niedziela, 30 marca 2014

Opowiadanie cz.40


*Andres*

No i koniec. Pokazałem Livi każde miejsce w Buenos Aires które znam. Trochę boję się tego, że nasza znajomość się skończy, ale mam nadzieję, że tak się nie stanie. Chyba zaprzyjaźniliśmy się. Po ostatnim zwiedzaniu udaliśmy się na lody. Obydwoje lubimy truskawkowe. Poszliśmy usiąść na trawniku razem z chłopakami. Nie myślałem jednak, że usłyszę wtedy coś takiego z ust Maxiego.
-Laurunia jest taka śliczna, mądra i słodka…
-Laurunia?! – wybuchłem. Jak ten fagas mógł dobierać się do mojej siostrzyczki? Mój przyjaciel… a raczej już były przyjaciel. Kiedy mnie zobaczył przestraszył się i zaczął uciekać. I słusznie. Nie zwlekając wstałem i zacząłem go gonić. Może i Maxi dobrze tańczy ale biega tymi krótkimi nóżkami wolniej niż ja. Kiedy go dogoniłem rzuciłem lodem w jego twarz i powiedziałem…
-Jutro przyjdziesz na ring i załatwimy to jak mężczyźni. – Maximiano tylko przełknął ślinę, a ja odszedłem. Teraz dam mu spokój, ale jeśli jutro nie przyjdzie to nie skończy się to kolorowo.
Następnego dnia rano udałem się na siłownię, aby trochę potrenować. Dam Maxusiowi taki wycisk, że następnym razem pomyśli zanim znowu zbliży się do mojej siostry. Po południu przyszedłem na ring, a Maxiego jeszcze nie było. Już miałem się zbierać kiedy łaskawie się pojawił. Cały czas próbował się wymigać, ale ja już znam takich jak on. Stanęliśmy do walki. Tuż przed gwizdkiem sygnalizującym start zauważyłem, że obserwowała nas Livi. Walka się zaczęła…

*Livi*

Trochę bałam się o Maxiego więc postanowiłam iść tam dopingować go. Kiedy weszłam akurat zaczynali walkę. W sumie Maxi nieźle sobie radził… cały czas usiekając. Andres bezustannie próbował trafić z całej siły. Nie rozumiałam go. Ok. jest zazdrosny o dziewczynę, no ale bez przesady. Żeby aż chcieć zabić przyjaciela? W końcu nie wytrzymałam i zapytałam Andresa…
-Po co ty to właściwie robisz?
-Co? – zapytał Andres nadaj będąc w walce.
-Po co to wszystko robisz? Żadna dziewczyna nie jest warta kłótni z przyjacielem.
-Laura tak. Laura jest najważniejsza.
-Ok, fajnie, że walczysz o swoją dziewczynę, ale czemu aż tak dosłownie?
-Moją dziewczynę?! – Andres dziwnie na mnie spojrzał. W tym samym czasie Maxi wziął rozpęd i uderzył w Andresa przez co obydwoje się przewrócili.
-Chłopaki nic wam nie jest?
-Mi nie. Maxiemu chyba też nic ale zaraz mu będzie jak nogi mu z dupy powyrywam! – Maxi wstał szybciej niż kiedykolwiek i w przeciągu dwóch sekund „zniknął” z pomieszczenia. Andres spokojnie wstał i oparł się o bandę ze zmęczenia.
-Livi o czym ty mówiłaś? Ja przecież nie mam dziewczyny.
-Jak nie? A Laura?
-Laura to moja siostra. – zaśmiał się Andres.
-A tak. To wiele tłumaczy. Ale to dalej nie powód do takiego zachowania.
-Albo mi się wydaje albo ty jesteś zazdrosna.
-Wydaje ci się. Ja? Ja zazdrosna? Nie no co ty. Czemu miałabym być zazdrosna?
-Przecież widzę.
-No co ty gadasz? Przecież my jesteśmy przyjaciółmi. Amigos. Friends forever… - mówiłam sztywno uderzając go w umięśnione ramię.
-Ale zaczekaj chwilę. Przestań mnie bić na moment bo muszę zrobić coś bardzo ważnego. – zaprzestałam patrząc na niego pytająco. Andres zbliżył się do mnie powoli. Położył dłonie na moich biodrach i pocałował mnie. Przyznaję, kiedyś śniła mi się podobna sytuacja ale nie sądziłam, że może stać się realna. A może to mi się śniło? Po chwili Andres puścił mnie. Tak bardzo nie chciałam, żeby to robił.
-Już przestałaś by zazdrosna? – uśmiechnął się do mnie życzliwie.
-Chyba tak. – odparłam śmiejąc się. Dyskretnie szczypałam się w nadgarstek aby upewnić się, że to na pewno nie sen. Jednak była to rzeczywistość. Nie mogłam uwierzyć w to, że ten sam niezdarny Andres którego pierwszy raz zobaczyłam w Studiu przed chwilą mnie pocałował.

*Federico*

Po tym jak mama zgodziła się na mój wyjazd do Buenos Aires nie mogłem zasnąć w nocy. Nie z powodu niepokoju, a z podekscytowania. Będę chodzić do prestiżowej szkoły muzycznej. Wiedziałem, że jestem bardzo dobry ale nie, że aż tak. Na pewno będę gwiazdą. Rano miałem tak dobry humor, że bez przerwy kogoś przytulałem. To idiotyczne ale nie da się wyrazić radości która mną kierowała. W szkole podszedł do mnie Luigi. Nawet to mi nie zepsuło humoru. Z resztą za kilka dni będę daleko stąd i nie będę więcej musiał na niego patrzeć.
-Czego chcesz Luigi?
-Luzik stary. Zajmę ci tylko minutkę. Skołowałem dwa bilety na koncert Tiziano Ferro dziś wieczorem. Nie mogę iść więć proszę bardzo daje ci te bilety. Możesz sobie iść z tą swoją laską z Argentyny…
-Z kim przepraszam?
-Z Violettą, sorry…
-Czemu dajesz mi te bilety?
-Może nie jestem taki straszny jak ci się wydaje? Z resztą i tak jestem ci to winien. Narka.
-Luigi! Dzięki… - chyba rzeczywiście trochę się pomyliłem co do mojego znajomego. Chociaż nadal mi się wydawało, że to podejrzane. Moje wszystkie podejrzenia znikły kiedy spojrzałem na bilet. To przecież TIZIANO FERRO! Właśnie jego piosenkę śpiewałem w video na konkurs Studio21. To najlepsze co mogło się dzisiaj zdarzyć. Nie zważając na to, że mam jeszcze jedną lekcję, pobiegłem do domu. Przy wejściu zatrzymał mnie German.
-Federico słyszałem, że jutro jedziesz z nami do Buenos Aires.
-Tak to prawda. Ale to już jutro?
-Tak.
-A dobrze. Wybacz śpieszę się. – szybkim krokiem poszedłem do Violetty.
-Viola! Mam świetną wiadomość!
-Co się stało?
-Mam bilety na dzisiejszy koncert!
-A kogo?
-Ok, tylko nie oszalej ze szczęścia. – byłem strasznie zrozentuzjowany.
-No mówże…
-Tiziano Ferro!!! – Violetta popatrzyła na mnie pytająco. – Nie gadaj, że nie wiesz kto to…
-No właśnie niekoniecznie. – po chwili milczenia Violetta wybuchła nieopanowanym śmiechem.
-Z czego się tak śmiejesz?
-A czy ten Tiziano jest divą?
-O czym ty do licha gadasz?
-Hahaha nie nic. On po prostu ma na nazwisko tak samo jak Ludmiła. – mówiła nadaj śmiejąc się.
-Kim jest Ludmiła?
-Uczy się w Studio. Zresztą nieważne. Opowiem ci innym razem. Chociaż… i tak w końcu ją poznasz.
-Aha… no to idziemy na ten koncert czy nie?
-Tak tylko zapytam tatę. – zeszliśmy na parter aby pogadać z germanem. Byłem święcie przekonany, że od razu się zgodzi…
-Tato możemy iść wieczorem na koncert?
-Nie ma takiej opcji. – zamurowało mnie.
-German proszę. To mój idol, a jutro wyjeżdżamy.
-Federico chyba źle mnie zrozumiałeś. Tobie oczywiście nie mogę zabronić iść ale Violetta nie może.
-Ale tato! – Violetta oburzyła się i wybiegła do swojego pokoju. Było mi jej strasznie szkoda. W dodatku ciekawi mnie czemu German się tak zachowuje. Postanowiłem go zapytać wprost. Wiedziałem, że się zdenerwuje ale musiałem to przeboleć.
-German czemu jej nie pozwolisz?
-To trochę skomplikowane.
-Tutaj nie ma nic skomplikowanego. Wiem, że zabraniasz jej też śpiewać i nie rozumiem sensu tego wszystkiego jeśli to w ogóle ma sens. – German milczał.- Chodzi o twoją żonę Marię prawda? Oczywiście nie musisz mi się tłumaczyć, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Sądzę, że ona chciałaby aby Violetta poszła w jej ślady, a co ważniejsze, żeby była szczęśliwa. Życie przeszłością nie jest dobre.
-Jeśli chodzi ci o ten koncert to idźcie.
-Nie mówię o koncercie. Chcę tylko żebyś wziął do siebie moje słowa. – Zacząłem się oddalać kiedy sobie coś przypomniałem…
-A wracając do tematu koncertu to rozumiem, że pozwolenie jest dalej aktualne.

Kilka godzin później razem z Violettą wyszliśmy z domu na koncert. Było to na drugim końcu miasta więc musieliśmy wezwać taksówkę. Jadąc pokazałem Vilu jeszcze kilka fajnych widoków. Na miejscu koło bramy stało już kilka osób. Byliśmy tam dwie godziny przed czasem więc nic dziwnego, że tak mało. Po godzinie było już znacznie więcej osób. Część próbowała się przepchać ale było to wręcz niemożliwe. Do otwarcia bram zostało 10 minut. Czekało mnóstwo osób. Śpiewaliśmy razem piosenki, krzyczeliśmy „Tiziano!” i zdążyliśmy poznać kilku innych jego fanów. Ludzie z tyłu zaczynali napierać a ja i Violetta staliśmy tuż przy bramie. Szczerze  mówiąc poczułem się jak władca wszechświata. Tyle ludzi a ja – mały Federico stoję na czele. W końcu ochrona otworzyła bramy i nadszedł czas na najtrudniejsze. Trzeba było
biec jak najszybciej na widownie aby być z przodu. Na szczęście wizyty na siłowni opłaciły się i mi i Violetcie. Czułem się jakbym biegł z szybkością światła. Niektórzy ludzie się wywracali a my biegliśmy. I udało się. Byliśmy tuż przy scenie. Zaledwie kilka minut później na scenę wszedł nie kto inny jak Tiziano Ferro! Poczułem w środku wielki stan euforii. Razem z resztą publiczności zacząłem krzyczeć jak szalony. Tiziano zaczął koncert od swojego hitu „La differenza tra me e te”. Violetta szturchnęła mnie ramieniem i ‘wykrzyczała’ mi do ucha:
-Ja znam tą piosenkę! Słyszałam ją kiedyś w radiu ale po hiszpańsku! – w sumie nie dziwiło mnie to. Bo przecież to niemożliwe żeby go nie znać. Wsłuchiwałem się w każde słowo i w każdą nutę śpiewaną przez mojego idola. I to charakterystyczne wysylabowane „me e te”. Tak naprawdę znam tą piosenkę na pamięć a jednak czułem się na tym koncercie jakbym słuchał ją po raz pierwszy. Czemu? Bo słyszę ją na żywo. Człowiek którego podziwiam od wielu lat stoi zaledwie kilka metrów ode mnie. Następnie śpiewał kolejne piosenki w których były też takie single jak „Per dirti ciao” czy „La fine”. Aż w końcu piosenka na którą czekałem od samego początku. Była to piosenka którą śpiewałem w video na konkurs do Studia. Kiedy tylko usłyszałem pierwsze blues’owe bicie „Hai delle isole negli occhi” w środku zrobiło mi się ciepło. Wyrywałem się  jak szaleniec. Aż trochę bałem się, że przyjdzie po mnie ochrona ale nie zaprzestawałem. Śpiewałem razem z nim. W sumie śpiewali wszyscy ale miałem do tej piosenki taki sentyment, że aż chciałem żeby ktoś mnie usłyszał. Żeby Tiziano tam na scenie usłyszał jak bardzo jest dla mnie ważny. I chyba… udało mi się. Pod koniec pierwszej zwrotki zaprzestał śpiewania i uciszył zespół. Podszedł bliżej widowni i zaczął mówić:
-No proszę, proszę. Ktoś tu chyba aż za dobrze zna tekst. – zaśmiał się. – Chodź tu do mnie kolego.
-W sensie, że ja? – serce mi stanęło. Myślałem, że śnie.
-Tak ty. Chodź. – nie zwlekając przeskoczyłem przez barierkę oddzielającą scenę od widowni. Ochroniarze pomogli mi się do niego dostać. Stanąłem na scenie. Zobaczyłem przed sobą setki jeśli nie tysiące ludzi, a tuż obok mnie stał sam Tiziano Ferro. W końcu dotarło do mnie co to za ciepło jest we mnie. To spełnione marzenie. W tym momencie wręcz się paliłem. Tiziano podszedł do mnie i wręczył mi mikrofon.
-Pokaż co potrafisz młody. – mrugnął do mnie i dał znak orkiestrze aby zaczęli grać. Ponownie usłyszałem intro swojej ulubionej piosenki. Dokładnie wiedziałem w którym momencie zacząć. W pierwszych wersach Tiziano przysłuchiwał mi się i zaraz dołączył do mnie. To był już szczyt wszystkiego. Śpiewałem na wielkim koncercie w Rzymie w duecie ze swoim idolem swoją ulubioną piosenkę. Śpiewanie minęło mi szybko jak nigdy. Muzyka ucichła. Usłyszałem wielki aplauz. Byłem na maxa wzruszony.
-Dziękuję bardzo. I powiedz mi jeszcze jak masz na imię.
-Jestem Federico. Federico Pasquarelli. Ruggero Peligrobond xd
-Świetnie. Tak więc Federico. Bardzo ci dziękuję jesteś świetny. Życzę ci szczęścia.
-To ja ci dziękuję. – zdążyłem jeszcze go uścisnąć. Nim się spostrzegłem kazano mi już zejść ze sceny. Ochrona ponownie mi pomogła ale tym razem wrócić na swoje miejsce i w jeszcze jednym, a mianowicie kiedy wróciłem do Violetty stał obok niej nie kto inny jak Luigi. Perfidnie mnie oszukał i pozwolił, żebym myślał, że jest dobry. Idiota ze mnie! Jak ja mogłem mu uwierzyć. To był pewnie tylko pretekst żeby dobrać się do Violetty. Na szczęście w porę dostałem się do nich, a ochroniarze wyprowadzili tego oblecha. Kiedy już zniknął mogliśmy spokojnie znowu się bawić i dać ponieść radosnej atmosferze koncertu.

*Violetta*

Na koncercie było świetnie. Federico chyba aż oszalał. Okazało się, że nawet znam jedną piosenkę tego Tiziano Ferro. Kiedy leciała taka fajna bluesowa piosenka nie wiedzieć czemu ale przestał śpiewać. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi kiedy piosenkarz podszedł bliżej widowni i zaczął mówić do Federico.
Mojemu przyjacielowi oczka świeciły się jak lampki. Po tym wnioskuję, że to co mówił do niego Tiziano było raczej dobre bo niestety nie zrozumiałam ani słowa. Po chwili podeszła do nas ochrona przez co się przestraszyłam ale oni tylko pomogli Federico… wyjść na scenę! Wtedy już kompletnie się pogubiłam. Tiziano podał mu mikrofon i zaczęli razem śpiewać. Wtedy nie zwracałam już uwagi na moje obawy. Mój przyjaciel śpiewał na scenie ze swoim idolem i był szczęśliwy a to najważniejsze. Moja radość jednak nie trwała długo ponieważ powtórzyła się historia z siłowni. Kiedy tak szalałam nagle jakiś napalony Włoch znowu złapał mnie za pośladki. Migiem odwróciłam się i spoliczkowałam faceta. Okazało się, że to był ten sam typek co na siłowni. Luigi…
-Historia lubi się powtarzać co? – powiedział tym razem po hiszpańsku.
-Daj mi spokój zboczeńcu!
-Daj mi spokój co? Niekoniecznie rozumiem ale ujmę to jako „kochanie” – mrugnął zawadiacko.
-Samo „daj mi spokój” powinno ci wystarczyć. Denerwujesz mnie.
-Każda tak mówi na początku a i tak w końcu jest moja.
-Jesteś obleśny!
-Dalej nie rozumiem. – śmiał się. – A może wymkniemy się gdzieś razem? Nikt nie zauważy, że nas niema. Chodź kotku.
-Oszalałeś?! Zostaw mnie w spokoju! – na szczęście w tym momencie obok mnie pojawił się Federico wraz z ochroną. Dwójka umięśnionych ochroniarzy wyprowadziła Luigi’ego. I bardzo dobrze. Nie miałam ochoty więcej na niego patrzeć.
-Nic ci nie jest Violetta?
-Nie nic. Podenerwował mnie tylko trochę ale jest okey. – Federico chyba naprawdę się przejął. Może Luigi na serio jest niebezpieczny? Na samą myśl o tym przeleciały mi dreszcze. Co on chciał ze mną zrobić? Na szczęście mam jeszcze trochę zdrowego umysłu. Żeby nie niepokoić Federico starałam się o tym nie myśleć przynajmniej do końca konceru i bawiłam się razem z nim. Było świetnie! Chciałabym jeszcze kiedyś iść na jakiś koncert tylko przydałoby się nie trafić na Luigi.
_______________________________________________________
"Znacie Luigi? Każdy go zna! On zawsze fajne pomysły ma" ♫ xd
Dziwna jestem. Polubiłam postać którą sama stworzyłam XD Tak wiem wy też go kochacie :') hahah xd
Tak więc no. Ostatnio rozdział był jakiś tydzień temu to to teraz długi. Długi jak na moje standardy bo na innych blogach to pewnie jest jak 1/3 ;-; 
Federico spełnił marzenie i śpiewał na koncercie z Tiziano Ferro. Wzruszające :') A tak wg. to nie mam za bardzo pomysłu jak rozwinąć następny rozdział więc też możliwe, że wrzucę dopiero za około tydzień :/ Jak się wyrobię to MOŻE wcześniej ale to wyjdzie w praniu ;) /Pala

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz