Opowiadanie cz.41
*Federico*
To już ten dzień. Dzisiaj jadę razem z Violettą i Germanem
do Buenos Aires. Nie potrafię powiedzieć który dzień jest dla mnie piękniejszy.
Wczorajszy w którym występowałem razem z Tiziano czy dzisiejszy w którym pojadę
do Argentyny. Niestety lecimy dopiero po południu dlatego zaraz po przyjeździe
nie będę mógł iść do Studia 21. Ale ma to i swoje plusy. W końcu będą aż trzy
mega szczęśliwe dni pod rząd. Ostatnio zachowuję się jak dzieciak który dostał
worek pełny cukierków. Ale jak mi się dziwić? Czuję się jak w czepku urodzony.
Ostatnimi dni wszystko mi wychodzi. Może to wszystko nieszczęśliwe co działo
się wcześniej było przygotowaniem do tego co dzieje się teraz? Nie wiem… I jeszcze
Violetta. Co by teraz było gdyby nie ona? Bo to głównie dzięki niej teraz jest
jak jest.
-Federico! Przypalasz kotlety! – wołanie mojej mamy wyrwało
mnie z przemyśleń. Całkiem zapomniałem o tym, że przez cały ten czas stałem w
kuchni przy kuchence opiekając kotlety mielone na obiad.
-O mój Boże. Przepraszam. Zamyśliłem się. – szybko zdjąłem z
patelni już czarnego kotleta.
-Cieszysz się z wyjazdu prawda? – mama bezbłędnie odgadła
moje myśli.
-I to bardzo.
-Federico możesz mi coś obiecać?
-Tak, jasne. Ale o co chodzi? Stało się coś?
-Obiecaj, że nie zapomnisz o swojej ojczyźnie, rodzinie i
wrócisz tutaj.
-Mamo oczywiście, że wrócę.
-Będę tęsknić. – do jej oczy zaczęły napływać łzy. Z tego
wszystkiego myślałem, że też się rozpłaczę. Bez wahania przytuliłem moją mamę.
Mógłbym tak bez końca gdy przypomniałem sobie o bardzo istotnej rzeczy…
-Kotlety! – odskoczyłem od mamy i zdjąłem z patelni kolejny
spalony kawałek mięsa.
-Jak widać dziś jemy na bogato. – zaśmiał się German
wchodząc do kuchni.
-To ja może zamówię pizze bo z tymi kotletami coś chyba nie
wyjdzie. – odparła mama i wyszła biorąc ze sobą telefon. Pół godziny później
dostawca przywiózł nasz obiad. Na szczęście wszystkim smakowało. Z resztą nawet
się nie dziwię. W końcu to oryginalna włoska pizza. Po zaledwie dwóch godzinach
nadszedł czas na wyjazd. Walizki spakowaliśmy do bagażnika taksówki i zostało
tylko się pożegnać. Oczywiście nie obeszło się bez łez. Wsiedliśmy do taksówki.
Odjeżdżając usłyszałem jeszcze wołanie.
-Nie zapomnij o obietnicy…! – w myślach odpowiedziałem tylko
„obiecuję”.
Niestety na drodze czekały na nas straszne korki. Prawie
spóźniliśmy się na samolot. Na szczęście lub nieszczęście okazało się, że lot
będzie opóźniony. Siedzieliśmy na lotnisku gdzie był straszny tłok. Po jakimś
czasie aż rozbolała mnie głowa. Razem z Violettą wyszliśmy na zewnątrz. Chłodne
powietrze dobrze na mnie podziałało. Ból szybko minął. Violetta już miała
wracać kiedy ją zatrzymałem.
-Ej a może pośpiewamy sobie. Tak cicho tutaj.
-Weź się nie wygłupiaj. Zaraz samolot nam odleci i co?
-przecież twój tata po na przyjdzie. No chodź. – wyjąłem
gitarę z futerału i zacząłem grać piosenkę o tytule „Hoy somos mas”. Jej tekst
znalazłem przypadkowo w torbie Violetty. Nie wiem co mnie natchnęło na
zaśpiewanie jej. Może to dlatego, że ona opisywała to co teraz czuję. To co się
dzieje to tak jakby rozpoczyna nowy rozdział w moim życiu. Kiedy tak
śpiewaliśmy podeszła do nas starsza kobieta ubrana w długą suknie i owinięta
kolorowymi chustami.
-Witajcie dzieci. Chcecie może poznać przyszłość?
-Nie, nie. Dziękujemy. – wypaliła Violetta.
-Ja chętnie! – Violetta tylko spojrzała na mnie jak na
wariata który właśnie dostał ataku.
-Tak więc chodź za mną chłopcze. – wolnym krokiem kobieta
zaprowadziła mnie to malutkiego namiotu jeśli namiotem można to było nazwać.
-Aby zacząć potrzebuję nasilenia mocy w czym może mi pomóc
obecność metalu z którego wykonuje się monety. Im więcej tym wróżba będzie
dokładniejsza. -Lekko pachnąłem śmiechem i wyciągnąłem z kieszeni 3 euro i
podałem „wróżce”.

-A coś więcej?
-Za mało metalu chłopcze. Albo szybciutko wykładasz na stół
albo wynocha.
-W takim razie dowidzenia. – uśmiechnąłem się po czym
wyszedłem z pseudo namiotu kobiety. Przez cały czas kiedy byłem w tajemniczym
pomieszczeniu próbowałem powstrzymać śmiech. Kiedy wyszedłem wybuchłem.
Violetta patrząc na mnie tylko przyłączyła się do mojego napadu.
-Ale ty wiesz, że ona tylko chciała wyciągnąć od ciebie
pieniądze, prawda?
-Wiem to bardzo dobrze. Po prostu byłem ciekawy co wymyśli.
-No i co ciekawego ci opowiedziała?
-Że spotkam blond-włosą dziewczynę.
-I tyle?
-I tyle. Stwierdziła, e dałem za mało metalu który w
magiczny sposób pomaga jej w przewidywaniu przyszłości. – na te słowa Violetta
ponownie dostała ataku śmiechu. Nasze śmiechy przerwał jednak German.
-Chodźcie już. Samolot zaraz odlatuje. – zebraliśmy swoje
manatki i wręcz pobiegliśmy do samolotu. Dzięki naszemu tępu byliśmy kilka
minut wcześniej. Spokojnie zajęliśmy swoje miejsca. Zaledwie kilka minut
później samolot wystartował. Trochę się bałem jak zwykle ale nie było tak źle. Podczas lotu nie
nudziłem się. Prawie całą drogę przegadałem z Violettą.
-Ej ale pamiętaj, że teraz ty będziesz moim przewodnikiem.
-A co ja jestem?
-Argentynką. Innej nie znam więc zostajesz mi tylko ty.
-Tobie to nie za dobrze?
-Ja się z tobą męczyłem więc teraz twoja kolej.
-Dimenticate (zapomnij).
-HA! A jednak znasz włoski! – prawie wykrzyczałem.
-Słowa które znam można policzyć na palcach. To tylko tyle
co załapałam od mojej przyjaciółki.
-Tej Ludmiły?
-Nie. Od Franceski.
-A właśnie. Miałaś mi powiedzieć coś o tej Ludmile.
-A co ona cię tak interesuje co? – zauważyłem, że Vilu ma
jakieś dziwne podejrzenia więc wszystko zacząłem prostować.
-No bo mówiłaś coś o niej i tak jakoś…
-Dobra nie tłumacz się już. No to dziewczyna ze Studia 21.
Diva i w ogóle… Strasznie się wywyższa, a innych poniża. Nie wiem czemu to
robi. Jest nieznośna.
-A może ona ma jakiś problem czy coś i tak się zachowuje. Na
świecie są różni ludzie.
-Mi się wydaje czy ty jej bronisz?
-Co? Nie. Nawet jej nie znam.
-Ale uwierz mi. Poznasz. Nie zdziw się jeśli zmienisz
zdanie.
-Okeeey… - trochę nie rozumiałem Violetty. Przecież dla każdego
trzeba okazać trochę zrozumienia. A może ona rzeczywiście jest taka… zła? Wątpię
żeby Viola mnie okłamywała. Osoba jaką jest Ludmiła zaciekawiła mnie. Chciałbym
ją poznać.
*Violetta*
Po długim locie samolotem w końcu wylądowaliśmy w Buenos
Aires. Był już późny wieczór jednak czułam jakbym wszystko widziała. Nie mogłam
przestać się uśmiechać. Mimo świetnie spędzonego czasu z Federico, stęskniłam
się za przyjaciółmi i za Angie. Tak naprawdę nie wiem czy prędko ich zobaczę. Powrót
tutaj wiązał się przecież z ponownym więzieniem. Tata chyba nigdy się nie
zmieni. Chociaż może i pozwoli mi przywitać się ze znajomymi. Przed wyjazdem
nawet się nie pożegnałam. Oby nie mieli mi tego za złe. Albo może wyjdę do
Studia z pretekstem, że chce odprowadzić Federico. Już sama nie wiem co robić. Kiedy
weszliśmy do domu przywitała nas Olga.

-Nie Olgo. Nic nie chcę.
-To ja poproszę. – powiedział ucieszony jak małe dziecko
Federico.
-A kim jest ten kawaler?
-Jestem Federico. Miło mi panią poznać. – wyciągnął rękę do
gosposi. Ona odwzajemniła gest dziwnie przyglądając się mojemu przyjacielowi.
-Ehh… mogliście uprzedzić, że będą goście. Przygotowałabym
posłanie. Poczekaj chłopcze. Zaraz się tym zajmę.
-Dziękuję. – nie wiem czemu ale Oldze chyba Fede nie
przypadł do gustu. Jakoś tak chłodno na niego patrzyła co jest dziwne. Olgita
którą znam zawsze była milutka dla wszystkich. No prawie wszystkich. Z Ramallo
to różnie jest. Federico zaczekał w salonie, aż Olga przygotuje pokój a ja
poszłam do siebie. Rzuciwszy walizki w kąt pokoju upadłam na lóżko i zasnęłam.
_______________________________________________________
Pisałam, że rozdział będzie za tydzień - wstawiłam prawie za 2 (#OnlyPala) ;-;
Jakoś tak natchnienia nie miałam i ciężko mi się pisało więc krótkie no...
Bład-włosa piękność? Nie, nikt nie wie o kogo chodzi xdd Ale ciekawe o co Oldze chodzi c'nie? :/
Kolejny rozdział postaram się napisać jak najszybciej chociaż nic nie obiecuję.
Besoo <3 /Pala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz