poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 56


*Angie*

Świeciło słońce i wiał lekki wiatr. Na dole droga, a na drodze ja. Ja idąca do Studia najwolniej jak potrafiłam. To nie tak, że chciałam się spóźnić. Poprzedniej nocy podjęłam pewną bardzo ważną decyzję. Decyzję o wzięcie pewnym spraw w swoje ręce. Spraw sercowych. Po „związku” z Germanem z nikim nie randkowałam. Byłam skazana na samotność dopóki nie pojawił się Jeremias. I właśnie dziś postanowiłam mu powiedzieć co do niego czuję. Bardzo dużo o tym myślałam i naprawdę czuję do niego coś mocnego. Coś co nie daje mi spać po nocach. Sama nie wiem czy to już miłość ale chcę się dowiedzieć. Tym czego jestem pewna jest to, że nie jest mi on obojętny i chciałabym, żebyśmy spróbowali… tak razem. Wszystko jednak zależy od tego czy jemu dzieje się to samo w moim kierunku.
Weszłam do Studia i już wiedziałam, ze nie ma odwrotu. Postanowiłam jak najszybciej odnaleźć Jeremiasa i porozmawiać z nim nie zważając na to, że był już dzwonek na lekcje. Udałam się więc do pokoju nauczycielskiego bo tam powinien się on znajdować. I nie myliłam się. Niestety oprócz niego znajdował się tam jeszcze Pablo i Leti.
-Co ty tu robisz Angie? – odezwał się mój przyjaciel.
-Jak to co? Pracuję. – odpowiedziałam obojętnie, a mój wzrok powędrował w stronę Jeremiasa popijającego kawę.
-Angie, ale co robisz tutaj. Powinnaś być w klasie. Masz teraz lekcje!
-Tak, ale…
-Żadnego ale! Zasuwaj na lekcje. Dziewczyno co się z tobą ostatnio dzieję! – wypchnął mnie za drzwi nie zostawiając mi wyboru. Musiałam iść do klasy.

Godzinę później wznowiłam swoje nastawienie i postanowiłam podjąć drugą próbę rozmowy z Jeremiasem. Ku mojemu szczęściu był w Sali tanecznej przygotowując się do zajęć – sam. Zapukałam w drzwi, a on odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się.
-Hej. Co tu robisz?
-Zabawne, że pytasz. Mam wrażenie, że raz mnie stąd wygonisz tak jak wcześniej Pablo. – zaśmiałam się nieśmiało.
-Nie, nie mam zamiaru cie wyganiać. Nie mam powodu by karać się brakiem twojej obecności. – podobno komplementy mają wzmacniać naszą samoocenę, ja natomiast zaczęłam czuć się mała i traciłam odwagę. – Więc? Co cię tu sprowadza?
-Chciałam porozmawiać.
-Huh, brzmi to odrobinę poważnie. Chodzi o piosenkę?
-Właściwie to…
-Wybacz ale w tym momencie nie możemy się za nią wziąć. Za chwile mam zajęcia, a Gregorio jest… cóż. Gregorio to Gregorio. Chyba nie muszę tłumaczyć. O wilku mowa. – Tak jak powiedział, do Sali wszedł nauczyciel tańca.
-Jeśli masz mnie już porównywać do zwierzęcia, to niech nie będzie to zapchlony pies, dobrze?
-Oczywiście Gregorio. Następnym razem porównam się do króliczka z kokardką. Może być? – uśmiechnął się sarkastycznie i spojrzał na mnie, a ja na niego. Adresat tej wypowiedzi jednak zignorował tą uwagę.
-Angie. Mogę wiedzieć co tu robisz? – Oho, zaczyna się. – Bądź tak dobra i idź na swoje lekcje, a nie zakłócaj moich.
-Jest przerwa. – po moich słowach jak na złość zdzwonił dzwonek.
-Oh już nie. Bardzo mi przykro i do nie widzenia. – wzruszyłam ramionami i pożegnałam się z Jeremiasem całusem w policzek.
-Widzimy się później. – powiedział gdy wychodziłam, a ja tylko odwróciłam się do niego potwierdzając to spotkanie skinięciem głowy.

I tak minęły kolejne godziny lekcyjne. Jak na złość ktoś coś chciał ode mnie lub Jeremiasa nie dając nam szansy na rozmowę. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał pięć minut po czternastej. Mój dzień dobiegł końca. Zawiesiłam na ramieniu swoja torbę, równocześnie poddając się. Wyszłam z pokoju nauczycielskiego i udałam się prosto do wyjścia. Kiedy wychodziłam po schodach usłyszałam jednak jak ktoś woła moje imię. German.
Kiedy się odwróciłam okazało się, że był to jednak Jeremias. Szedł w moją stronę a ja spokojnie na niego czekałam mimo, ze w środku popadłam w panikę. Akurat teraz jak postanowiłam odpuścić? Doprawdy?
-Angie, już idziesz? – zapytał kiedy już był obok mnie.
-Tak. Skończyłam lekcje na dziś.
-Świetnie. Ja też właśnie skończyłem. Może dokończymy naszą piosenkę? – zasugerował kładąc nacisk na słowo „naszą”.
-Chciałabym ale jestem trochę zmęczona. Może zamiast tego przejdziesz się ze mną? Jak myślisz?
-Z przyjemnością. – przytaknął, objął mnie ramieniem i poszliśmy przez park.
Chodziliśmy tak przez dłuższy czas. Objęci, rozmawiając i śmiejąc się. Nieprawdopodobne jak dobrze się dogadywaliśmy. Jakbyśmy znali się od lat. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się obok budki ze słodyczami.
-Poproszę dwa jabłka w karmelu. – Jeremias złożył zamówienie a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. – Dziękuję.  – powiedział sklepikarzowi i poszliśmy usiąść na ławce.
-Skąd wiedziałeś? – zagadałam.
-Co wiedziałem?
-Że ubóstwiam jabłka w karmelu. Zaskakujesz mnie coraz bardziej.
-To… to zbieg okoliczności. Chyba wszyscy je lubią.
-Możliwe. Tylko wiesz co? Chyba nie wierzę w zbiegi okoliczności. – powiedziałam patrząc mu w oczy.
-Doprawdy? A ja nie wierzę w to, że ledwo zaczęłaś jeść i już się ubrudziłaś.
-Co?! – no i magia zniknęła. Zaczęłam nerwowo przecierać twarz palcami. On natomiast się zaśmiał i powiedział:
-Spokojnie. Pomogę ci. – zbliżył się do mnie i delikatnie przetarł kciukiem moją dolną wargę. Nie odsunął się jednak.
-Już? Już Nie ma?
-Nie ma.
-Więc jeśli chce możesz się odsunąć, naprawdę.
-A jeśli nie chcę? – wsunął kosmyk moich włosów na ucho jak to miał w zwyczaju, a ja wciąż patrzyłam w jego oczy.
-Jeremias, mogę ci coś powiedzieć?
-Co tylko zechcesz.
-Bo chodzi o to, że próbuję to z siebie wydobyć od początku dnia ale najpierw Pablo, później Gregorio no i wiesz. Nie było okazji.
-Teraz jest. Więc słucham.
-To nie takie łatwe. Nie często rozmawiam z ludźmi o uczuciach i trochę nie wiem od czego zacząć. – patrzył na mnie nie przerywając. – Od dłuższego czasu wydaje mi się… znaczy wiem to ale… mam na myśli to, że… Jeremias ja… ja czuję cos do ciebie. I to nie jest byle co. Jesteś dla mnie bardzo ważny. – westchnęłam ciężko dając do zrozumienia, ze skończyłam.
-Widać to.
-Bardzo?
-Nie. Ale wystarczająco żebym zauważył.
-Więc co mam z tym zrobić?
-Pozwól, że ci to wytłumaczę. – objął mój policzek dłonią i zaczął przybliżać swoją twarz do mojej. Nagle obok nas pojawił się Beto… w najgorszym możliwym momencie.
-Jeremias! Tutaj jesteś! Gregorio jest wściekły! Chodzi po całej szkole, szuka się i mam wrażenie jakby rozniósł już pół Studia łącznie z moją torbą w której miałem lunch! Ten człowiek nie ma sumienia!
-Beto…
-Serio! Miałem kanapkę z pysznym, świeżym serem. A teraz co? Nadaje się tylko do śmietnika!
-Beto, ja już skończyłem zajęcia.
-Nie, niemożliwe. Patrzyłem na rozpiskę. Masz dziś do piętnastej.
-Niech to szlak! Wybacz Angie, do jutra. – dał mi causa w policzek i pobiegł ponownie do Studia zostawiając mnie w parku z Beto. Którego obarczyłam pretensjonalnym spojrzeniem.
-Co? Przerwałem coś?
-A żebyś wiedział, że tak.
-No przepraszam. – bąknął i ugryzł kawałek niesmacznie zdeformowanej kanapki.

*Leon*

Nadszedł wieczór. Zgodnie z obietnicą miałem dziś towarzyszyć tacie na spotkaniu z jakimś biznesmanem. Ogarnąłem fryzurę, ubrałem się schludnie i czekałem na ojca w samochodzie. Po chwili oczekiwania przyszedł on też. Wyglądał jak zwykle. Biały garnitur. Marynarka rozpięta. Kremowa koszula plus granatowy krawat i tradycyjna apaszka. Na nosie ciemne, okrągłe okulary, a włosy zaczesane lekko do tyłu. Niby wszystko bez zmian ale odniosłem dziwne wrażenie, że ostatnimi czasy wygląda jakoś marnie. W sumie nigdy nie był tęgi. Był szczupły. Ale ostatnio aż do przesady.
-Gdzie właściwie jedziemy? To spotkanie jest w Buenos Aires? Czy gdzieś za miastem?
-W Buenos Aires. To w sumie nie tak daleko. To nawet nie jest żadne oficjalne spotkanie. To coś w rodzaju kolacji biznesowej. Musimy omówić kilka spraw. Ale nie przejmuj się. Nie będziemy bardzo długo siedzieli. Swoją drogą to miły mężczyzna. Właściwie to już go chyba znasz.
-Dobra. Bez znaczenia. Jedźmy już.
Tak jak powiedział, spotkanie miało się odbyć blisko. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Była to dzielnica w której mieszka Violetta. Nawet zaparkowaliśmy praktycznie obok jej domu aczkolwiek nic nie mówiłem. Po co miałem mu zawracać głowę moimi sprawami. Znając życie, wcale go to nie obchodziło. Zresztą tu chodziło tylko o zaparkowanie samochodu. Wysiadłem z auta i poszedłem w stronę domu obok.
-Leon, gdzie ty idziesz?
-Jak o gdzie? Na kolacje biznesową jak to ładnie ująłeś.
-Ale to tutaj! – wskazał na do mojej byłej a mi aż ugięły się kolana. – Pamiętasz pana Castillo? No chodź! Z tego co pamiętam ma on córkę mniej więcej w twoim wieku. Miła dziewczyna, poznacie się.
-Mówisz? – wycisnąłem przez zęby.
-Tak, chodźże! – przełknąłem ślinę i poszedłem w ślad ojca. Stanęliśmy w drzwiach. Zadzwoniłem dzwonkiem w nadziei, ze Violetta nie otworzy drzwi. I miałem szczęście. Przed nami stanęła Olga.
-Dobry wieczór! Wchodźcie, wchodźcie! Pan German zaraz zejdzie. – weszliśmy wiec do środka, a gosposia zamknęła za nami drzwi. Miałem dziwne wrażenie, że krzywo na mnie patrzy.
Dosłownie kilka sekund później na schodach pojawił się ojciec Violetty.
-Witajcie! Justo, przyjacielu, dobrze się widzieć! – przywitał się z moim tatą. – Leon. – jego entuzjazm trochę opadł i zaszczycił mnie mocnym uciśnięciem dłoni. Przez to przypomniałem sobie dlaczego ci domownicy mnie tak traktują. W drzwiach od kuchni stanęła winowajczymi tego zamieszania. Jakby mogła nie opowiedzieć całemu światu o tym jakim to jestem kryminalistą.
-Uhm, dobry wieczór. – przywitała się tym swoim słodkim głosikiem.
-Violetta, jak ty wyrosłaś! Ostatnio jak cię widziałem biegałaś po domu z dwoma kucykami! Poznaj mojego syna. O jest Leon. – wskazał na mnie.
-Właściwie to my się już znamy. – powiedziałem.
-Naprawdę? Dlaczego nic nie mówiłeś?
-Chodziliśmy razem…
-..do szkoły! – przerwałem dziewczynie.
-Dobrze, zapraszam do stołu. – powiedział German.
Kolacja mijała niezręcznie. Tata rozmawiał z Germanem jakby nigdy nic, natomiast ja i Violetta siedzieliśmy naprzeciwko nie odzywając się ani słowem. Siedziała patrząc w talerz z jedzeniem. Ja zresztą też. Czasami tylko na nią zerkałem. Nie mogłem uwierzyć w to jak nasz relacja się zmieniła w przeciągu zaledwie kilku tygodni.
-Dzieciaki czemu siedzicie tak cicho? Wstydzicie się rozmawiać przy starych rodzicach? Jeśli chcecie to idźcie do pokoju. Z resztą pewnie się tylko nudzicie.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. – wtrącił German.
-Spokojnie tato. – powiedziała Violetta i machnęła ręką żeby szedł z nią. Pogubiłem się. O co jej chodziło? Wstałem jednak od stołu i poszedłem za swoja ex do jej pokoju.
Kiedy zamknęła za mną drzwi zacząłem rozmowę.
-Co ty odwalasz? – no może jednak nie taką tytułową rozmowę.
-Ja się ciebie pytam co ty odwalasz? Po co tu przychodziłeś? Nudzi ci się?
-Uwierz, nie nudzi mi się ani trochę. Mam cudowne życie, dziewczynę, hobby. Wszystko jest beauty. Gdybym tylko wiedział, że jadę tutaj to nawet bym nie pomyślał, żeby jechać z moim tatą. A tobie co? Z „Tomim” się nie układa, że już mnie zapraszasz do swojego pokoju?
-Nie? Z Tomasem wszystko świetnie. Po prostu zirytowałeś mnie swoją obecnością.
-Dla ciebie najlepiej byłoby jakbym umarł co? Nie boisz się być w jednym pomieszczeniu z takim „kryminalistą”? Z tego co widzę chyba już cała twoja rodzina mnie ma za takiego.
-A nie jesteś?
-Nie.
-Aha.
-Nie denerwuj mnie, proszę.
-Ja cię denerwuję? To ty chciałeś zabić mojego chłopaka.
-Jakie znowu zabić? O czym ty pieprzysz? Miej mnie za jakiego chcesz ale nigdy bym nie zabił!
-Oczywiście.  Chciałabym teraz powiedzieć, że znam cię i wiem, że tak ale to byłaby pomyłka. Bo nie znam cię. Nie jesteś już tym samym Leonem z którym chodziłam. Jesteś obcy.
-Rzeczywiście. Nie jestem tym samym Leonem który był na tyle głupi żeby cię kochać. – prawie krzyknąłem po czym między nami nastąpiła cisza. Staliśmy naprzeciwko siebie jak idioci, aż w końcu Violetta wybuchła śmiechem. – Dobrze się czujesz?
-Nie, chyba nie. – powiedziała przez śmiech. – Ty mnie kochałeś? Oczywiście. Przypominam ci, że to ty najpierw zerwałeś ze mną! Więc twoje późniejsze sceny zazdrości były bezpodstawne.
-To tera ja ci przypomnę dlaczego to zrobiłem. Nazwałeś mnie Tomas. Na naszej randce.
-Wielkie mi halo. Pomyliłam się. Zdarza się. A ty strzeliłeś focha jak primadonna. Z resztą, nie oszukujmy się. Kręciłeś z Larą za moimi plecami.
-Po pierwsze, nie kręciłem z Larą. Po drugie, błagam cię. Dzień później widziałem cię ściskającą się z Tomasem. Ah. No i z kim teraz jesteś? Z nim. Więc nie wmawiaj mi teraz, że nic do niego nie czułaś.
-Dobrze. Masz rację. Gratuluję. A ty jesteś z Larą.
-Owszem. Ale zaczęliśmy razem chodzić dopiero jakiś czas po naszym zerwaniu. Byłem wolny. Mogłem umawiać się z kim chcę. – rozłożyłem ręce w geście sarkastycznego lamentu.
-Tak. A ja może i czułam coś do Tomasa ale byłam z tobą. Wybrałam ciebie bo cię kocham! Znaczy kochałam.
-Kłamiesz! Dla ciebie zawsze tylko liczył się ten leszcz! – popchnąłem ją do ściany i zablokowałem własnym ciałem.
-Puść mnie albo będę krzyczeć!
-Puszczę cię. Ale popatrz mi w oczy i powiedz jeszcze raz, że mnie kochałaś. Bo nie potrafię uwierzyć, że mnie kochałaś.
-Kochałam. – powiedziała tym razem patrząc w moje oczy. Nie kłamała. Mówiła prawdę ten jedyny raz. Przez chwilę moją głowę ogarnęła chęć pocałowania jej. Byliśmy tak blisko. Ale mój mózg od dawna nie działał tak jak trzeba. Teraz byłem tylko Lary i tylko ona była w moim sercu. A sercu ufałem.
Puściłem ją.

*German*

-Co się dzieje German. Mieliśmy porozmawiać o firmie, a jesteś przez cały czas jakiś rozkojarzony. – powiedział Justo. Najwyraźniej znowu się zamyśliłem.
-Przepraszam cię. Mam ostatnio sporo problemów.
-Co ty mi mówisz? German Castillo. Zawsze bezproblemowy ma jakieś problemy?
-To nie śmieszne.
-Wybacz. Ale chyba sporo się zmieniło podczas mojej ostatniej podróży.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Moja córka zajmuje się muzyką, odnalazły mnie tu babcia i ciotka Violetty. Plus żeby było przyjemniej – zakochałem się.
-Nie gadaj! Coś czuję, że sprawy z Jade nie poszły tak jak powinny, w końcu jej tu nie ma. 
-Nie. Rozstaliśmy się. Właściwie to przez ciotkę Violetty.
-Co siostra Marii ma wspólnego z twoim związkiem? – zapytał a ja tylko spojrzałem na niego znacząco. Natomiast on w odpowiedzi zakrztusił się winem.
-Zakochałeś się w swojej szwagierce?!
-Jak miło, że mnie rozumiesz przyjacielu.
-Przepraszam. Zszokowałeś mnie trochę. I co? Jesteście razem czy jak?
-Nie. I przez to powstał jeden z tych głównych problemów. Wybacz, ale nie chcę o tym teraz mówić. Głowa mi już pęka od myślenia. Jeszcze w dodatku poczucie winy mną szasta. Wypisze sobie chyba na jutro urlop.
-Jaki urlop? German jesteś właścicielem firmy.
-Mówiłem. Mam sporo problemów. To bardziej skomplikowane niż myślisz. Ale błagam, dosyć o mnie. Jak u ciebie? Bo odnoszę dziwne wrażenie, że nie jest najlepiej. Zmarniałeś. W dodatku sytuacja twojego biznesu.
-Nie tylko twoje życie jest skomplikowane. Ja… - obok nas pojawili się Leon i Violetta, a Justo zamilkł.

*Leon*

Kiedy zeszliśmy na dół tata i German wciąż rozmawiali. Już chyba nie o tych swoich śmiesznych biznesach więc uznałem, że nasza wizyta zbliża się ku końcowi.
-Ta jak? Idziemy? – poklepałem ojca po plecach.
-Tak. Zbieramy się. – obrałem kurtkę i żegnaliśmy się przy drzwiach z Germanem.
-Miło było cię znowu zobaczyć. Szkoda tylko, że nie obgadaliśmy w końcu sprawy przejęcia firmy.
-Obgadamy to przy najbliższej okazji i przekaże się od razu wszystkie prawa co do przejęcia wszystkich budynków.
-Co? – wtrąciłem. – Sprzedajesz firmę?! – zwróciłem się do ojca. To był dla mnie szok. Praca zawsze była dla niego priorytetem. Całe życie pracował na swoje imperium a teraz chce to wszystko rzucić w niepamięć.
-Tak. Właściwie nie całą. Drugą część przejmuje Ortiz. Ale nieważne. Do następnego razu German. – pożegnał się i poszliśmy do samochodu. Usiadłem w fotelu próbując zrozumieć. Ale nie było szans żebym to choć trochę ogarnął.
-Nie rozumiem. Nie rozumiem nic. – powiedziałem na głos.
-Czego nie rozumiesz?
-Dlaczego rezygnujesz z firmy? Przecież to twoje życie.
-Masz rację. To życie które poświęciłem nie temu co trzeba. Nie bez powodu wróciłem Leon. Mówiłem ci, ze chcę spędzić z wami więcej czasu.
-Dlaczego? – wzruszył ramionami.
-Jak się człowiek starzeje to zaczyna patrzeć z innej perspektywy. Swoją drogą. Mi się wydaje czy między tobą a Violettą…
-Nie kończ.
-Dobrze, przepraszam. Wiem, że jesteś z Ludmiłą i…
-Tej myśli też nie kończ.
-Nie jesteś już z Ludmiłą Ferro?
-Nie. Już od dawna. A Violetta, cóż… a Violetta też już nie jest moją dziewczyną.
-Ahh teraz rozumiem. Chodziłeś z nią. Czyli to napięcie w powietrzu to przez to. Dobrze. Wiedz opowiedz mi. Jakie jeszcze podboje sercowe mnie ominęły?
-Więc… jestem teraz w związku. Z Larą. To dziewczyna którą poznałem w Studio. Pomaga mi też na torze.
-Kochasz ją? – zapytał. Nie oczekiwałem tego. W sumie w ogóle nie oczekiwałem, że będzie go to interesować. Ale mojej odpowiedzi byłem pewny. Upewniłem się co do tego dziś.
-Tak. Najbardziej na świecie.
-Cieszę się. Bądź dla niej dobry. Kobieta to najpiękniejsze co w życiu mężczyzny może się przytrafić. – powiedział po czym uruchomił silnik. Ja już nic nie odpowiedziałem. Ta rozmowa i tak była dziwnie długa i… ogólnie dziwna. Jedyne co mnie zastanawia to dlaczego zmienił temat? Myślał, że się nie zorientuję, ale on coś ukrywał. Nie wiedziałem jeszcze co, ale na sto procent coś ukrywał.
_______________________________________________________
Jeśli jesteś fanem Leonetty i to czytasz  - wiedz, że Cie przepraszam. Chyba lubię się bawić uczuciami ludzi XD Ale luzik arbuzik, to nie koniec.
Mam nadzieję, że wszyscy aktywnie, bezpiecznie i wesoło spędzacie wakacje. Jesteśmy juz w połowie. Zbyt szybko to leci, nie uważacie? Kożystajcie z tego czasu który pozostał w stu procentach bo później znowu czeka 10 miesięcy zgrzytania zębami (a mnie w szczególności bo czeka na mnie 3 klasa gimnazjum co wiąże się z testami gimnazjalnymi). 
All the love /Pala

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 55


*2 dni później*

*Angie*

Spokojnie schodziłam po schodach do wejścia Studia… może jednak nie tak spokojnie. Od dwóch dni staram się unikać Jeremiasa. Niezły paradoks. Najpierw myślałam, że on mnie unika teraz sama to robię. Kobieta zmienną jest. Z reszta chodzi o to, że nie jestem w stanie dokończyć tej piosenki. Spodziewałam się tego choć w głębi serca miałam nadzieję, że się uda. Niestety nie okazało się to prawdą. Teraz za każdym razem jak go widzę to mam wrażenie, że mnie o nią zapyta. Właściwie to chyba logiczne kiedy mówi do mnie „Hej Angie, jak tak twoja pios…”. Nigdy w życiu w takim tempie nie udało mi się wymyślić wymówki, żeby odejść. Wprawdzie nie mogę tak cały czas uciekać ale co zrobić?
Szybko przeszłam przez korytarz od razu wpadając do pokoju nauczycielskiego.
-Wszystko gra Angie? – zapytał Pablo widząc mnie w takim pośpiechu.
-Tak, wszystko świetnie. Czemu pytasz?
-Przez ostatnie dni jesteś jakaś zabiegana. Jakbyś kogoś unikała, czy coś.
-Ja? Unikać kogoś? Pablo, przecież mnie znasz. – starałam się zbyć przyjaciela.
-Właśnie sęk w tym, że cię znam. Pytam serio. Coś się dzieje?
-Nie żartuj sobie. – zaśmiałam się lekko. – U mnie naprawdę wszystko dobrze, nie musisz się martwić. I nikogo nie unikam. Zostawmy Może już mój temat w spokoju, ok? Co tam u Jackie? – zapytałam i podeszłam do szafki z dziennikami by przygotować się na kolejną lekcję.
-Chyba dobrze. No, w sumie nie wiem. Nie rozmawiałem z nią ostatnio. Wolę dać jej trochę czasu żeby odpoczęła. Przed wzięciem urlopu jakoś dziwnie się zachowywała.
-No tak, racja, mówiła mi.
-Właściwie od kiedy tak się nią interesujesz? To do ciebie nie podobne.
-Dlaczego? Martwię się o koleżankę z pracy. Coś w tym nienormalnego?
-Nie no, nienormalnego to nie, ale zdziwiło mnie to. Myślałem, że się nie lubicie.
-Myliłeś się.
-Co ty właściwie robisz? – spojrzał na mnie dziwnie.
-Jak to co? Szukam dziennika, ale nie mogę sobie przypomnieć jaką mam teraz lekcję. Bądź tak dobry w sprawdź na planie.
-Angie…
-Co „Angie”? Proszę cię o przysługę to może chociaż raz mi pomóż. To wcale nie jest trudne.
-Angie, przecież zmiany w podziale godzin. Zaczynasz zajęcia za godzinę.
-Co?! Ale Jeremiasa też jeszcze nie ma, tak?
-Ha! Więc o niego chodzi! – aż się zerwał na równe nogi.
-O czym ty mówisz? Co o niego chodzi? Znowu coś wymyślasz. Wiesz co? Daj już sobie spokój.
Zdenerwowana wyszłam z pokoju nauczycielskiego chcą pozostawić przyjaciela w niepokoju lecz on po prostu się śmiał. Dureń.
W holu jednak nic mi nie dawało spokoju. Cami i Dj nagrywali vloga, Andres grał dla Livi na gitarze, moja siostrzenica stała z Tomasem przy jednaj z klas przytulając się, a Ludmiła spacerowała z jakimś chłopakiem który najwyraźniej nie jest uczniem Studia. Miała szczerą ochotę wyjść na środek i wykrzyczeć, że nie wszystko jest taki kolorowe. Chyba morze czerwone napływa. Co by nie zrobić czegoś niewłaściwego postanowiłam przeczekać godzinę w swojej klasie. Szybkim krokiem przemierzyłam korytarz. Kiedy przechodziłam przed próg wpadłam na kogoś kogo najbardziej się obawiałam.
-Jeremias…
-Angie. Szukałem cię wszędzie.
-Wybacz, śpieszę się. – odparłam i usiłowałam wyrwać się z jego objęć.
-Mam wrażenie, że mnie unikasz. Czemu? Nie rozumiem.
-To nie tak, nie unikam cię. Ja… przepraszam.
-Nie przepraszaj. Nie masz za co. Ja tylko nie rozumiem czemu. Zrobiłem coś źle? – wsunął mi za ucho pasemko włosów które dotychczas gościło na moim czole. Nerwowo rozejrzałam się. Wciąż byliśmy na korytarzu.
-Wejdźmy do klasy, dobrze? – tym razem puścił mnie i weszliśmy do środka. – Słuchaj Jeremias. To nie jest tak, że cię unikam. Nie chodzi o ciebie tylko o mnie. Nie bierz tego do siebie. Jesteś naprawdę świetnym facetem, ale… to naprawdę nie o to chodzi.
-Więc o co? Angie, możesz mi ufać.
Nie miałam już jak wybrnąć z tej sytuacji więc wzięłam głęboki wdech i powiedziałam…
-Chodzi o to, że nie jestem w stanie dokończyć tej piosenki. Próbowałam ale nie udało się. Już sama nie wiem co się ze mną dzieje. Pustka w głowie. – na moje słowa Jeremias zaczął się śmiać. – I widzisz? Śmiejesz się ze mnie.
-Nie śmieję się z ciebie. Śmieję się z tego, że bałaś się mi tego powiedzieć. Słuchaj, przecież możemy razem skończyć twoją piosenkę. Spędzanie z tobą czasu to dla mnie przyjemność. – uśmiechnął się ciepło.
-Dobrze. Ale pod jednym warunkiem. To nie jest moja piosenka, tylko nasza.
-Umowa stoi.

*Federico*

Przez ostatnie dni… a właściwie noce nie mogę spać. Mam koszmary o Ludmi i Luigi. O tym co się może między nimi dziać kiedy niema mnie w pobliżu. Bo kiedy jestem to stawiam się obok nich w każdej wątpliwej sytuacji. Martwię się o nią.
Przechodziłem akurat obok Studia kiedy zobaczyłem moją „parkę”. Obejmował ją w talii. Trudno wyrazić jak bardzo ja chciałbym być teraz na jego miejscu. Tym razem nie podchodziłem. Schowałem się za drzewem i słuchałem ich rozmowy.
-Więc co ty na to żebyśmy przeszli się do ciebie? Pospędzalibyśmy razem czas. No wiesz… - chyba mam jakieś genialne wyczucie czasu. Jednak nie wychodziłem wciąż z ukrycia. Byłem ciekawy jak ta rozmowa dalej się potoczy.
-Jasne! Zapraszam na basen! Dziesięć na dwadzieścia metrów. Mówię ci, genialne! – mnie nigdy nie zaprosiła na basen…
-Na basen? – hahaaa. Dla tej miny warto było czekać.
-Tak. Pływa się w nim. Czaisz?
-Tak czaję. – zaczął się śmiać aczkolwiek widziałem zażenowanie na jego twarzy. – Ale to może innym razem. Na razie muszę iść. Do zobaczenia później skarbeńku. – ucałował ją w policzek a we mnie się aż coś zagotowało.
Kiedy Luigi odszedł podążyłem za nim. Już za długo siedzę cicho. On mus zniknąć z Buenos Aires najszybciej jak się da, a co ważniejsze powinien się trzymać jak najdalej od Ludmiły.
-Luigi, stój! – krzyknąłem doganiając go.
-Wiedziałem, że za Mną idziesz. Jesteś zbyt przewidywalny, złociutki.
-Nie obchodzi mnie to. Nie chcę z tobą gadać teraz o sobie tylko o tobie. Nie masz już dosyć?
-Dosyć czego? Ja tam bardzo lubię jak się denerwujesz. Ten widok mnie doprawdy satysfakcjonuje.
-Daj Ludmile spokój. Już kilka dni za nią łazisz i jak na razie chyba coś poszło nie tak, nieprawdaż?
-Dlaczego? Jakby nie patrzeć to ja z nią jestem a nie ty. – zacisnąłem szczękę, żeby zaraz nie wybuchnąć.
-Nie jesteście razem. Przed chwilą cie spławiła.
-Spławiła? No raczej nie. Jak na mój gust jest po prostu głupia i nie załapała o co mi chodzi. Naprawdę nie wiem co ty w niej widzisz. Jest tępa jak ołówek.
-Nie mów tak o niej.
-Bo co? Znowu się na mnie rzucisz? Błagam, nie pogrążaj się jeszcze bardziej.
-Jesteś szmatą. Wiesz o tym?
-Wiem i dobrze mi z tym. Jakimś cudem będąc szmatą zachodzę dalej niż ty więc chyba powinieneś spróbować. Ah tak. Już taki byłeś tylko ci soda do głowy uderzyła i zgrywasz aniołka.
-Powiedz prawdę Luigi. Przyjechałeś tu do szkoły, zemścić się czy może przyjechałeś po mnie?
-Miłego dnia Fede. – uśmiechnął się szczeniacko. – Mam nadzieję, że te głupotki w końcu przestaną męczyć twoją rozczochraną główkę.
-A ciumkaj się ty fretko z czkawką. Nawzajem. – i odszedł. Luigi to człowiek zagadka. Nigdy nie wiadomo o co mu chodzi i zwykle jest to najbardziej nieoczekiwana rzecz. Jednak nie spocznę dopóki jego interesy nie przestaną się kręcić wokół Ludmiły.

*Leon*

Przez ostatnie dni w ogóle nie byłem na torze. Bardzo mi z tym ciężko ale trudno Est wymknąć się z domu kiedy mama zawsze jest na warcie. Ten poranek jednak był inny. Mama poszła na pilaste a tata.. kto go tam wie? Odkąd przyjechał jest jakiś dziwny. Taki milutki i jednocześnie jakby zamknięty w sobie. Znika czasami z domu na kilka godzin a po powrocie zachowuje się jakby nigdy nic.
Wziąłem kurtkę oraz kask i przemknąłem do garażu. Motor stał tam gdzie zawsze. Wsiadłem na niego a gdy już miałem go odpalić… okazało się, że w stacyjce nie ma kluczyków.
-Leon. – odwróciłem się lekko przestraszony. Tata stał za mną opierając się o framugę drzwi prowadzących bezpośrednio do domu.
-Przepraszam.
-Gdzie idziesz?
-Już nieważne. Jakie to ma znaczenie? Idę odnieść kask, przepraszam.
-Stój proszę. Mam do ciebie sprawę. Chodzi o to, że mam jutro dosyć ważne spotkanie z jednym biznesmenem i chciałbym, żebyś mi potowarzyszył. On ma córkę niewiele młodszą od ciebie, może się dogadacie. Zresztą chodzi o dobre wrażenie. Wybacz, że proszę cię o pomoc w kwestii pracy. Wiem, że tego nie lubisz, ale to naprawdę bardzo ważne.
-Niech będzie. Zresztą i tak nie mam nic do roboty.
-Świetnie. – rzucił w moją stronę kluczyki od motoru. – I jak chcesz to uciekaj ale następnym razem tak, żebym nie zauważył. – uśmiechnął się i wyszedł. Nie miałem już nawet ochoty rozważać jego intencji. Po prostu uruchomiłem motocykl i pojechałem na tor.
_______________________________________________________
I AM ALIVE EVERYBODY! Wielki come back :') 
Prawdę mówiąc nie zrezygnowałam z bloga. Po prostu to półrocze było dla mnie jedną wielką wojną z nauczycielami plus długo pracowałam nad prezentem dla mamy na urodzinexy (spodobał jej się! 8|). Ogarniam jeszcze pewne projekciory których efekty będziecie mogli pozać już wkrótce :)
A wracając: rodzialek pt. krótko i zwięźle. Sama musiałam sobie przypominać na czym skończyłam więc no x.x Nie ma tu zbyt wielkiej akcji aczkolwiek może ktoś coś ogarnie co może się przydażyć. Jasnowidze. Jasnowidze wszędzie ;-; 
Soł, obiecuję, że w następnym rozdziale będzie się więcej działo. Pinky promise! Bye /Pala

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 54


*Angie*

Siedziałam w swojej klasie próbując skończyć piosenkę. Męczyłam się ze zwrotkami już od kilku dni lecz nie wymyśliłam wiele. Słowa albo magicznie znikały z mojej głowy albo było ich zbyt wiele. Nie mogę zebrać do kupy swoich emocji i określić co czuję w danym momencie. Czy mogę powiedzieć, że wszystko zaczyna się układać? Jak najbardziej. Jest coraz lepiej. Moje postanowienie jednak było wykonalne i to bez zbędnych trudności. Jeremias… cóż, jeśli mam być szczera od jakiegoś czasu ma wrażenie, że czasami mnie unika a czasami jest tak jak zawsze. Rozmawiamy jakby nigdy nic. Może tylko mi się wydaje. W każdym razie myślę, że mogłoby nam wyjść, gdyby…
-Ah Angie! Znowu to samo! Ogarnij się! – skarciłam się na głos i oparłam głowę i dłonie jednocześnie uderzając łokciami z impetem o klawiaturę. Znowu się rozmarzyłam. Może i wszystko się układało lecz z tyłu głowy wciąż pozostawał strach przed odrzuceniem. W przeciwieństwie do swojej siostrzenicy niestety nie mam szczęścia w miłości. Najpierw German, a teraz Jeremias, który chyba woli mnie mieć jako przyjaciółkę z pracy.
-Wcale nie było źle, nie wiem po co ta złość. – usłyszałam znajomy głos i uniosłam głowę ku wejściu do klasy. O wilku mowa.
-Cześć. – przywitałam go udawanym uśmiechem. – Co cię tu sprowadza?
-Przechodziłem i usłyszałem jak śpiewasz. Ładna piosenka. – odwzajemnił uśmiech. – Szkoda tylko, że taka krótka.
-Proszę, nie dobijaj…
-Co jest? Gdzie ten entuzjazm i szeroki uśmiech co? Gdzie się podziała moja Angie? – podszedł do keyboardu i stanął naprzeciwko mnie. Znowu ten moment. Za dużo słów w głowie.
-Próbuję coś wymyśleć ale nie wychodzi. Coś chyba ostatnio nie mam weny.
-Wena to bajka dla amatorów. Siadasz i piszesz. Jeśli jesteś smutna to masz piosenkę rodem Adele, a jeśli jesteś radosna… - przerwałam mu śmiechem. – Co?
-Jak to jest, że zawsze jesteś w stanie poprawić mi humor, cokolwiek by się nie działo?
Zamilkł na chwilę.
-Czyli z piosenki aka Adele nici? – ponownie się zaśmiałam, a on razem ze mną. – To jeśli chcesz mogę ci pomóc. Nie mam teraz nic do roboty więc jak chcesz?
-Więc, jeśli już masz tą chwilę, to nie pogardzę twoją pomocą. Prawdę mówiąc w tej sytuacji nie pogardzę jakąkolwiek pomocą. – obszedł w koło instrument i stanął tuż obok mnie co wywołało u mnie dreszcze. Starałam się jednak nie ukazywać tego. Wciąż natłok słów. I jak tu pisać?
Jeremias skupił się na nutach i zaczął grać moją kompozycję. Chwilę później dołączył słowa i zaśpiewał cały refren. Stałam wpatrzona w niego zapominając o pracy. Miał niski, melodyjny głos. W pewnym sensie brzmiał trochę znajomo ale zbyłam to. Kiedy skończył odwrócił się w moją stronę przez co nasze oczy się napotkały. Szybko jednak spuściłam wzrok czując, że już pewnie staję się czerwona. Poczułam się jakoś niezręcznie i z tego wszystkiego lekko się zaśmiałam.
-Co jest? – Jeremias był szeroko uśmiechnięty a jego wąsy unosiły się pod nosem. – Zarumieniłaś się.
-Ja? Niee… wydaje ci się. – poprawiła włosy i wsadziłam je za uszy po czym szybko odwróciłam się do klawiszy, żeby szybko przeanalizować tekst i wymyślić coś sensownego zanim znowu się ośmieszę.
-Jak wolisz. – wzruszył ramionami i również skupił swoją uwagę na tekście. –Chyba mam pomysł.
-Słucham sugestii. – ponownie złożył dłonie na klawiaturze i zagrał melodię lecz ze zwrotki.

Si te sientes perdido en ningun lado
Viajando tu mundo del pasado
Si dices mi nombre yo te ire a buscar
Si crees que todo esta olvidado
Que tu cielo azul es tan nublado
Si di ces mi nombre yo te voy a encontrar

Przez cały ten czas patrzyłam na dłonie Jeremiasa fruwające po białych i czarnych plamach co pozwoliło mi nie odfrunąć i skupić się. W końcu znalazłam te słowa i dałam mu znak by nie przerywał gry i dodałam coś od siebie:

Es tan fuerte lo que creo y siento
Que ya nada de tendra este momento
El Pasado es un recuerdo
Y los sueńos crecen sempre creceran

Następnie razem zaśpiewaliśmy refren. Udało się. Naprawdę się udało.
-Wow, wyszło świetnie. – skomentował Jeremias.
-Muszę przyznać, było dobrze. – byłam lekko spięta. Wciąż musiałam się pilnować.
-„Dobrze”, to naprawdę mało powiedziane. Jesteś niesamowita. – zdjął jedną dłoń z keyboardu i ułożył ją na moim policzku, przez co przeszył mi go dreszcz przyjemności. Jednak wciąż starałam się unikać jego spojrzenia. – Przepraszam. – powrócił do instrumentu.
-Nie, nie masz za co mnie przepraszać. Więc… jak szedł ten tekst? Muszę go zapisać.
Następną godzinę spędziliśmy na doskonaleniu piosenki i usiłowania napisania następnej części. W końcu jednak zaczęła się moja lekcja i musieliśmy „zwinąć warsztat”. Reszta piosenki została dla mnie. Miałam ją skończyć sama w domu. Niestety Jeremias nie wiedział tego co ja. Bez niego tego nie dam rady napisać.
_______________________________________________________
Dziś ztrochę której lecz nie ze względu na moje lenistwo (może to trohę też nie nie o to głównie chodzi), ale o was bo nie chciałam żebyście musieli czekać także - suprajs! :D
Napisałam troszę "romantisz" o Angie i Ger... Jermiasie, aka zapowiedź tego co się będzie dziać (soon xd). /Pala

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 53


*Federico*

Po krótkim namyśle postanowiłem śledzić Ludmiłę i Luigi. Nie mogłem tak po prostu pozwolić im iść, a opcja ochrony z dystansu kilku metrów nie była taka zła. Musiałem po prostu nie zostać zauważony.
-Hm, brakuje mi tylko ciemnych okularów. – bąknąłem pod nosem i zabrałem się za robotę. Idąc przez park wcale nie było to takie trudne. W razie potrzeby mogłem się ukryć za drzewem, krzakiem lub ewentualnie za budką z jabłkami w karmelu. Tej potrzeby jednak nie było. Szli sobie jakby nigdy nic, spokojnie rozmawiając co wcale mnie nie uspakajało, a wręcz przeciwnie. Moje nerwy wzrastały i to nie tylko z powodu zazdrości która mną szamotała. Luigi zapewne – wróć – na pewno, potraktuje tak jak każdą dziewczynę, a może nawet gorzej. Przecież to nie przypadek, że na swoją „ofiarę” wybrał akurat Ludmiłę. Bez dwóch zdań chodzi mu właśnie o mnie. W tym wszystkim najbardziej chce skrzywdzić mnie.
Kiedy wyszliśmy z parku do domu Ludmiły została krótka droga choć było mniej kryjówek. Wciąż niepotrzebnych. Mimo wszystko chowałem się we wszystkich możliwych miejscach. Za samochodami, mieszałem się w tłum lub za zakrętami. Trasa w końcu się zakończyła. Obserwowałem parkę znajomych zza białego mercedesa. Stali naprzeciwko siebie i rozmawiali. Według tego jak zwykle działa Luigi, prawdopodobnie teraz zacznie swoje głupie akcje. Ku mojemu zaskoczeniu – pożegnali się przelotnym uśmiechem. Żadnego całusa w policzek, przytulenia czy nawet podania dłoni. Coś mi w tym nie grało. Ludmi weszła do domu, a Luigi ruszył w drogę powrotną. Szybkim ruchem ponownie skryłem się za samochodem siadając na chodniku dla pewności, że mnie nie zauważył. Odczekałem trzy minuty po czym westchnąłem i wstałem z ziemi otrzepując spodnie z brudu. Mimo wszelkich starań – spodnie nie nadawy się już do dalszego użytku. A cznajmniej do czasu prania.
Podniosłem wzrok by iść do domu lecz zamiast pustej drogi ujrzałem facjatę Luigi’ego. Sterczał po drugiej stronie samochodu z rękoma na krzyż. Szlak!
-Witam pana premiera. Dorabia sobie pan jako śledczy? – ughh… to jego beznadziejne poczucie humoru.
-To ja tu zadaje pytania. Więc…
-Oh robi się groźnie. Tylko mnie nie bij, proszę! Jestem delikatny! – podobnie jak kilka minut wcześniej udał przestraszonego. – Dla twojej informacji, jeśli następnym razem będziesz kogoś śledził to skombinuj sobie ciemne okulary. Przynajmniej będziesz wyglądał profesjonalnie.
Wiedziałem!
-Jakiem cudem mnie zauważyłeś? Przecież…
-Przecież jesteś beznadziejnym szpiegiem. Tak to wiedzą wszyscy. Nawet jako siedmio latek byłeś słaby w tą zabawę. Daj sobie spokój kochaniutki. Ale spokojnie, Ludmi nic nie powiedziałem. – mrugnął.
-Nie mów tak na nią! I przestań mi przerywać. Do rzeczy. Co ty tu do cholery robisz?!
-Delikatniej proszę. Jeśli tak bardzo ciekawi cię mój życiorys to z chęcią opowiem. Otóż przyjechałem na zamianę uczniowską. Teraz chodzę do szkoły sportowej, tutaj, w Buenos Aires. Czyż to nie cudowne? Doje najlepszych przyjaciół od zawsze znowu razem! Pewnie tak bardzo przeżywałeś nasze rozstanie a tu taka niespodzianka! – udał wniebowziętego. Kto by pomyślał, że jest tak dobrym aktorem. Tylko ten sarkastyczny ton delikatnie zawadzał.
-Wyłącz te cukierkowe gadanie bo robi mi się niedobrze. Dlaczego akurat ciebie wzięli na tą wymianę? Ty przecież nie znałeś hiszpańskiego.
-No właśnie. Nie znałem. Ale ty i ta twoja koleżaneczka, jak jej tam było? Violetta! Tak, wy Mie zainspirowaliście więc zapisałem się na lekcje hiszpańskiego i ta informacja „przypadkiem” dotarła do nauczycieli. Cóż, życie.
-Zabawne. Zaplanowałeś to wszystko? Chcesz się na mnie odegrać czy coś? Nie spasowało ci, że Violetta jest pierwszą dziewczyną która na ciebie nie poleciała. Bardzo mi przykro. Ale jeśli próbując odbić mi Ludmiłę masz zamiar się dowartościować to nie polecam. Bo będziesz miał do czynienia ze mną.
-Odbić? Nawet nie będę musiał. Z tego co mi powiedziała to nie jesteście ani nie byliście razem. Przyczepiłeś się do niej czy coś. Nie wiem. Nie jestem zbyt dobrym słuchaczem. Wiesz, że mi chodzi o jedno a reszta spływa po mnie jak woda po gęsi. Nieważne.
-Więc jednak mam rację? Masz coś do Ludmiły?
-Czy coś do niej mam? Dobre pytanie. Co więcej, mam zamiar powiedzieć jej wszystko o tobie co do okruszka. Zobaczy jaki jesteś, znienawidzi cię i już nigdy nie będzie chciała cię widzieć. Dopiero potem nastąpi podstawowa formułka. Przelecę ją tak, że nigdy tego nie zapomni. A wiesz czemu? Bo już nigdy później mnie nie zobaczy! – wybuchł nieopanowanym śmiechem.
-Jesteś potworem.
-Wiem. Ale dobrze mi z tym. Zasłużyłeś.
-Dla twojego dobra, nie zbliżaj się do niej nigdy więcej.
-Przestań zgrywać groźnego kochasiu. Dobrze wiem jaki jesteś więc mnie nie oszukasz a czym bardziej nie przestraszysz. – powiedział chyba pierwszy raz całkowicie poważnie.
-Gówno o mnie wiesz! – krzyknąłem i wskoczyłem na maskę dzielącego nas samochodu po czym moje pięści zagościły na jego twarzy. On oczywiście nie został bezczynny i zaczął mnie odpychać.
-Panowie! Co to ma znaczyć?! – krzykną biegnący w naszym kierunku mężczyzna w garniturze równie białym jak mercedes. – Chce mi pan zarysować lakier? To trochę kosztuje młody człowieku!
-Przepraszam, ja… - zacząłem dukać.
-I w ogóle co to za bijatyki? To jest porządna dzielnica a nie ring dla jakiś opryszków! Proszę stąd iść, albo zawiadomię policję!
-Tak tak. Już idziemy. Przepraszam za kolegę, jest troszkę nerwowy. – uśmiechnął się grzecznie po czym spojrzał na mnie trzymającego go za t-shirt. Wściekły puściłem go jednocześnie popychając i szybko się ulotniłem.

*Leon*

-Leon! Wstawaj! Już! – krzyki wyrwały mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Byłem odkryty, zasłony w pokoju odsłonięte a nade mną stała mama. Jej czarne loki zwisały tuż nad moją twarzą.
-Co jest? – wymamrotałem wpółprzytomny.
-Wiesz która godzina? Czas wstawać! – jej głos ranił moje uczy. Byłem jeszcze z lekka nieobecny, w końcu do późnego wieczora trenowałem. Przewlokłem się na bok i spojrzałem na zegarek.
-Czemu mnie budzisz?! Jest dopiero po dziewiątej!
-Dopiero? O nie mój drogi. To, że nie chodzisz do Studia wcale nie oznacza, że masz się lenić w łóżku do południa. Wstawaj, no pobudka! – szarpnęła mną lekko kiedy głowa opadła mi na poduszkę.
-To daj mi chociaż godzinę. To jeszcze nie będzie południe…
-Nie. Wstajesz teraz. Za chwilę śniadanie. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia więc pośpiesz się. – wyciągnęła mi poduszkę spod głowy tak, że uderzyłem głową o ramę łóżka i odwróciła się ku wyjściu. Zawsze była kochającą matką ale była niezastąpiona w pobudkach. Nikt nie mógł wymyślić gorszych tortur. Wyszła z pokoju głośno stukając obcasami o podłogę.
Zrezygnowany zwlokłem się z łóżka. Już chciałem chwycić koszulkę w której śpię lecz zamiast tego moje palce napotkały bluzę. No tak. Zasnąłem w ubraniach. Zaraz po powrocie  toru rzuciłem się w pościel. Wygrzebałem z szafy czyste ubrania i udałem się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po piętnastu minutach byłem już nowonarodzony. Udałem się do jadalni ubrany w niebiesko-białą koszulę w kratkę oraz kremowe spodnie. Włosów nie suszyłem ani nie układałem. Zresztą i tak nigdzie się nie wybierałem. Na tor chodzę po południu, a włosy pod kaskiem i tak kończą swoją żywotność.
Bez słowa usiadłem przy stole i zająłem się jeszcze ciepłą jajecznicą.
-Ykhm, a może dzień dobry? – powiedziała mama siedząc naprzeciwko mnie.
-Już się dziś widzieliśmy. – odparłem.
-Ale bądźmy szczerzy, do końca przytomny nie byłeś. Z resztą nieważne. Prosiłam, żebyś szybko przyszedł na śniadanie a od tego czasu minęło już prawie pół godziny. Może trochę punktualności?
-Przepraszam, musiałem wziąć prysznic. Wczoraj nawet się nie przebrałem.
-To akurat zauważyłam. W końcu budziłam cię.
-Więc w czym problem?
-W tym, że jesteś nieodpowiedzialny. Odkąd przestałeś chodzić do Studia, zmieniłeś się. To tylko kilka dni a ja nie poznaję swojego syna! To nie jest normalne. Śpisz do południa, później wychodzisz i wracasz nocami. Zacznij w końcu robić coś ambitnego. Stałeś się kompletnie bezużyteczny. Co z tobą się dzieje?
-Przepraszam. Jeśli chcesz mogę wracać trochę wcześniej. – odpowiedziałem całkowicie spokojnie przełykając jajka.
-Tutaj nie chodzi tylko o późną porę. Leon, musisz stać się bardziej odpowiedzialny. Martwię się o ciebie. – zaśmiałem się cicho.
-Pewnie dalej chodzi ci o tą akcję z Tomasem? Mówiłem ci setki razy, że nic mu nie zrobiłem ani nawet nie miałem takich intencji. Nie rozumiem dlaczego mi nie wierzysz! Ale dobrze, jeśli chcesz mogę być bardziej „Odpowiedzialny” jak ty to mówisz.
-Owszem będziesz. Już ja się o to postarałam. – zakrztusiłem się ze zdziwienia. Ton mamy przy tych dwóch zdaniach nie wróżył nic dobrego. Już ja go dobrze znałem.
-W sensie?
-W sensie, że pójdziesz do pracy. Przepraszam, ale nie widzę innego sposobu.
-Co?! Jak to?! Ja nie mogę iść do pracy! Nie mam na to czasu!
-Trudno Leon, nie masz wyboru. – wtrącił tata.  Stał po drugiej stronie pomieszczenia. Nawet go nie zauważyłem. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do jego obecności. Przez to za każdym razem jak go widziałem w domu, w głowie automatycznie włączało mi się określenie „intruz”. Nie potrafiłem tego opanować.
-Ty też? Zmówiliście się czy jak?
-Postanowiliśmy z twoim ojcem, że tak będzie najlepiej.  Zawsze chciałeś być muzykiem i zaakceptowaliśmy to. W sumie nawet wspieraliśmy cię w twojej pasji. Ale zaprzepaściłeś to. Skoro nie masz zamiaru wiązać swojej przyszłości z muzyką czas znaleźć coś innego. Nie masz już dziesięciu lat. Jesteś prawie dorosły. Czas się usamodzielnić. Będziesz kiedyś głową rodziny jak twój ojciec. Musisz to zrozumieć.
-A nie mogę być kurą domową tak jak ty?
-Leon! – krzyknął ojciec i skarcił mnie wzrokiem.
-No dobrze, przepraszam. – zwróciłem się do mamy.
-Słuchaj, robimy dla ciebie przysługę. Jeszcze nam kiedyś za to podziękujesz.
-Ale ja wam teraz dziękuję. Naprawdę. Dziękuję bardzo ale nie chcę tego. Mam motocross i to mi wystarcza. Jeśli pójdę do pracy to braknie mi czasu na treningi!
-Nie wyżyjesz z motocrossu. Nadaje się to może na hobby ale musisz poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
-Ale ja myślę. Nie rozumiesz! Jestem naprawdę dobry! Mam nawet szansę dostać się do zawodów krajowych! Jestem o krok od zdobycia sponsora. Odnoszę same sukcesy! Naprawdę dam radę!
-Dosyć Leon! Kończ jedzenie bo zaraz jedziesz z ojcem na rozmowę o pracę!
-Ale to już?!
-Tak. Pospiesz się. – wstała od stołu i wyszła na zewnątrz. Mimo złości jej twarz nigdy nie wyglądała groźnie. Była typem „biednego baranka” lecz była naprawdę piękną kobietą. Wyszła za ojca mając zaledwie dziewiętnaście lat. On natomiast miał już ponad trzydzieści. Pobrali się mimo różnicy wieku. Później mama zaszła w ciążę a kilka miesięcy później urodziłem się ja. By nas utrzymać tata zaczął pracować. Założył firmę. I od tego pięknego momentu powiedzmy, że nie mam ojca. Pochłonęła go praca. Mama natomiast nigdy nie pracowała. Wychowywała mnie. Zawsze miałem z nią świetny kontakt. Jednak nigdy nie robiła mi za ojca. Nie widziała tego, że jego brakuje. Myślała, że wszytek ok. Nie mam jej tego za złe. To nie jej wina. W końcu to ona zawsze była przy mnie. Jak na swój wiek wyglądała bardzo młodo. Gładka cera, kruczoczarne, kręcone włosy, szczupła sylwetka i spory wzrost. Niejedna napotkana osoba twierdziła, że powinna być modelką ale ona reagowała śmiechem i zbywała ten temat. Brała to za żarty. Ale właściwie to dobrze. Bo już w ogóle nie miałbym rodziców.
-Leon? – po chwili odezwał się tata. – Jedziesz?
-A mam wybór? – wstałem od stołu i posprzątałem po sobie. Bez słowa udaliśmy się do samochodu. Przez całą drogę emocje próbowały wyrwać mnie z równowagi. Jednak nie udało im się. Od wyjazdu siedziałem w jednej pozycji zaciskając zęby. To niemożliwe co oni ze mną robią. Jak ja mam trenować do kwalifikacji? To mnie przerasta.
-Leon… - odezwał się ojciec pierwszy raz od konwersacji w jadalni. Przykleiłem sarkastyczny uśmiech i odwróciłem się do niego. – Nie złość się, proszę.
-Jak według ciebie mam się nie złościć? To jest bez sensu! Muszę trenować!
-Ten MotoCross jest dla ciebie ważny, co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Też żywioł, pasja, adrenalina. Strasznie mnie to wciągnęło. Jestem pewien, że jakbym jeszcze kilka dni poćwiczył to zakwalifikowałbym się do tych zawodów i je wygrał.
-To świetnie. Chciałbym cie kiedyś zobaczyć na torze.
-Serio? Z resztą nieważne. Raczej już nie będzie okazji. – wróciłem do patrzenia przez szybę samochodu.
-Nie bądź taki negatywny. Na pewno znajdziesz czas na swoją pasję. – nie odpowiedziałem. Nie miałem już na to siły. Bałem się utracenia tego czego kocham. Znowu. Mimo wszystko w duszy nadal grała mi muzyka. O tym jednak musiałem zapomnieć ale motocrossu tak szybko nie mam zamiaru porzucać.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Wysiadłem z samochodu i rozglądnąłem się.
-Serwis samochodowy? Serio? – zwróciłem się do ojca. – I co ja miałbym tam robić? Może i znam się na motorach ale samochody to trochę inna bajka.
-Właściciel tego warsztatu to mój znajomy. Znasz go, jak z nim rozmawiałem to mówił coś, że naprawiał ci motor.
-Ah no tak.
-Właśnie. Mówił, że potrzebuje kogoś do pomocy. Czyli ogółem nie w twoim interesie byłaby sama naprawa samochodów a pomaganie w tym.
-Nawet sensowne choć ambitne szczególnie to nie jest. – wzruszyłem ramionami i ruszyłem ku wejściu.
Wnętrze warsztatu wyglądało całkowicie normalnie. Nic nie odróżniało go od innych warsztatów. Pełno narzędzi i części samochodowych. Jeśli dostanę tą pracę to z pewnością zostanę zwolniony po pierwszym dniu. W tym bałaganie jest łatwiej się zgubić niż w lesie. Ogólny bałagan. Na środku pomieszczenia na rusztowaniu stał czerwony Woldzwagen a pod nim mężczyzna w średnim wieku z obfitym zarostem – Alejandro. Przy ścianie natomiast stał młody chłopak który do złudzenia mi kogoś przypominał.
Alejandro szybko nas zauważył i wyszedł spod samochodu by się przywitać.
-Witajcie, co was do mnie sprowadza? Jakiś problem z motorem? – mówił z uśmiechem. Była bardzo pozytywnym człowiekiem.
-Nie, z motorem wszystko w najlepszym porządku.
-Więc?
-Ostatnio mówiłeś mi, że potrzebujesz kogoś do pomocy. – inicjatywę przejął tata. – Więc tak się złożyło, że mój syn szuka pracy. Jak myślisz, nada się? – zaśmiał się i klepnął mnie w ramię.
-Oczywiście, że nadałby się. Kawał chłopa. – klepnął mnie w drugie ramię. Jeśli ta rozmowa się nie skończy wyjdę stąd na noszach. – Tyle, że jest mały problem. Już kogoś zatrudniłem. Justo mogłeś mi powiedzieć, dziś rano zatrudniłem Agustina. – skinieniem głowy wskazał na chłopaka z boku. Nagle zatrybiłem. Już go widziałem! To przecież policjant który mnie wypuścił z aresztu! Chociaż… nie, to przecież niemożliwe… no ale wygląda identycznie! Pogubiłem się.
-Oh jaka szkoda. – tata kontynuował rozmowę. – No cóż, przepraszamy za przeszkadzanie.
-Ależ mi nie przeszkadzacie. Wpadajcie kiedy chcecie.
-Dzięki wielkie, do następnego razu. – uścisnęli dłonie i wyszliśmy na zewnątrz. Z jednej strony czułem ulgę, że jednak nie musze tu pracować, z drugiej żal bo w sumie pracowałbym z kimś znajomym i nie miałbym dużo do roboty, a z trzeciej niepewność. Ten cały Agustin wyglądał tak samo jak ten policjant. Ale chyba lepiej będzie jak to zleję.
-Ah, rzeczywiście mogłem wcześniej zadzwonić do Alejandro. – skarcił samego siebie.
-Przecież nic się nie stało.
-Ale nie przejmuj się, znajdę ci coś lepszego.
Kiedy wsiadłem do samochodu przez przednią szybę zauważyłem ponownie znajomą twarz. Tym razem jednak nie miałem wątpliwości co do tej osoby. To ten idiotyczny policjancik Fermin. Ugh… nie cierpię jego imienia. Co on tu robił śledził mnie? Przecież uznali, ze nic nie zrobiłem więc o co chodzi? Ponownie otworzyłem drzwi by wysiąść.
-Leon! Co ty robisz? – zapytał ojciec.
-Idę się spytać czego znowu ode mnie chcą. To denerwujące.
-Kto czego chce od ciebie?
-No on! – wskazałem w stronę ulicy, lecz nikogo tam nie było. Ha ha. Takie śmieszne.
-Leon, ale tam nikogo nie ma.
-No widzę przecież. Ale był. Pewnie uciekł jak ogarnął, że go widzę.
-Ale kto?
-Nieważne. – odburknąłem i wsiadłem powrotem do samochodu po czym odjechaliśmy do domu.
Jestem pewien, że ten człowiek po drugiej stronie ulicy to był Fermin. W sumie zgadzałoby się też to, że Agustin był w warsztacie. Policja mnie śledziła jak jakiegoś przestępcę. Nie rozumiem dlaczego. To wszystko jest podejrzane. Pewnie już znali każdy mój ruch. Przestałem się czuć bezpiecznie. Niezły paradoks, że to akurat policja ma dbać o bezpieczeństwo cywilów.
_____________________________________________________
Woah! Pokonałam 2 ttygodniowy brak pomysłów! *aplaus*
W sumie miałam w tym rozdziale dać jeszcze trochu Germangie (albo Jermangie, nie powiem) ale stwierdziłam, że lepiej będzie już to wrzucić bo pewna persona pewno by mnie zaraz rozerwała :')
Za to macie dziś dalszy cięg potyczek Federico i Luigi oraz wkońcu więcej Leona! Ci co twierdzili, że Fermin i Dan szybko nie znikną z tego fanfika - mieliście rację. Ukazałam wam dziś trochę większe pole widzenia na życie Leona i jego rodziny. Mam nadzieję, że was to trochę zaciekawi bo pomysł dopadł mnie w bolesnym momencie aha ból brzucha (czujecie to poświęcenie?).
Więc to tyle ode mnie. Hasta la proxima :) /Pala