bok i spojrzałem na zegarek.
-Czemu mnie budzisz?! Jest dopiero po dziewiątej!
-Dopiero? O nie mój drogi. To, że nie chodzisz do Studia wcale nie oznacza, że masz się lenić w łóżku do południa. Wstawaj, no pobudka! – szarpnęła mną lekko kiedy głowa opadła mi na poduszkę.
-To daj mi chociaż godzinę. To jeszcze nie będzie południe…
-Nie. Wstajesz teraz. Za chwilę śniadanie. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia więc pośpiesz się. – wyciągnęła mi poduszkę spod głowy tak, że uderzyłem głową o ramę łóżka i odwróciła się ku wyjściu. Zawsze była kochającą matką ale była niezastąpiona w pobudkach. Nikt nie mógł wymyślić gorszych tortur. Wyszła z pokoju głośno stukając obcasami o podłogę.
Zrezygnowany zwlokłem się z łóżka. Już chciałem chwycić koszulkę w której śpię lecz zamiast tego moje palce napotkały bluzę. No tak. Zasnąłem w ubraniach. Zaraz po powrocie  toru rzuciłem się w pościel. Wygrzebałem z szafy czyste ubrania i udałem się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po piętnastu minutach byłem już nowonarodzony. Udałem się do jadalni ubrany w niebiesko-białą koszulę w kratkę oraz kremowe spodnie. Włosów nie suszyłem ani nie układałem. Zresztą i tak nigdzie się nie wybierałem. Na tor chodzę po południu, a włosy pod kaskiem i tak kończą swoją żywotność.
Bez słowa usiadłem przy stole i zająłem się jeszcze ciepłą jajecznicą.
-Ykhm, a może dzień dobry? – powiedziała mama siedząc naprzeciwko mnie.
-Już się dziś widzieliśmy. – odparłem.
-Ale bądźmy szczerzy, do końca przytomny nie byłeś. Z resztą nieważne. Prosiłam, żebyś szybko przyszedł na śniadanie a od tego czasu minęło już prawie pół godziny. Może trochę punktualności?
-Przepraszam, musiałem wziąć prysznic. Wczoraj nawet się nie przebrałem.
-To akurat zauważyłam. W końcu budziłam cię.
-Więc w czym problem?
-W tym, że jesteś nieodpowiedzialny. Odkąd przestałeś chodzić do Studia, zmieniłeś się. To tylko kilka dni a ja nie poznaję swojego syna! To nie jest normalne. Śpisz do południa, później wychodzisz i wracasz nocami. Zacznij w końcu robić coś ambitnego. Stałeś się kompletnie bezużyteczny. Co z tobą się dzieje?
-Przepraszam. Jeśli chcesz mogę wracać trochę wcześniej. – odpowiedziałem całkowicie spokojnie przełykając jajka.
-Tutaj nie chodzi tylko o późną porę. Leon, musisz stać się bardziej odpowiedzialny. Martwię się o ciebie. – zaśmiałem się cicho.
-Pewnie dalej chodzi ci o tą akcję z Tomasem? Mówiłem ci setki razy, że nic mu nie zrobiłem ani nawet nie miałem takich intencji. Nie rozumiem dlaczego mi nie wierzysz! Ale dobrze, jeśli chcesz mogę być bardziej „Odpowiedzialny” jak ty to mówisz.
-Owszem będziesz. Już ja się o to postarałam. – zakrztusiłem się ze zdziwienia. Ton mamy przy tych dwóch zdaniach nie wróżył nic dobrego. Już ja go dobrze znałem.
-W sensie?
-W sensie, że pójdziesz do pracy. Przepraszam, ale nie widzę innego sposobu.
-Co?! Jak to?! Ja nie mogę iść do pracy! Nie mam na to czasu!
-Trudno Leon, nie masz wyboru. – wtrącił tata.  Stał po drugiej stronie pomieszczenia. Nawet go nie zauważyłem. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do jego obecności. Przez to za każdym razem jak go widziałem w domu, w głowie automatycznie włączało mi się określenie „intruz”. Nie potrafiłem tego opanować.
-Ty też? Zmówiliście się czy jak?
-Postanowiliśmy z twoim ojcem, że tak będzie najlepiej.  Zawsze chciałeś być muzykiem i zaakceptowaliśmy to. W sumie nawet wspieraliśmy cię w twojej pasji. Ale zaprzepaściłeś to. Skoro nie masz zamiaru wiązać swojej przyszłości z muzyką czas znaleźć coś innego. Nie masz już dziesięciu lat. Jesteś prawie dorosły. Czas się usamodzielnić. Będziesz kiedyś głową rodziny jak twój ojciec. Musisz to zrozumieć.
-A nie mogę być kurą domową tak jak ty?
-Leon! – krzyknął ojciec i skarcił mnie wzrokiem.
-No dobrze, przepraszam. – zwróciłem się do mamy.
-Słuchaj, robimy dla ciebie przysługę. Jeszcze nam kiedyś za to podziękujesz.
-Ale ja wam teraz dziękuję. Naprawdę. Dziękuję bardzo ale nie chcę tego. Mam motocross i to mi wystarcza. Jeśli pójdę do pracy to braknie mi czasu na treningi!
-Nie wyżyjesz z motocrossu. Nadaje się to może na hobby ale musisz poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
-Ale ja myślę. Nie rozumiesz! Jestem naprawdę dobry! Mam nawet szansę dostać się do zawodów krajowych! Jestem o krok od zdobycia sponsora. Odnoszę same sukcesy! Naprawdę dam radę!
-Dosyć Leon! Kończ jedzenie bo zaraz jedziesz z ojcem na rozmowę o pracę!
-Ale to już?!
-Tak. Pospiesz się. – wstała od stołu i wyszła na zewnątrz. Mimo złości jej twarz nigdy nie wyglądała groźnie. Była typem „biednego baranka” lecz była naprawdę piękną kobietą. Wyszła za ojca mając zaledwie dziewiętnaście lat. On natomiast miał już ponad trzydzieści. Pobrali się mimo różnicy wieku. Później mama zaszła w ciążę a kilka miesięcy później urodziłem się ja. By nas utrzymać tata zaczął pracować. Założył firmę. I od tego pięknego momentu powiedzmy, że nie mam ojca. Pochłonęła go praca. Mama natomiast nigdy nie pracowała. Wychowywała mnie. Zawsze miałem z nią świetny kontakt. Jednak nigdy nie robiła mi za ojca. Nie widziała tego, że jego brakuje. Myślała, że wszytek ok. Nie mam jej tego za złe. To nie jej wina. W końcu to ona zawsze była przy mnie. Jak na swój wiek wyglądała bardzo młodo. Gładka cera, kruczoczarne, kręcone włosy, szczupła sylwetka i spory wzrost. Niejedna napotkana osoba twierdziła, że powinna być modelką ale ona reagowała śmiechem i zbywała ten temat. Brała to za żarty. Ale właściwie to dobrze. Bo już w ogóle nie miałbym rodziców.
-Leon? – po chwili odezwał się tata. – Jedziesz?
-A mam wybór? – wstałem od stołu i posprzątałem po sobie. Bez słowa udaliśmy się do samochodu. Przez całą drogę emocje próbowały wyrwać mnie z równowagi. Jednak nie udało im się. Od wyjazdu siedziałem w jednej pozycji zaciskając zęby. To niemożliwe co oni ze mną robią. Jak ja mam trenować do kwalifikacji? To mnie przerasta.
-Leon… - odezwał się ojciec pierwszy raz od konwersacji w jadalni. Przykleiłem sarkastyczny uśmiech i odwróciłem się do niego. – Nie złość się, proszę.
-Jak według ciebie mam się nie złościć? To jest bez sensu! Muszę trenować!
-Ten MotoCross jest dla ciebie ważny, co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Też żywioł, pasja, adrenalina. Strasznie mnie to wciągnęło. Jestem pewien, że jakbym jeszcze kilka dni poćwiczył to zakwalifikowałbym się do tych zawodów i je wygrał.
-To świetnie. Chciałbym cie kiedyś zobaczyć na torze.
-Serio? Z resztą nieważne. Raczej już nie będzie okazji. – wróciłem do patrzenia przez szybę samochodu.
-Nie bądź taki negatywny. Na pewno znajdziesz czas na swoją pasję. – nie odpowiedziałem. Nie miałem już na to siły. Bałem się utracenia tego czego kocham. Znowu. Mimo wszystko w duszy nadal grała mi muzyka. O tym jednak musiałem zapomnieć ale motocrossu tak szybko nie mam zamiaru porzucać.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Wysiadłem z samochodu i rozglądnąłem się.
-Serwis samochodowy? Serio? – zwróciłem się do ojca. – I co ja miałbym tam robić? Może i znam się na motorach ale samochody to trochę inna bajka.
-Właściciel tego warsztatu to mój znajomy. Znasz go, jak z nim rozmawiałem to mówił coś, że naprawiał ci motor.
-Ah no tak.
-Właśnie. Mówił, że potrzebuje kogoś do pomocy. Czyli ogółem nie w twoim interesie byłaby sama naprawa samochodów a pomaganie w tym.
-Nawet sensowne choć ambitne szczególnie to nie jest. – wzruszyłem ramionami i ruszyłem ku wejściu.
Wnętrze warsztatu wyglądało całkowicie normalnie. Nic nie odróżniało go od innych warsztatów. Pełno narzędzi i części samochodowych. Jeśli dostanę tą pracę to z pewnością zostanę zwolniony po pierwszym dniu. W tym bałaganie jest łatwiej się zgubić niż w lesie. Ogólny bałagan. Na środku pomieszczenia na rusztowaniu stał czerwony Woldzwagen a pod nim mężczyzna w średnim wieku z obfitym zarostem – Alejandro. Przy ścianie natomiast stał młody chłopak który do złudzenia mi kogoś przypominał.
Alejandro szybko nas zauważył i wyszedł spod samochodu by się przywitać.
-Witajcie, co was do mnie sprowadza? Jakiś problem z motorem? – mówił z uśmiechem. Była bardzo pozytywnym człowiekiem.
-Nie, z motorem wszystko w najlepszym porządku.
-Więc?
-Ostatnio mówiłeś mi, że potrzebujesz kogoś do pomocy. – inicjatywę przejął tata. – Więc tak się złożyło, że mój syn szuka pracy. Jak myślisz, nada się? – zaśmiał się i klepnął mnie w ramię.
-Oczywiście, że nadałby się. Kawał chłopa. – klepnął mnie w drugie ramię. Jeśli ta rozmowa się nie skończy wyjdę stąd na noszach. – Tyle, że jest mały problem. Już kogoś zatrudniłem. Justo mogłeś mi powiedzieć, dziś rano zatrudniłem Agustina. – skinieniem głowy wskazał na chłopaka z boku. Nagle zatrybiłem. Już go widziałem! To przecież policjant który mnie wypuścił z aresztu! Chociaż… nie, to przecież niemożliwe… no ale wygląda identycznie! Pogubiłem się.
-Oh jaka szkoda. – tata kontynuował rozmowę. – No cóż, przepraszamy za przeszkadzanie.
-Ależ mi nie przeszkadzacie. Wpadajcie kiedy chcecie.
-Dzięki wielkie, do następnego razu. – uścisnęli dłonie i wyszliśmy na zewnątrz. Z jednej strony czułem ulgę, że jednak nie musze tu pracować, z drugiej żal bo w sumie pracowałbym z kimś znajomym i nie miałbym dużo do roboty, a z trzeciej niepewność. Ten cały Agustin wyglądał tak samo jak ten policjant. Ale chyba lepiej będzie jak to zleję.
-Ah, rzeczywiście mogłem wcześniej zadzwonić do Alejandro. – skarcił samego siebie.
-Przecież nic się nie stało.
-Ale nie przejmuj się, znajdę ci coś lepszego.
Kiedy wsiadłem do samochodu przez przednią szybę zauważyłem ponownie znajomą twarz. Tym razem jednak nie miałem wątpliwości co do tej osoby. To ten idiotyczny policjancik Fermin. Ugh… nie cierpię jego imienia. Co on tu robił śledził mnie? Przecież uznali, ze nic nie zrobiłem więc o co chodzi? Ponownie otworzyłem drzwi by wysiąść.
-Leon! Co ty robisz? – zapytał ojciec.
-Idę się spytać czego znowu ode mnie chcą. To denerwujące.
-Kto czego chce od ciebie?
-No on! – wskazałem w stronę ulicy, lecz nikogo tam nie było. Ha ha. Takie śmieszne.
-Leon, ale tam nikogo nie ma.
-No widzę przecież. Ale był. Pewnie uciekł jak ogarnął, że go widzę.
-Ale kto?
-Nieważne. – odburknąłem i wsiadłem powrotem do samochodu po czym odjechaliśmy do domu.
Jestem pewien, że ten człowiek po drugiej stronie ulicy to był Fermin. W sumie zgadzałoby się też to, że Agustin był w warsztacie. Policja mnie śledziła jak jakiegoś przestępcę. Nie rozumiem dlaczego. To wszystko jest podejrzane. Pewnie już znali każdy mój ruch. Przestałem się czuć bezpiecznie. Niezły paradoks, że to akurat policja ma dbać o bezpieczeństwo cywilów.
_____________________________________________________
Woah! Pokonałam 2 ttygodniowy brak pomysłów! *aplaus*
W sumie miałam w tym rozdziale dać jeszcze trochu Germangie (albo Jermangie, nie powiem) ale stwierdziłam, że lepiej będzie już to wrzucić bo pewna persona pewno by mnie zaraz rozerwała :')
Za to macie dziś dalszy cięg potyczek Federico i Luigi oraz wkońcu więcej Leona! Ci co twierdzili, że Fermin i Dan szybko nie znikną z tego fanfika - mieliście rację. Ukazałam wam dziś trochę większe pole widzenia na życie Leona i jego rodziny. Mam nadzieję, że was to trochę zaciekawi bo pomysł dopadł mnie w bolesnym momencie aha ból brzucha (czujecie to poświęcenie?).
Więc to tyle ode mnie. Hasta la proxima :) /Pala

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 52


*Ludmiła*

Ahh… Federico jest taki cudny – rozmyślałam nad przystojnym Włochem idąc przez korytarz. Nagle jak na zawołanie zauważyłam go idącego po drugiej stronie holu. Te jego wielkie, niebieskie oczy aż przyćmiły mi wszystko co do okoła. Można było w nich dosłownie utonąć. Szedł w moim kierunku delikatnym, aczkolwiek męskim krokiem. Było coraz bliżej aż w końcu… zakręcił. Zmienił kierunek prosto do Violetty. To chyba jakiś żart.
Podszedł od tyłu i wystraszył ją wbijając jej w plecy swoje wskazujące palce. Ona się gwałtownie odwróciła w jego kierunku. Najpierw wydawała mi się zła na niego ale kilka sekund później już się śmiała i… przytuliła go. Aż mi się coś przewróciło w środku. Następnie odeszli pod ramię w stronę wyjścia lecz w ostatnim momencie zatrzymali się, Federico coś jej powiedział i odszedł do głównej Sali. Niestety była zbyt daleko by usłyszeć ich rozmowę lecz już wszystko była dla mnie jasne. Czerwona ze złości pobiegłam na Violetta. Zastałam ją na zewnątrz jak gadała z jakąś nic nie znaczącą dziewczyną. Za każdą sekundą moje nerwy pięły się ku górze.
-Nie ja się na to nie zgadzam! – wykrzyczałam dając upust emocjom. Ona jak i jej rozmówczyni spojrzały na mnie ze spokojem.
-Co się stało? – zapytała Violetta nadal spokojnie.
-I ty się pytasz co? Powinnaś wiedzieć! Nie zgadzam się! Nie! Za nic w świecie!
-Ale na co się nie zgadzasz? Błagam, mów konkretniej. – tym razem delikatnie uniosła głos.
-Wiesz ty co? Jesteś niemożliwa! Jesteś po prostu suką!
-Ogarnij się ok?! – wrzasnęła. – Przychodzisz tutaj i wyzywasz mnie mimo, że nic nie zrobiłam. Ciągle masz ze mną jakiś problem. Wróć. Ten problem jednak masz ze sobą. Daj mi lepiej spokój! – odwróciła się i chciała odejść lecz ja nie dałam za wygraną. Wokół nas zebrało się już sporo gapiów lecz nie zwracałam na nich uwagi.
-Nie dam ci spokoju! Nigdy nie dam ci spokoju za to co zrobiłaś, rozumiesz?! – na policzku poczułam spływającą łzę. Nie chciałam ukazywać swojej słabości lecz to nade mną górowało.
-Co ja ci niby zrobiłam?! – rywalka ponownie się do mnie odwróciła.
-Świetne pytanie. Najpierw Leon! Kochałam go a ty mi go bezwstydnie odebrałaś!
-Ale to…
-Cicho! Później Tomas. Ta sama sytuacja. Chciałam sobie jakoś ułożyć życie po stracie Leona ale nie, oczywiście cudowna Violusia musiała mieć to czego chce! Ah no tak. I Federico. Ty naprawdę nie możesz odpuścić? Potem się jeszcze dziwisz dlaczego cię nie uwielbiam i nie padam na kolana na twój widok? Wiesz co? To nawet trochę śmieszne. Wszyscy uważają, że to ja jestem wszystkiemu winna. Oczywiście. Ta zła Ludmiła znowu dogryza Violetce. No tak. W końcu ty zawsze jesteś święta.
-Wcale nie jestem święta! A między mną a Federico nic nie ma!
-Jasne… - pociągnęłam nosem po czym zdałam sobie sprawę z tego, że moja twarz ocieka łzami. Nie mogłam już dłużej tak stać. Pobiegłam powrotem do Studia pozostawiając w osłupieniu Violettę i grupę obserwujących nas dotychczas ludzi. Nawet nie przejmowałam się tym, że widzieli mnie płaczącą. Nie obchodziło mnie już nic.
Wpadłam do klasy śpiewu, którędy dostałam się za kulisy sceny. Kucnęłam tam w prawie całkowitych ciemnościach i zaczęłam szlochać. Zawsze gdy miałam chwile słabości udawałam się właśnie tam lecz nigdy sytuacja nie była dość poważna by wywołać u mnie łzy. Nagle usłyszałam piękną melodię która niemal natychmiastowo zwróciło moją uwagę bo już po dwóch nutach moja głowa wręcz podskoczyła. Z początku myślałam, że ze mną dzieją się jakieś dziwne rzeczy i słyszę to w mojej głowie lecz szybko zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę ktoś gra na fortepianie w Sali ze sceną. Wysiąkałam nos przetarłam delikatnie oczy. Na szczęście potrafiłam w szybkim tempie doprowadzić się do porządku. Zarzuciłam włosy do tyłu i wyjrzałam by zobaczyć autora melodii. To był on. Siedział przy instrumencie, uśmiechnięty i zamyślony. Ciekawe o czym lub o kim myślał. Pewnie o Violetcie. Mimo wszystko nadal tam stałam i słuchałam patrząc się w jego skupione, aczkolwiek wciąż piękne, duże oczy. Wszystko byłoby niewinne i dyskretne gdyby nie to, że z nieuwagi straciłam równowagę i przewróciłam się na sam środek sceny. Muzyka gwałtownie się skończyła strasznym fałszem.
-Ludmiła! – krzyknął Federico i rzucił się na pomoc. Wystarczyło kilka susów i już był obok. Podał mi dłoń a ja skorzystałam z pomocy. Co za czort, że zawsze gdy jesteśmy w swoim towarzystwie zawsze ktoś się musi wywrócić? – Nic ci nie jest?
-Nie, wszystko w jak najlepszym porządku. – odpowiedziałam bez przekonania próbując uwolnić się od jego uścisku. Było to niezwykle trudne przy gęstej woni jego niesamowitych perfum. Co więcej, on wcale nie miał zamiaru puścić.
-Na pewno? Bo wcale na to nie wygląda. Płakałaś?
Jak?! Jak on się zorientował?! Przecież to niemożliwe!
-Nie! Skąd ten pomysł? – nagle fakty do mnie dotarły. Mój makijaż w połowie już nie był makijażem tylko ciemną macią pod moimi oczami. – O Boże! – szybko przysłoniłam twarz dłońmi.
-Nie, nie zasłaniaj się. – delikatnie odsunął moje ręce z powrotem, na swoje miejsce po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę higieniczną i wytarł moje oczy. Podejrzewałam, że tylko rozmazał to wszystko ale nic nie mówiłam tylko stałam zesztywniała. Kiedy zakończył swoją czynność schował chusteczkę powrotem do spodni i objął dłońmi moją twarz. – Nie potrzebne ci to. Jesteś piękna nie ważne czy z makijażem czy bez. – uśmiechnął się szarmancko.
-Naprawdę tak myślisz? – spytałam ściszonym głosem.
-Definitywnie. – westchnął i zbliżył swoją twarz do mojej. Czułam już na swoich ustach jego oddech kiedy uświadomiłam sobie coś się właściwie dzieje. Szybko go odepchnęłam i wybiegłam ze Studia. Kiedy na zewnątrz się odwróciłam z ulgą uznałam, że za mną nie biegnie. W związku z tym zwolniłam tępo do szybkiego marszu. Doszłam tak na drugi koniec parku leżącego obok Studia. Była tam ławka z widokiem na ulicę. Patrzenie na jadące samochody zawsze mnie uspokajało.
Nie uciekłam od Federico ze względu na wcześniejszą sytuację z Violettą. No dobrze. Może i to też miało jakiś swój odczyn ale główny powód to z pewnością nie był. Obiecałam sobie coś kiedyś i nie byłabym w stanie tego złamać. Dobrze wiem, że poskutkowałoby to ponownym cierpieniem.

Kilka lat temu, jeszcze zanim zaczęłam chodzić do Studia wybrałam się na jednodniowe warsztaty wokalne. Wprawdzie nie poszłam tam z własnej woli bo przecież mi nie trzeba żadnych dodatkowych lekcji lecz moja mama nalegała. Nigdy mnie nie doceniała. Czasami miałam wrażenie, że w jej oczach zawsze jestem najgorsza. Ale to było jej zdanie, nie moje. Tak czy inaczej byłam zmuszona iść na warsztaty. Już na początku nie zapowiadały się zbyt ciekawie. Odbywało się to wszystko w sporej Sali. Na podwyższeniu stał nasz nauczyciel a wszyscy uczestnicy mieli usiąść na niewiarygodnie niewygodnych krzesłach. Z irytacji tylko westchnęłam lecz zastosowałam się. W snu umie nie było najgorzej do momentu aż warsztaty zaczęły się słowami: „Proszę wyłączyć telefony komórkowe oraz powstrzymać się od spożywania jedzenia oraz napojów. Pierwsza przerwa będzie miała miejsce za trzy godziny”. Pomyślałam wręcz, że to jakiś żart lecz wszyscy wokoło byli poważni. Trzy godziny? Do przerwy? To było jakieś chore. Warsztaty trwały w nieskończoność. Z początku wyczekiwałam przerwy lecz po tym czasie byłam już tak wyczerpana, że najchętniej ulotniłabym się stamtąd szybciej niż światło. Wszyscy wokoło siedzieli z jakimiś notatnikami lub dyktafonami i zapisywali wszystko. Instruktor ględził coś o technice śpiewu lecz szybko straciłam zainteresowanie. Przecież ja to wszystko wiedziałam. Ukradkiem wyciągnęłam z torebki telefon by sprawdzić godzinę. Ku mojej uldze zegarek wskazywał 15:26. Jeszcze cztery minuty – powtarzałam sobie. Jak na złość ciągnęły mi się tak jakby to było pół godziny. Kiedy instruktor wreszcie ogłosił przerwę odetchnęłam z ulgą. Większość ludzi wyszło na korytarz lub do ubikacji. Ja natomiast pozostałam na swoim miejscu. Nie musiałam wyjść za potrzebą ani nie miałam z kim porozmawiać a powietrze i tak tu wpłynęło gdy ludzi ubyło. Moje powieki zaczęły opadać i prawię zasnęłam gdy ktoś hałaśliwie usiadł obok mnie. Podskoczyłam jak porażona. Był to chłopak który siedział obok mnie od samego początku. Nawet nie wiem jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Miał jakieś 1,90m wzrostu!
-Mógłbyś ciszej? Niektórzy tutaj próbują spać. – warknęłam przez zęby. On jednak zbył to chichotem.
-Nie chcę nic mówić, ale…
-Ale co? Te warsztaty są do nauki nie do spania? Daruj sobie koleś, nie mam zamiaru dłużej tak siedzieć przez kolejne trzy godziny!
-Chciałem powiedzieć, że te krzesła są zbyt niewygodne do snu i będzie cię boleć kręgosłup. Jeśli chodzi o te zajęcia to szkoda gadać.
-Wow! Prawie krzyknęłam z wrażenia. – Nareszcie ktoś kto mnie rozumie! Przybiłabym ci piątkę gdyby nie to, że ścierpła mi ręka. – ponownie się zaśmiał. W sumie jego śmiech nie był taki irytujący jak wydawało mi się za pierwszym razem. Chłopak miał naprawdę miły głos. Ponownie nie mogłam zrozumieć siebie jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam. Nie dość, że ten wzrost to był on niezwykle przystojny. Miał szare, nikłe oczy oraz ciemnobrązowe włosy lekko unoszące się nad gładkim czołem. Przez obcisły t-shirt widać było zarysy rozbudowanej klatki piersiowej. Innymi słowy – wyglądał jak Bóg w ludzkiej postaci. Nasz rozmowa szybko się rozwinęła. Do końca przerwy non stop rozmawialiśmy, a po zakończeniu przerwy… nadal rozmawialiśmy. Zbyt przyjemnie się to ciągnęło, a ten beznadziejny wykład nie interesował ani mnie ani Matthew, bo tak miał na imię. W końcu instruktor wyprosił nas z Sali co było niczym zbawienie. W związku z tym, że mama zabiłaby mnie gdyby się o tym dowiedziała, Matt zaprosił mnie na pizzę. W ciągu kilku godzin dosyć dobrze się poznaliśmy. Opowiedział mi o tym, że jest z Kanady i jak tam jest. Do Argentyny przeprowadził się ze względu na ojca, ponieważ dostał tu pracę. Mieszkają tu już od pół roku w piątkę. On, jego rodzice, młodsza siostra Nelly oraz babcia. Taka jak ja śpiewa i gra na instrumentach ale wyznał, że najbardziej na świecie kocha taniec. Nawet obiecał mi, że kiedyś razem poćwiczymy. Niestety trzy godziny bardzo szybko minęły i musiałam wrócić do domu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy na następny dzień. Zaczęłam czuć, że ta znajomość może się przyjemnie rozwinąć. Przez następny tydzień  codziennie się spotykaliśmy. Godziny spędzane razem kompletnie nie były odczuwalne. Kiedy tylko się rozstawaliśmy od razu rozpoczynały się rozmowy poprzez sms’y. Zakochałam się. Szybciej niż przypuszczałam, że to się może stać. Pewnego dnia zaprosiłam go do mnie. Było to równoznaczne z przedstawieniem go mojej mamie. Gdy to się już stało, mama chciała wiedzieć jak się poznaliśmy. I tutaj mój entuzjazm dramatycznie opadł. Byłam zmuszona opowiedzieć jej jak to wyszliśmy z warsztatów. Jak można było się spodziewać, wybuchła awantura. Wypominała mi, że nic nie osiągnę jeśli nie wezmę lekcji na poważnie i przez mnie jej pieniądze poszły na marne. Znowu nawrzucała mi jak okropna jestem. Najgorsza. Ale tym razem było inaczej. Matt był przy mnie i stanął po mojej stronie.
-Nie może się pani tak do niej odnosić! – krzyknął mimo iż widziałam, że próbuje zachować spokój.
-Nie wtrącaj się chłopcze! Jakbyś nie zauważył to, to wszystko stało się przez ciebie. Zostaw moją córkę w spokoju i idź stąd bo zawiadomię policję.
-Nie możesz! – stanęłam między nimi.
-Spokojnie. Twoja mama ma rację. To przeze mnie. Proszę bardzo. Pójdę sobie – tym razem zaszczycił spojrzeniem mamę – ale pani zostawi w spokoju Ludmiłę. – odrzekł i nie czekając na odpowiedź wyszedł. Ja również nie miałam na co czekać więc pobiegłam do swojego pokoju na piętrze. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i wpadłam na łóżko zatapiając twarz w krainie puchu z mojej poduszki. Nagle usłyszałam pukanie w szybę przez co momentalnie włosy stanęły mi dęba. To Matt. Ponownie mnie przestraszył. Otworzyłam drzwi na balkon gdzie stał.
-Jak ty tu wszedłeś?
-Po drzewie. – wskazał na sporą wierzbę obok mojego domu. – Nie mogłem zostawić cię tak po prostu, to nie w moim stylu.
-Nie chcę żeby tak było. Ona jest nieobliczalna. Od  teraz będziemy musieli zawsze się ukrywać!
-Też tego nie chcę i tego nie będzie. Obiecuję. Nikt, nawet twoja mama nie zabroni nam się spotykać.
-Kocham cię. – palnęłam. Byłam kompletnie pewna swoich uczuć wobec niego i miałam wrażenie, że z jego strony jest tak samo.
-Wiem to. – uśmiechną się i delikatnie ułożył palce na mojej szyi, jedynie kciukami podniósł mój podbródek i złączył nasze usta. Powoli muskał moje usta. Nigdy nie myślałam, że zwykły dotyk może być równocześnie tak niezwykły. Kiedy skończył, mrugnął do mnie i skoczył z balkonu na drzewo, po czym znowu stał na ziemi. I tyle go widziałam. Następnego dnia kiedy niezwykle szczęśliwa pisałam do niego sms’a na dzień dobry już nie odpisał. Z niepokoju zadzwoniłam ale dostałam informację, że dany numer już nie istnieje. Przez kolejne dni szukałam go na wszystkie możliwe sposoby. Odwiedziłam wszystkie miejsca które odwiedziliśmy razem i nie było go. W mieszkaniu w którym rzekomo mieszkał dowiedziałam się, że nikt o takim nazwisku nigdy tam nie mieszkał. Zastałam tam tylko starszą panią która i tak niezbyt dobrze kontaktowała i jej opiekunkę, kobietę w średnim wieku. Została tylko jedna opcja. Oszukał mnie. Podle rozkochał w sobie i cały czas celowo okłamywał. Zmienił numer bym go już nigdy nie znalazła. Zrobił ze mnie laleczkę w jakiejś durnej grze. Gdyby tego było mało to jeszcze dostały mi się kazania od mamy, że jak zawsze miała rację. Cóż, wtedy już nie mogłam zaprzeczyć. „I widzisz kochanie? Zawsze trzeba słuchać matki. Chłopcy są podli. Miłość? To tylko iluzja. Trzymaj się mnie a nie zginiesz. Jeszcze będziesz na szczycie”. Momentalnie przypominam sobie moment w którym wyznałam mu miłość a on to tylko potwierdził. Nie powiedział, że też mnie kocha. Mogłam się domyśli ale  byłam zbyt zaślepiona. Od tego czasu przestałam ufać płci przeciwnej. Unikałam ich. Stwierdziłam, że są tylko przeszkodami które trzeba przeskoczyć. Zmieniło się to trochę kiedy poznałam Leona ale nasza znajomość i tak bardzo długo się rozwijała przed tym jak zaczęliśmy razem chodzić.
Teraz znowu miało się to stać. Znowu prawie dałam się pocałować praktycznie obcemu chłopakowi. Przecież dopiero co poznałam jego imię.
-Miłość? To tylko iluzja. – zacytowałam na głos słowa mamy.
-Ja tak nie sądzę. – usłyszałam za sobą Federico. Odwróciłam się i posłałam mu błagalne spojrzenie. Jednak za mną szedł.

*Federico*

Stałem za Ludmiłą i wpatrywałem się w jej smutne oczy. Kompletnie nie zrozumiałem sytuacji w Studiu więc poszedłem za nią.
-Nie rozumiesz… - odwróciła głowę z powrotem w stronę ulicy.
-No właśnie. Nie rozumiem. Dlaczego uciekłaś? I jeszcze teraz mówisz, że miłość nie istnieje. Czy chodzi o to, że… że nic do mnie nie czujesz? – ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Ludmiła bardzo mi się podobała i chciałem z nią być. Myślałem, że jesteśmy takiego samego zdania a tu proszę.
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak. O to chodzi. Nic do ciebie nie czuję. – powiedziała chłodno nadal wpatrując się w horyzont. Westchnąłem i usiadłem obok.
-Nic?
-Nic.
-Ludmiła, spójrz na mnie! Nie wiem o co chodzi ale nie potrafię ci uwierzyć.
-Fajnie wiedzieć, że mi nie ufasz! – zdenerwowała się ale finalnie w końcu odwróciła się w moim kierunku. – Daj mi spokój, ok?
-Kto śmie zakłócać spokój takiej pięknej pani? – nasze wzroki powędrowały do źródła tego zdania. Był to ciężki, niski głos. Na pewno nie pochodził z kraju w którym urzęduje hiszpański. Wręcz przeciwnie. Sam mam podobny akcent. Był z Włoch. To tylko upewniło mnie w podejrzeniach. Przed nami stanął Luigi.
-Cosa stai facendo qui?! (Co ty tu robisz?) – z nerwów aż wstałem.
-Łał, oszczędź mnie oprawco! – udał przerażonego obojętnym tonem jak to miał w naturze. – Czyżbyś przeszkadzał tej pani? Czy może się przesłyszałem? Hm? – zaczyna się. Udaje twardziela przed Ludmiłą. Nawet idiota znający Luigi szybko domyśliłby się o co chodzi.
-Nic się nie dzieje. – odpowiedziała mu Ludmi.
-Ależ nie musisz mnie kłamać. Słyszałem, że ewidentnie Federico ci przeszkadza. – Uchwycił mnie za marynarkę i pchnął do tyłu. Stanowczo prosił się o powtórkę z siłowni. Na moją złość tylko się roześmiał. – Jak na moje oko on jest nieobliczalny. Może odprowadzę się dla bezpieczeństwa? Ochronię przez takimi jak… on. – kiwnął głową w moją stronę.
-Nie! – krzyknąłem. – Ona nie potrzebuje od ciebie ochrony, przede mną czym bardziej. Ludmi nie ufaj mu! – mimo moich krzyków miałem wrażenie, że oni wcale mnie nie słuchają. Jakby mnie tu nie było.
-Jasne, dzięki. – uśmiechnęła się do Luigi’ego i odeszli trzymając się pod rękę. To jakiś żart? Ukryta kamera? Przesz zaledwie pięć minut nasunęły mi się miliony pytań. Co Luigi tu robi? Skąd zna hiszpański? Czego chce ode mnie? Czego chce od Ludmiły? Co mam tera zrobić?
Byłem pewien tylko jednego. Ludmiła od dziś nie jest bezpieczna.
___________________________________________________
A oto i caaaały rozdziałek o Fedemiłci (pomijają wspomnienia Ludmi). Tak, w tym rozdziale dowiadujemy się dlaczego stała się jaka się stała i poznajemy jej drastyczne wspomnienia pierwszej miłości. Przyznam - strasznie się przyłożyłam do tego rozdziału i bardzo zależy mi na komentarzach więc nie żałujcie żadnej opini (jak ktoś nie ma konta na bloggerze może napisać do mnie na tt @PaulinaCzekaj_ ).
A no i właśnie - LUIGI WRÓCIIIIŁ <3 Kocham go normalnie hahahah :D
Nie mam dziś jakiś szczególnych ogłoszeń więc zostawię już tą notkę w spokoju. Peace! 
/Pala

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 51


*Jackie*

Następnego ranka obudziło mnie słońce wpadające do pokoju przez okno. Lekko uchyliłam oczy. Byłam wyjątkowo wyspana i wypoczęta. Dawno tego nie było.
-Wstawaj Żaklin. Spóźnisz się do Studia. – Za namową głosu spojrzałam na zegarek który wskazywał… Jedenastą! Wyskoczyłam z łóżka jak strzała i wygrzebałam z szafy pierwsze lepsze ubranie kiedy zorientowałam się, że przecież jestem sama w mieszkaniu a głos który słyszałam to… Gregorio. I nagle dotarło do mnie dlaczego dzisiaj nie obudził mnie budzik. Przecież mam urlop. A może urlop zdrowotny bo te ciągłe halucynacje są chore. Zrezygnowana oklapłam na łóżko i pozostawiając strój wyjęty z szafy ubrałam na siebie zwykłe, szare dresy i białą bokserkę. Włosy zamiast spinać w nierozłącznego koka pozostawiłam rozpuszczone i zresztą poszarpane po śnie. Więc tak to jest być bezrobotnym. Ale co tam. Odpocznę sobie od ciągłego gwaru na korytarzach, nie będę musiała po raz kolejny tłumaczyć komuś choreografii od początku bo zapomniał albo nie było go w szkole i jeszcze kilka razy się wyśpię. Czyż to nie piękne?
W tym momencie jednak cisza była moim wrogiem. Jedyny dźwięk jaki doszedł do moich uszu to hałas wywołany wsypywanymi płatkami do miski. Nidy nie myślałam, że zatęsknię za gwarek nastolatków.
A może powinnam iść do Studia? – Myślałam przełykając mleko ze zbożowymi płatkami. W tym momencie zadzwonił dzwonek co było dziwne bo nie spodziewałam się nikogo i to w dodatkowo o tej porze. Wszyscy moim znajomi myślą, że jestem w pracy bo jakby nie patrzeć nikomu nie powiedziałam o urlopie. Podeszłam do drzwi i gdy już miałam je otwierać pomyślałam, że to może być kolejna moja halucynacja. Prawdopodobnie za drzwiami stał wyimaginowany Gregorio. W końcu mogłam się spodziewać wszystkiego po tym co było ostatnio. Ostatecznie odwróciłam się i i gdy dochodziłam z powrotem do stołu kuchennego dzwonek ponownie zadzwonił. Zignorowałam to lecz zadzwonił kolejny raz. Zirytowana jednak postanowiłam otworzyć. Pewnie będzie jak zawsze. Zobaczę Gregorio, a potem on zniknie i wszystko będzie ok. Ostrożnie otworzyłam drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nie zastałam tam Gregorio, a Pablo opartego o ścianę.
-Pablo to ty. – ucieszyłam się i przytuliłam chłopaka.
-Tak to ja. Spodziewałaś się kogoś innego? – spojrzał podejrzliwie.
-Nie no skąd. Po prostu… dobra nieważne.
-Na pewno?
-Tak jasne. Co by się miało dziać? Ze mną wszystko dobrze. – uśmiechnęłam się by nadać mojej wypowiedzi wiarygodności.
-To dobrze. Martwiłem się. W dodatku tak długo nie otwierałaś, że naprawdę zacząłem się bać.
-Aaa… bo ja… byłam w łazience. No i nie mogłam szybciej wyjść. – odpowiadałam chaotycznie ciągle mijając się z prawdą.
-Spokojnie, rozumiem. A mogę wejść?
-Co za pytanie. Wchodź. – ponownie się uśmiechnęłam i odsunęłam na bok by Pablo mógł przejść po czym zamknęłam za nim drzwi. Udaliśmy się do kuchni gdzie usiedliśmy przy stole. – Napijesz się kawy? Herbaty? – spytałam.
-Nie, dzięki. Wpadłem tylko na chwilę.
-A co cię właściwie sprowadza? Czuję małe spięcie. To mnie niepokoi…
-Przyszedłem sprawdzić co u ciebie. Miałem przyjść wcześniej ale stwierdziłem, że jeszcze śpisz i nie chciałem cię budzić. Wczoraj byłaś jakaś zmęczona więc wolałem, żebyś się wyspała i chyba miałem rację bo od razu jesteś bardziej rozpromieniona. – uśmiechnął się ciepło co sprawiło, że na moich policzkach wręcz natychmiastowo pojawiły się rumieńce.
-A ty przypadkiem nie masz teraz zajęć? Czyżby buntowniczy Pablo znowu zrywał się z lekcji? – zażartowałam przez co on zaśmiał się.
-Bardzo śmieszne. Po prostu mam okienko i postanowiłem zajrzeć. Buntowniczy Pablo? Serio? – ponownie parsknął śmiechem.
-Czyżbyś nie pamiętał jak w gimnazjum uciekliśmy z lekcji żeby spędzać ze sobą więcej czasu? Nigdy tego nie zapomnę. Najlepsze czasy w moim życiu.
-Tak, pamiętam. Ale niestety było minęło. Po jakimś czasie trzeba dorosnąć i zamienić się w tych co karają za ucieczki z lekcji.
-Mów co chcesz, dla mnie i tak zawsze będziesz tym samym, zwariowanym Pablito. – po tych słowach bez namysłu go przytuliłam. Nie kochałam go tylko jako partnera ale również jako przyjaciela. Kiedy już się odkleiliśmy powiedziałam:
-Pamiętasz jak podczas jednej z takich ucieczek dałeś mi płytę Beatlesów? Od tego dnia dzięki tobie ich polubiłam. – oparłam głowę na jego ramieniu.
-Polubiłaś? Dostałaś świra na ich punkcie!
-Może trochę. Ale to bez znaczenia. – mówiłam przez śmiech. – A wiesz, że nadal mam tą płytę?
-Naprawdę? – skinęłam. – A może posłuchamy? – zaproponował.
-Z ust mi to wyjąłeś. – skradł mi całusa po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Z podekscytowania na słuchanie z Pablo płyty którą ostatnio słuchaliśmy wspólnie ponad piętnaście lat temu. Piosenki płynęły z adaptera jedna po drugiej łagodząc moje zmysły. W końcu zaczęłam się moja ulubiona. „All you need is love” <klik, do klimatu>. Już przy pierwszych słowach piosenki Pablo zaczął sobie nucić a ja nie zwlekając dołączyłam do niego. Siedzieliśmy wtuleni. Nagle on przekręcił głowę w moją stronę przypatrując się uważnie. Zaczął przybliżać swoją twarz do mojej aż w końcu nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Nie jednym zwykłym całusie. Może wcześniej miało się to tak skończyć ale ani nasze ciała ani zmysły nie chciały tego przestrzegać. Pocałunki stawały się coraz namiętniejsze. Za każdym muśnięciem moje pożądanie wzrastało. Pragnęłam go całego. Już prawie nieświadomie zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli. Na chwilę przerwałam by zaczerpnąć oddechu i zrzucić z siebie bokserkę po czym wróciłam do ściągania odzieży z Pablo. On natomiast wsunął ręce za moje plecy by odpiąć mój biustonosz. Chwilę później byliśmy już całkiem nadzy. Okrywała nas tylko kołdra. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. To właśnie podczas wagarów kiedy Pablo dal mi płytę The Beatles, kiedy jej słuchaliśmy, przeżyliśmy nasz pierwszy raz. Po tym zdarzeniu sprawy się różnie potoczyły i nie byliśmy razem ale teraz wiedziałam, że liczymy się tylko my i nikt inny. Nikt ni mógł nam przeszkodzić. Byliśmy jednością. A muzyka wciąż grała…

*Federico*

Dziś miałem mieć próbę z… Ludmiłą jak mniemam. Dziwne, że mimo tego, że widzieliśmy się już kilka razy to nigdy się sobie nie przedstawiliśmy. Ciekawe czy ona wie jak ja mam na imię. – Zaśmiałem się sam do siebie.
Przebrany już w strój do tańca czekałem w klasie. Miała być tutaj już dziesięć minut temu. Najwyraźniej mnie wystawiła. No trudno. Zebrałem swoje rzeczy i kiedy już miałem przejść przez próg drzwi, zrobiła wejście smoka wpadając na mnie jak strzała. Tak jak ostatnio – wylądowaliśmy obydwoje na podłodze.
-O mój Boże! – krzyknęła. – Przepraszam! Jeju... wybacz mi. Tak mi przykro…
-Spokojnie. Nic się nie stało. – odpowiedziałem a moje kąciki ust zachwiały się bo już nie wiedziałem czy śmiać się z tej sytuacji czy zostawić ją i sobie iść obrażony bo mnie wystawiła. Ale w sumie… przecież tutaj jest!
-Bardzo cię przepraszam, że się spóźniłam. Kompletnie zapomniałam o tej… próbie… karze… nie wiem w sumie jak to nazwać.
Ah, więc zapomniała.
-Nic się nie stało. To jak Ludmiła? Próbujemy czy odkładamy to na Kidy indziej? – tym razem już szczerze się uśmiechnąłem.
-Próbujemy …yy … no….
-Federico. – dokończyłem za nią.
-Ale ładnie! – podekscytowana spojrzała mi w oczy. – A ja… - zaczęła teraz już niepewnie.
-Ludmiła. – ponownie dokończyłem za nią.
-Ale zaraz, zaraz. Skąd wiesz jak mam na imię? – jej oczy jakby nagle się powiększyły ze zdziwienia.
-Gregorio mówił do ciebie na zajęciach po imieniu. Domyśliłem się, że raczej nie mówił tak  do ciebie bo ma tak na imię …nie nie wiem… twoja mam, siostra czy ktoś. 
-A no tak. Ale jak chcesz to możesz nawet mówić na mnie supernowa! – parsknąłem śmiechem.
-Dobrze, a więc supernowo, może zaczniemy ćwiczyć bo jak wpadnie tu Gregorio to na gadaniu i kolejnej karze się nie skończy. – śmiałem się dalej i pociągnąłem Ludmiłę na środek Sali.
Ludmiła. Jak tak teraz o tym myślę to skądś znam to imię.

Przez najbliższą godzinę ćwiczyliśmy choreografię Gregorio. Raz szło nieźle a następnym razem obydwoje lądowaliśmy na posadzce nie mogąc powstrzymać śmiechu. Finalnie było dużo lepiej niż na początku ale tą próbę która prawdę mówiąc miała być nauką, bardziej będę wspominać jako dobrą zabawę i mile spędzony czas z Ludmi. Jest niesamowicie miła. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy nie miałem pojęcia, że kiedyś się poznamy a co więcej polubimy. Bo ona chyba też mnie lubi… tak sądzę. Kiedy razem tańczymy, śmiejemy się, rozmawiamy czy chodźmy patrzymy na siebie czuję jakby czegoś mi dotychczas brakowało i nagle się pojawiło. Ot tak. Chciałbym częściej się z nią widywać. Szkoda, że razem mamy tylko zajęcia z tańca. Choć i to jest dobre bo gdyby nie zmiana podziału godzin, możliwe, że teraz nadal bylibyśmy platonicznymi uczniami szkoły muzycznej. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będę coś zawdzięczał Gregoriowi? Nauczycielowi który mnie wręcz niecierpki. Świat lubi zaskakiwać.
-To jak? Ostatni raz próbujemy i kończymy? – zapytała blond włosa gdy odkładała na parapet butelkę wody mineralnej, niegazowanej i oczywiście chłodnej. Już zdążyła mi opowiedzieć jaką wodę pije. Strasznie dużo mówi ale nie przeszkadza mi to. Jej głos jakoś kojąco na mnie działa.
-A co? Już chcesz się mnie pozbyć? – spytałem żartobliwie opierając się ręką o ścianę obok niej.
-N nie. Skąd? Po prostu jestem trochę zmęczona. – odpowiedziałam zawstydzona wpatrując się w podłogę. Uśmiechnąłem się i dłonią uniosłem jej podbródek ku górze by zajrzeć w jej oczy. Było one soczyście brązowe. Szybko zatraciłem się w jej spojrzeniu. Z transu wyrwał mnie dopiero jej głos. – To jak? Tańczymy?
-Jasne. – odpowiedziałem i pociągnąłem i za rękę przed lustra. Pilotem włączyłem muzykę. Z głośników zaczęły wylewać się dźwięki piosenki „Algo suena en mi”. – Trzy, dwa, jestem i… - odliczyłem i zaczęliśmy tańczyć. Na początku szło znakomicie. Jej ruchy były takie perfekcyjne.
W końcu przestałem zwracać uwagę na to co robię i mój wzrok skupił się jedynie na Ludmile. Przez nieuwagę w pewnym momencie poplątały mi się nogi i upadłem… prosto na swoją partnerkę.
-Ałć! – krzyknęła.
-Przepraszam cię. Tak bardzo nie chciałem. – gwałtownie wstałem i pomogłem jej wstać.
-Nic się nie stało, tylko… au… boli mnie trochę kostka. – po tych słowach prawię się przewróciła lecz w ostatnim momencie przytrzymałem ją tak, że staliśmy twarzą w twarz, bardzo, ale to bardzo blisko siebie. Los jednak chyba stwierdził, …że to za dużo jak na jeden dzień i zesłał do Sali Gregorio.
-A co tu się wyprawia?! – krzyknął oburzony. – Kazałem wam ćwiczyć a nie migdalić się! Bieżcie swoje rzeczy i wynocha stąd. – wskazał na drzwi po czym skrzyżował ręce czekając aż się ulotnimy. Zdumieni wzięliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy, a raczej ja wyszedłem a Ludmiła wykuśtykała opierając się o moje ramię. Kiedy byliśmy już na korytarzy spytałem:
-Na pewno dasz radę sama dojść do domu?
-Tak, tak sądzę. – puściła mnie i nie zdążyła nawet postawił pierwszego kroku kiedy znowu prawie upadła. Na szczęście zdążyła ponownie się mnie przytrzymać.
-Coś mi się nie wydaje. – bez namysłu wziąłem ją na ręce i podążyłem w stronę drzwi wyjściowych ze szkoły.
-Ymm.. Federico? Co ty robisz? – zapytała.
-Jak to co? Niosę cię do domu. Nie pozwolę, żebyś w takim stanie musiała sama się mordować.
-Ale…
-Żadnego ale. Nie chcę słuchać wymówek. Jedyne co teraz mi powiesz, to to gdzie mieszkasz bo niestety nie mam gps’a. – zaśmiała się.
Po dokładnej instrukcji jak dojść do jej domu zaniosłem ją. Co chwile pytała czy nie jest mi ciężko ale ja zaprzeczałem zgodnie z prawdą. Ta siłownia na serio wiele daje. PO około piętnastu minutach byliśmy już w jej domu. Zostawiłem ją przed drzwiami, po czym pożegnałem ją całusem w policzek i odszedłem.

*Gregorio*

Te dzieciaki są niewychowane. Nawet po Ludmile nie spodziewałem się takich rzeczy. Mieli ćwiczyć a jedyne co robili to romansowali. Co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą? W takie sprawy powinien już ingerować dyrektor którego oczywiście gdzieś wcięło. Nie ma to jak powierzyć szkołę nieodpowiedzialnego Pablito. Trzeba nie mieć głowy na karku!
Wtedy „wyszedł wilk z lasu” prosto do mojej klasy. I chyba naprawdę był w lesie. Włosy miał w nieładzie, guzik przy koszuli niedopięty i czuć od niego było jakąś dziwną woń.
-Gregorio, gdzie jest dziennik drugiej grupy z twoich zajęć? Nigdzie nie mogę go znaleźć.
-A może najpierw ty mi powiedz gdzie ty się podziałeś? Przypominam ci, że miałeś dziś prowadzić lekcję. Pobudka! – wrzasnąłem.
-Możesz dać sobie spokój? Coś mi wypadło. To masz ten dziennik?
-Co ci wypadło? Wizyta u psychiatry? Chyba byłeś już zapisać się do wariatkowa? Po tym jak wyglądasz, wnioskuję, że jednak to drugie.
-Nie? – poprawił koszulę i dopiął guzik. – Byłem u Jackie.
No tak.
-Ah u Żaklin, powiadasz. Po co? W godzinach pracy?
-Gregorio co ci odbiło. To ja jestem twoim szefem, nie odwrotnie.
-To ja jestem twoim szefem, nie odwrotnie. – przedrzeźniłem go. – To tylko dlatego, żę Antonio nie widzi pewnych rzeczy. Ale nie bój się. Coś czuję, że niedługo przejrzy na oczy i zobaczy jak nieodpowiedzialny jesteś.
-O czym ty w ogóle do mnie mówisz? Wiesz co? Sam znajdę ten dziennik bo ty chyba nie jesteś zbyt skory do rozmowy. A co do Jackie to już nie twoja sprawa, jasne?
-Oczywiście. – wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nagle przeszła mnie pewna dziwna myśl. Powiedział, e nie moja sprawa. On jej coś zrobił? Brzmiał dosyć niepewnie. Może powinienem iść zobaczyć co się stało…
Stop! Gregorio! O czym ty myślisz?! Co cię obchodzi w ogóle jakaś podrzędna nauczyciele czka tańca?!
Sfrustrowany poszedłem do pokoju nauczycielskiego, wziąłem swoje rzeczy do torby i wyszedłem. Kiedy byłem już na zewnątrz, przystanąłem po czym zamiast iść do siebie wybrałem całkowicie inną drogę – do domu Jackie. Ciekawość zwyciężyła bo inaczej tego uczucia nazwać nie mogłem.
Mieszkała ona dosyć blisko Studia więc doszedłem tam po niespełna pięciu minutach. Stanąłem przed drzwiami odczekując kilka sekund zadzwoniłem dzwonkiem. NI minęła nawet minuta a drzwi otworzyły się a przede mną stała Jackie.
-Czego zapomniałeś? – spytała po czym spojrzała na mnie i stanęła w bezruchu. – No nie. Znowu to samo. – dramatycznie walnęła głową o framugę drzwi. To chyba jednak ona potrzebowała psychiatry.
-Jak to samo? Nie przypominam sobie żebym już kiedyś tu był. Raczej nie miałem powodów. – rozejrzałem się wokoło z lekko skwaszoną miną.
-Daruj sobie i rozpłyń się w powietrzu tak jak zawsze. Ok? Nie nękaj mnie już! – prawie wrzasnęła.
-Ty się dobrze czujesz? – a może Pablo ją czymś naćpał? – Jak już mówiłem, nie byłem tu nigdy więc nie wiem skąd pomysł z nachodzeniem! Przyszedłem tylko sprawdzić czy wszystko gra. I tyle. – znowu nastała chwila ciszy. Przyglądała mi się ze zdziwieniem.
-Gregorio?
-Co? Nadal coś niejasne? – moje nerwy z sekundy na sekundę były coraz wyższe.
-O matko! Gregorio to naprawdę ty? – wytrzeszczyła oczy.
-A kto inny? Wyglądam jak Leonardo Di Caprio? A może Ricky Martin?
-N nie. Przepraszam. To… długa historia. Ale zaraz, zaraz. Po co tu przyszedłeś? Mam urlop. Odpoczywam.
-Yh, już mówiłem naście razy, że przyszedłem sprawdzić czy wszystko gra.  Co w tym jest trudnego do zrozumienia?
-Wszystko poczynając od tego, że mnie nie cierpisz i to z wzajemnością.
Ałć.
-W sumie prawda. – potwierdziłem.
-W dodatku co by mi się miało dziać?!
-Nic właściwie… ale to co masz na szyi wcale tego nie potwierdza. – wskazałem na siny kawałek skóry, a ona szybkim ruchem nasunęła na to kołnierz swetra.
I wtedy zrozumiałem co to było. Żaden siniak. Ślad po wizycie Pablo. Najzwyklejsza malinka.
-To nic! Wiesz ty co? Idź stąd lepiej bo zakłócasz mój spokój. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby ludzie z pracy tu przychodzili. Jakby Angie albo Beto się tu wybierali to powiedz im, że mnie nie ma. – zatrzasnęła drzwi przed moim nosem. Odwróciłem się i podążyłem już prosto do mojego domu. Jedyne co czułem to nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Złość? Niekoniecznie. Z niej to co najwyżej mogę się pośmiać. Zazdrość? …NIE! Skąd? O co miałbym być zazdrosny? Pablo robi z nią co chce a mi nic do tego. Obrzydzenie? To prędzej. W końcu stałem naprzeciwko niej aż około dziesięć minut. I spróbuj tu człowieku wytrzymać bez odruchu wymiotnego. 
_______________________________________________________
Na dobry początek... czy ten rozdział jest za długi? xD
Miałam zamiar napisać krótki aby szybko wrzucić ale niestety z moją weną nie ma uproś, więc jeśli mam pomysł i tego nie napisze to będę się źle czuła ;-;
Scenka +18.... taaa... nieoceniajcie mnie xd Tak mi ta stytuacja spasowałą więc tak musiało być xd Prawdopodobnie będzie to miało swoje skutki ale cii... nic nie wiecie ^^
Mam nadzieję, że tym razem uda mi się jeszcze coś napisać przed końcem listopada bo wiem, że to niefajne jak wrzucam rozdział raz na miesiąc. Trzymajcie kciuki. Byeee /Pala